poniedziałek, 30 grudnia 2019

List z Puszczy Kurpiowskiej na Boże Narodzenie 1918 roku

25 grudnia 1918 roku to data szczególna. Po 123 latach od III rozbioru, Polacy mogli świętować Boże Narodzenie we własnym państwie. Pierwsze miesiące swoistej euforii z odzyskanej niepodległości widać wyraźnie w publikowanym poniżej liście Konstantego Kaczyńskiego, drukowanym 22 grudnia 1918 r. w „Gazecie Świątecznej”.
 
Konstanty Kaczyński z Kadzidła kilkakrotnie pisał do „Gazety Świątecznej”. W jego korespondencjach, tak jak i w poniższej, znajdują się ciekawe informacje z punktu widzenia dziejów parafii w Kadzidle. Ponadto, Kaczyński podejmował istotne tematy, które dla historyka są nie do przecenienia: opisywał sytuację materialną Kurpiów w latach I wojny światowej i działalność polityczną w latach dwudziestych.

Poniższy list ukazuje radość z odzyskanej niepodległości, świadczy o religijności i patriotyzmie, a także jest przykładem na to jak Kurpie mogli postrzegać ledwie „wczoraj” odrodzoną Polskę. Dodatkowo tekst zawiera akapity poświęcone ks. proboszczowi Michałowi Turowskiemu, pracującemu w kadzidlańskiej parafii w latach 1905-1918.

(Źródło: Fot. A. Chętnik, Sanna w Kadzidle, „Zorza” 1913, nr 17)

W tekście zachowano pisownię oryginalną. Zapraszam do lektury.
_________________


List z Puszczy Kurpiowskiej
_____

Śpieszymy wszyscy z dalekiej Puszczy Kurpiowskiej powitać Was, najmilsi spółczytelnicy Gazety Świątecznej. Oto za dni parę, za godzin parę zaświeci nad stajenką Betlejemską gwiazda, która oznajmi nam, że w tej chwili narodził się nasz Zbawiciel. Gwiazda ta będzie najmilszą dla nas, bo będziemy nareszcie na swej polskiej ziemi – sami! Będziemy wołali wszyscy jednym językiem, jedną duszą, jednem sercem, jednem czuciem: Chrystus się rodzi! – Będziemy wołali. Chryste Panie, któryś przez mękę i cierpienia wybawił ród ludzi od zagłady wiekuistej, my, wierząc w Twą Mękę, szliśmy wytrwale po ciernistej drodze! Rozszarpano nas na części, kazano w obcej mowie się modlić, kazano w obcych i wstrętnych nam językach się uczyć, lecz dusza nasza hart polskości miała! Myśmy miłowali swą rozdartą, swą poćwiartowaną Ojczyznę, w sercach naszych tlił się żar, aż teraz każdy z nas może głośno zawołać: „jam Polak!”

Łamać się będziemy opłatkiem na ziemi wolnej od wrogów. Leczy czy wszyscy? Nie! Wielu z pośród nas braknie, wiele domów żałobą okrytych, wiele sierot łkać będzie, bo ojciec zginął na wojnie. Wiele matek płakać będzie po stracie synów, wielu żonom serce rozdzierać się będzie, że ten jedyny na świecie przyjaciel pogrzebion jest wśród obcych. A któż nam nagrodzi stratę tych, którzy w lochach więziennych życie za Ojczyznę utracili, stratę tych, których szubienica w górę uniosła? Bóg, który wśród nas żył! Ten Chrystus, co po ziemi chodził! On zapłaci nam za gorzkie łzy wylane, On w sercach rany ukoji. Oto już zabłysła nam wielka pociecha: Bóg wraca nam wolność, wolną, niepodległą Polskę!

Gdybyśmy się nad tem poważnie a serdecznie zastanowili, znikłyby pomiędzy nami wszelkie waśnie, podalibyśmy sobie przyjaźnie dłonie braterskie. Bracia rodacy! Z tą Gwiazdą Pasterską, która zajaśnieje na niebie, niech i wśród nas zajaśnieje miłość braterska! Ja pierwszy wyciągam z zakątka swego spracowane, czarne ręce, łamiąc się z Wami opłatkiem i życząc, żebyśmy tylko szlachetne uczucia, tylko szlachetne mieli myśli i czyny! Naśladujmy wielkich bohaterów naszych, którzy w pocie czoła pracowali dla Ojczyzny, lub ginęli za nią, a nigdy nie sprzeniewierzali się temu, co polskie, co nasze!

Wielu odeszło z pośród nas, nie doczekawszy się tej radosnej chwili, kiedy Polska powstanie wolna i zjednoczona. W liczbie wielu, bardzo wielu, którzy nie doczekali się tak upragnionej pociechy, odszedł od nas człowiek niezwykłej dobroci i zacności ś.p. ksiądz kanonik Michał Turowski, proboszcz w Kadzidle; zacny ten kapłan zakończył życie dnia 8 listopada. Trzynaście lat pracował wśród nas, nie okazując nigdy znużenia, nigdy niezadowolenia, a przyznać trzeba, że pracę miał nielada. Jako kapłan niósł wszędzie pociechę duchową i pomoc. Opiekunem był wszystkich, którzy cierpieli. Sam cierpiał z nimi, a gdy wojna wybuchła, nie opuścił parafjan, nie szukał wygód, tylko pod kulami armatnimi spełniał dalej obowiązki kapłana i obywatela.

Niewygody wojenne podkopały jego zdrowie; więziony przez Niemców, chodził pod strażą żołdaków spełniać swe obowiązki, a ta srebrnosiwa głowa, ta pełna majestatu postać zadziwiała swym spokojem. Wyczerpał swe siły, wyczerpał zdrowie, bo parafjan miał około 9 tysięcy, a sam wszystkim szedł z pomocą, udzielał pociech i błogosławieństw, aż padł wyczerpany w przeddzień wyjścia nieprzyjaciół z jego mieszkania i z parafji! Cześć Jego przezacnej pamięci!

Konstanty Kaczyński 


Źródło: „Gazeta Świąteczna” nr 1977 z 22 grudnia 1918, s. 1-2.

Oprac. Łukasz Gut

środa, 20 listopada 2019

„Kontynuatorki Tradycji”. Rozmowa o tym, jak kultura kurpiowska łączy pokolenia, miasto i wieś

„Kontynuatorki Tradycji” to międzypokoleniowa grupa śpiewacza powstała jesienią 2018 r. z inicjatywy warszawskiej śpiewaczki, nauczycielki techniki wokalnej i muzykoterapeutki Olgi Stopińskiej. Tworzą ją śpiewaczki - nauczycielki z zespołu Bandysionki i ich młode uczennice, dziewczyny z Bandyś i Czarni. Zapraszam do lektury rozmowy na temat tego interesującego projektu.

(„Kontynuatorki Tradycji” na Festiwalu Wszystkie Mazurki Swiata. Fot. Mariusz Cieszewski)
Łukasz Gut: „Kontynuatorki Tradycji” - Ta nazwa brzmi intrygująco. Kim są owe kontynuatorki?

Olga Stopińska: Kontynuatorki Tradycji to międzypokoleniowa, żeńska grupa śpiewacza działająca we wsi Bandysie na Kurpiach Zielonych. Tworzą ją śpiewaczki z zespołu Bandysionki (Bronisława Świder, Antonina Deptuła i Marianna Kuta) oraz ich młode uczennice z Bandyś i Czarni (Karolina i Ewelina Kuta, Karolina Zapadka, Agnieszka Samsel, Idalia Dawidczyk, Ola Tyc) wspierane przeze mnie – warszawską śpiewaczkę i muzykoterapeutkę. Tym co nas łączy jest przede wszystkim potrzeba wspólnego śpiewania pieśni kurpiowskich. Kontynuujemy lokalną tradycję śpiewaczą, przekazywaną z pokolenia na pokolenie w drodze przekazu ustnego.
Antonina Deptuła: My już jesteśmy teraz babciami, i lubimy to, no i...
Marianna Kuta: I śpiewać lubimy i tańcować, wszystko lubimy co tylko je na świecie, co na wesoło je to my tak lubziem.
Bronisława Świder: Śpiewać dawne pieśni kurpiowskie, jakie umiemy, jakie pamiętamy.
Antonina Deptuła: To tradycje starodawno podtrzymujem. Starodawne pieśni podtrzymujem, jesteśmy zadowolone że nas wołają.

Inicjatorką grupy jest Pani Olga Stopińska. Skąd u Pani zainteresowanie kulturą kurpiowską? Co było inspiracją do powstania grupy?

Olga Stopińska: Z tradycyjnymi pieśniami kurpiowskimi zetknęłam się już w domu rodzinnym, za sprawą Adama Struga. W formie stylizowanej pieśni kurpiowskie śpiewała również moja Babcia, która mieszkając u rodziny w Łomży, każde wakacje spędzała na Kurpiach. Pieśni, których nauczyłam się od Adama, przez lata śpiewałam dla siebie i najbliższych przyjaciół ale o kulturze i tradycji kurpiowskiej nie wiedziałam właściwie nic. Z wykształcenia jestem wokalistką i muzykoterapeutką specjalizującą się w meloterapii (terapii śpiewem). Moje zainteresowania oscylowały głównie wokół muzyki afro-amerykanskiej, afrykańskiej i kubańskiej. Zainspirowana przez siostrę i jej męża, zaczęłam myśleć o wprowadzeniu do swojej praktyki etno-meloterapeutycznej tradycyjnej muzyki polskiej. Ta idea zaprowadziła mnie ponownie do Adama, na prowadzone przez niego spotkania śpiewacze oraz warsztaty śpiewu kurpiowskiego, odbywające się w ramach festiwalu Wszystkie Mazurki Świata. W roku 2013 Adam zabrał mnie na tabor kurpiowski organizowany przez Kasię i Seweryna Huzarskich we wsi Bandysie. Tam po raz pierwszy usłyszałam panią Bronisławę Świder i natychmiast zapragnęłam poznać ją lepiej. Na nasze pierwsze, prywatne już spotkanie w Bandysiach, pani Bronia zaprosiła pozostałe Bandysionki – Antoninę Deptułę i Mariannę Kutę. Ich domowy śpiew zrobił na mnie niesamowite wrażenie.

Proszę coś więcej o tych wrażeniach opowiedzieć

Olga Stopińska: Nigdy wcześniej nie słyszałam nic równie pięknego i przejmującego. Poczułam, że dane jest mi obcować z pięknem w najczystszej postaci i postanowiłam przyjeżdżać do pani Broni jak najczęściej, by uczyć się pieśni kurpiowskich u źródła. Nasze spotkania wypełniał śpiew oraz opowieści o tradycji i zwykłym, codziennym życiu. To Ona obudziła we mnie potrzebę pogłębiania wiedzy na temat kultury kurpiowskiej, a potem również dzielenia się nią z innymi m.in w ramach spotkań śpiewaczych "Kobziece Spsiewy", które organizowałam i współprowadziłam razem z Bandysionkami. Wracając do miasta, w dawnych pieśniach coraz częściej słyszałam jednak muzykę własną, która zmaterializowała się za sprawą Mateusza Wachowiaka. Przy ogromnym wsparciu pani Broni, w 2017 roku jako zespół BURÓNKA zadebiutowaliśmy na Festiwalu Polskiego Radia Nowa Tradycja, zdobywając drugą nagrodę „za sugestywne przekazanie charakteru pieśni kurpiowskich” oraz nagrodę publiczności “Burza Braw”. Niezależnie od tego gdzie dalej poniesie mnie ścieżka artystyczno–muzykoterapeutyczna, część mojego serca na zawsze pozostanie na Kurpiach, razem z moją Mistrzynią Panią Bronisławą Świder, Antoniną Deptułą, Marianną Kutą, Dziewczynami z Kontynuatorek i wieloma innymi wspaniałymi ludźmi, za sprawą których dane mi było i jest poznawać tą piękną kulturę.

(„Kontynuatorki Tradycji”, Bandysie, wrzesień 2018, fot. Łukasz Olszewski)
Jaka idea stała za utworzeniem tej grupy śpiewaczej?

Antonina Deptuła: Od dawna dawnego byłyśmy grupą, jeździłyśmy z występami. A teraz ostałym już, nie jeździem, a zostałym w domu i lubiem z młodymi dziewczynami śpiewać i uczyć je.
Bronisława Świder: Uczyć je tych naszych piosenek, dawnych, tradycyjnych, i żeby się młodzież uczyła. Bo my babcie już dziś jesteśmy, to może nas nie być.
Antonina Deptuła: A jesteśmy zadowolone że młodzież ma chęć śpiewać z nami.
Marianna Kuta: Bo was lubziem.
Karolina Kuta: Ideą była i jest nauka i podtrzymanie tradycji które już zanikają albo zanikły.
Olga Stopińska: Przyświecały mi dwie idee. Pierwszą było działanie na rzecz umacniania więzi pomiędzy śpiewaczkami – seniorkami a młodszym pokoleniem, drugą – przekazanie młodym Kurpiankom repertuaru i stylu wykonawczego Bandysionek. Spotkania z panią Bronią i Bandysionkami uświadomiły mi jak cenną wiedzę mają do przekazania oraz jak kruchym jest nasz wspólny czas. Czułam również, że starszemu pokoleniu brakuje częstszych spotkań z młodymi. Trapiło mnie, że tradycja śpiewacza w Bandysiach zaniknie, jeśli Babcie nie znajdą godnych następczyń. W Bandysiach od kilku lat działa wspierana przez wspominanych wcześniej Kasię i Seweryna Huzarskich młoda kapela kurpiowska „Sobotnie Granie” czerpiąca z repertuaru Bandysionek, a w pobliskiej Czarni prowadzony przez Witolda Kuczyńskiego zespół folklorystyczny, do którego przez wiele lat należały chyba wszystkie śpiewaczki z Bandyś. W tych okolicznościach pomysł powołania międzypokoleniowej, żeńskiej grupy śpiewaczej, w której Bandysionki pełnić miały rolę nauczycielek, wydawał mi się zasadny i możliwy do zrealizowania. Przy tworzeniu Kontynuatorek, nieocenioną pomoc okazał mi Sołtys Bandyś Stanisław Szydlik – wspaniały, kochający kurpiowską tradycję człowiek, bez którego ta i wiele innych inicjatyw najprawdopodobniej nigdy nie ujrzałaby światła dziennego.

Dlaczego do projektu wybrane zostały Bandysie?

Antonina Deptuła: Bo my najlepsiej śpiewomy, ( śmiech ) no nie Brońcia ?
Bronisława Świder: Przyjeżdżają, z różnych stron, i naszych piosenek się uczą, iii… różnych gawędów, dawnych obrzędów, i chyba dla tego, nie wiemy.
Karolina Kuta: A Ty babciu jak Myślisz?
Marianna Kuta: No ja tak. Bo My to już od dawna, dawna dawnego jesteśmy wpojone w to, i tego śpiewać, i uczyć i żeby jeszcze i ta młodzież się od nas dużo nauczyła.
Olga Stopińska: Oprócz powodów o których wspominałam wcześniej, trzeba podkreślić że wśród etnomuzykologów i pasjonatów folkloru, śpiewaczki z Bandyś od lat cieszą się ogromnym uznaniem. W ich repertuarze znajdują się dawne pieśni leśne i polne, obrzędowe pieśni weselne, pieśni zastolne, taneczne (trampane) i nabożne. Choć wszystkie śpiewały w zespole folklorystycznym, przeważająca część ich repertuaru pochodzi z przekazu naturalnego. Śpiew Bandysionek zachował cechy charakterystyczne dla dawnego, kurpiowskiego stylu wykonawczego, co jest niezwykle cenne z perspektywy działań ukierunkowanych na zachowanie dziedzictwa kulturowego.
Karolina Kuta: Dodam po prostu: Bo w Bandysiach jest pięknie! Mamy tu wspaniałych ludzi i nasze babcie, które przekazują nam tak cenną wiedzę, będącą ich wspomnieniami. Wieś dookoła otoczona jest lasem, czyli Puszczą Kurpiowską, gdzie powstał rezerwat w którym zachowały się barcie.

Czy międzypokoleniowy charakter Kontynuatorek Tradycji to pomysł na to jak przechować kulturę kurpiowską?

Olga Stopińska
: Zdecydowanie tak! Nasze nauczycielki zdobywały nagrody na najważniejszych konkursach dedykowanych muzyce tradycyjnej nie tylko dlatego, że ich śpiew był piękny, ale przede wszystkim dlatego, że był autentyczny. Urodziły się w czasach, gdy śpiew był jeszcze częścią codziennego życia zwykłych ludzi, a nie czynnością zarezerwowaną dla artystów występujących na scenie. Ciocia Bronia Świder w młodości była szanowaną cepsiarką. Wraz z Ciocią Antosia i Marysią są żywą skarbnicą dawnych pieśni i zwyczajów. Przejmując od nich repertuar, uczymy się znacznie więcej niż pieśni. Zachowujemy też wiedzę o ich symbolice, kontekście kulturowo-społecznym, stylu wykonawczym i gwarze.
Karolina Kuta: Dzięki przekazywaniu wiedzy o tradycjach i kulturze jest ona w nas, a my możemy się nią posługiwać i dalej ją przekazywać lub podtrzymywać na tyle na ile się da, ale tez dzielić się nią z innymi.
Antonina Deptuła: Bo jak się od nas nauczycie to i na pewno tą tradycję będziecie prowadzić dalej.
Marianna Kuta: Żeby nie zaginęła, ta kultura Kurpiowska i żeby ona istniała.
Bronisława Świder: Lata, lata.
Marianna Kuta: Lata, lata. Dopóki będzie istniał świat.

W jaki sposób chciałybyście być obecne na lokalnej mapie kulturalnej?

Olga Stopińska: To pytanie należałoby zadać przede wszystkim młodym. Osobiście, uważam że Kontynuatorki powinny szukać swojego miejsca przede wszystkim poza sceną. Za sukces uznałabym utrwalenie się sytuacji w której śpiew Kontynuatorek towarzyszy wydarzeniom społecznym takim jak np. muzyki, czyli kurpiowskie potańcówki organizowane przez Kurpiów dla Kurpiów, otwarte na gości z Polski i świata. Za jeszcze większy, gdyby Kontynuatorki miały swój udział we wskrzeszeniu pięknej tradycji międzypokoleniowego śpiewu za zmarłych, która na Kurpiach praktykowana jest obecnie właściwie jedynie przez starsze pokolenie. Kibicuję również wszelkim twórczym poszukiwaniom nowych przestrzeni i zastosowań dla tradycyjnej kultury kurpiowskiej oraz włączaniu jej do działań o charakterze edukacyjnym.
Karolina Kuta: Myślę że można nas zaznaczyć jako punkt, do którego można zawsze przyjechać, odwiedzić, może się czegoś nauczyć i też można nas zapraszać do siebie.

(Potańcowka w Bandysiach. Do tańca gra Kapela Sobotnie Granie. Tańczą Bronisława Świder i Marianna Kuta. Fot. Agnieszka Zielewicz)
Co stanowi o wyjątkowości Kontynuatorek Tradycji?

Olga Stopińska: Powodów jest co najmniej tyle ile śpiewaczek w naszej grupie :) Wyjątkowe jest już to, że dane nam było się spotkać. Projekt, w ramach którego Kontynuatorki powstały trwał jedynie 3 miesiące. Po jego zakończeniu, pomimo braku wsparcia finansowo-organizacyjnego postanowiłyśmy spotykać się nadal w domach naszych nauczycielek. We wrześniu tego roku skończyłyśmy rok. Ciocie, które początkowo nie wierzyły w to, że młode dziewczyny będą chciały się od nich uczyć, są dziś ze swoich Dziewcaków bardzo, bardzo dumne.
Karolina Kuta: Nasze babcie są wyjątkowe przez to, że są z nami i chcą nas uczyć. A my…? Może to, że nie znam osób, które robią coś podobnego.
Antonina Deptuła: Bo wy nas lubicie i my was lubimy też, i to prawda.
Bronisława Świder: I wiemy że wy umiecie też śpiewać, bo żebyście nie umiały śpiewać, to byście tu nie były.
Antonina Deptuła: I macie tak samo chęć do śpiewania, jek i my. Umiecie bardzo dobrze.
Marianna Kuta: Wyśta podobne do nas, a my do was. (śmiech)
Antonina Deptuła: O Jezu Kochany (śmiech), jek my dobrze możem tak klepsiem.
Karolina Kuta: Dobrze, dobrze.
Bronisława Świder: No bo prawda.
Antonina Deptuła: Jesce i co dołożyć.
Bronisława Świder: Gdybym wiedziały, że wy nie możecie, to byście nie przychodziły.
Antonina Deptuła: Wam się widocznie podoba to śpiewanie i wy się chcecie nauczyć i to dlatego.

Czego można życzyć Kontynuatorkom Tradycji?

Antonina Deptuła: Wszystkiego dobrego, nie?
Marianna Kuta: Dużo zdrowia.
Antonina Deptuła: Dużo zdrowia, to najważniejsze.
Bronisława Świder: Długiego życia dla nas.
Antonina Deptuła: Abym mogły wspólnie pracować. Tak, tak, czego tu chcieć. Aby boziulka dopo… przedłużyła jeszcze.
Olga Stopińska: Młodym, ugruntowania w zainteresowaniu tradycją i wytrwałości w dążeniu do znalezienia w niej swojego miejsca. Ciociom – Zdrowia. Zdrowia i siły do dalszych spotkań. Byłoby również wspaniale, gdyby podobne inicjatywy powstawały w innych miejscach na Kurpiach.
Karolina Kuta: Oby Kontynuatorki działały jak najdłużej. Ciężko nam się czasem spotkać. Babcie są na miejscu, ale my w szkołach, pracy… a weekendy, jak to wiadomo u młodych osób, czasem są zajęte, ale znajdujemy czas do spotkań. Zdrowia dla babć, siły, oraz tego, aby jak najwięcej odgrzebywały ze swojej pamięci. Można też życzyć nam młodym Kontynuatorkom dobrego męża – tak mówią babcie.

I tego życzę. Dziękuję za rozmowę.

czwartek, 24 października 2019

O Myszyńcu, jezuitach i kurpiowskich nazwiskach. „Korrespondencja” z 1859 roku

Jak postrzegano mieszkańców puszczy myszynieckiej w połowie XIX wieku? Co wiedziano wówczas o historii Kurpiowszczyzny? Na te i inne pytania odpowiada poniekąd poniższy list z powiatu ostrołęckiego, wydrukowany w warszawskiej „Gazecie Codziennej” w 1859 roku.

Kurpie wielokrotnie byli tematem korespondencji prasowej w dziewiętnastym stuleciu. Szczególnie widoczne zainteresowanie mieszkańcami puszczy datować można po 1881 roku, kiedy to powstała „Gazeta Świąteczna”, pierwsze czasopismo, które na dużą skalę otworzyło swoje łamy dla chłopskich czytelników. Dość powiedzieć, że w latach 1881-1895 napłynęło do gazety ponad 6 tys. listów, a byla to przecież epoka ciągle panującego analfabetyzmu, którego wskaźnik przed I wojną światową dla Królestwa Polskiego wynosił ponad 50%.

Poniższa „korrespondencja” z powiatu ostrołęckiego z 1859 roku to jeszcze czasy, gdy w zdecydowanie większej części o Kurpiach nie informowali sami zainteresowani, tylko ludzie, którzy do Myszyńca i okolic podróżowali, często warszawscy dziennikarze. Stąd czytamy w liście, poza obserwacjami poczynionymi na miejscu, o wielu informacjach nabytych z lektur, obrazujących stan wiedzy o Kurpiach w połowie XIX wieku. Chociaż list nie jest przesadnie długi, anonimowy autor podjął w nim szereg tematów, zajmując się z jednej strony historią jezuickiej misji w Myszyńcu, z drugiej przedstawiając teorie na temat pochodzenia nazw niektórych wsi, by skończyć na wyliczeniu licznej grupy nazwisk, z których niejedno do dzisiaj daje się odnaleźć na terenach Baranowa, Kadzidła czy Łysych.

(Ryc. "Kurpie - podług rysunku Gersona". Źródło: Oskar Kolberg, Mazowsze. Obraz etnograficzny, t. 4, Mazowsze Stare, Mazury, Kurpie, Kraków 1888.)
W tekście zachowano pisownię oryginalną. Zapraszam do lektury.

_________________

Korrespondencja Gazety Codziennej

Z powiatu Ostrołęckiego w lutym 1859 r.

Od wieków nasi przodkowie wyprawiając swych synów w świat, mieli zwyczaj dawać krzyżyk, to jest błogosławieństwo rodzicielskie i Boga na drogę. Otóż i my wierni naśladowcy zwyczaju przodków naszych, tym naszym improwizowanym duchowym dzieciom, postanowiliśmy udzielać dwa krzyżyki, aby tem godłem wiary przekonać czytelników o dobrych zawsze chęciach naszych i wiernej służbie ku dobru publicznemu.

Zostając wśród Kurpiów, najłatwiej nam jest o nich mówić i dla tego zaczniemy od opisu Myszyńca, najważniejszego po Ostrołęce miasta puszczańskiego. Kurp’, chociaż ze krwi i ziemi jest polakiem, nazywa siebie jednak puszczakiem, to jest synem i panem puszcz; a mieszkańców okręgu pułtuskiego zowie polakami. Kurpie bowiem pochodzą z rozmaitych szczepów słowiańskich, pomiędzy któremi wmieszały się szczątki pokoleń odmiennych duchem i krwią, lecz puszcza ukrywszy ich pochodzenie, utworzyła jednolity lud słowiański. I tak z podań wiadomo, że w puszczach kryli się panowie z kraju naszego wywołani, że była tu niegdyś zsyłaną szlachta za karę, a pomiędzy temi osiadł nie jeden włóczęga z Podlasia, Rusi i Litwy, inny przyszedł z Warmji i dalszych Pruss królewskich, a za nim wkradł się żyd neofita z cyganem lub niemiec znienawidzony. Tym sposobem wyrodziła się mieszanina w zwyczajach, języku i w sposobie myślenia, lecz z przerzadzeniem się puszcz, gdy coraz bliższe stosunki z polanami łączyć ich poczynały, dzikość ustąpić musiała i patrjarchalność słowiańska wszystkich puszczaków objęła pod swą opiekę. Dla tego też, gdy kto z mieszkańców pól zapytał Kurpia, z jakiego rodu pochodzi? – odpowiadał, że mieszaniec czyli po swojemu wyrażał meszeniec.

To też gdy jezuici staraniem Ludwiki Marji Gonzagi, żony króla Jana Kazimierza, zbudowali w puszczy Ostrołęckiej kaplicę, ta otrzymała nazwę Missji Meszenieckiej. Zamieszkali bowiem tu dwaj księża mieli obowiązek nauczać wiary i łagodzić obyczaje, rozproszonych po puszczy Kurpiów. Gdy następnie król Jan III, r. 1677 nadał Jezuitom trzy włóki lasu pod karczunek i dozwolił wystawić w Meszeńcu szkołę, browar i karczmy, z wolność sprzedawania różnych napojów, wówczas jezuici rozprzestrzenili kaplicę do rozmiaru kościołka i przystąpili do wzniesienia z muru klasztoru ogromnego i wspaniałego. Ale na to wszystko potrzeba było znacznych funduszów, które zwolna do ich kassy wpływały, bo Kurpie przybywając do Meszczeńca, który już z polska nazywano Myszeńcem, chętniej pili wódkę, piwo i miód w przedzielonej parkanem od missji osadzie Martuny, niż w Myszeńcu. Wprawdzie i ta osada nie była kurpiowską; założyli ją rusini Marcinowie powszechnie Martunami zwani, ale właśnie Kurpiom była lubą, bo przez przybyszów im podobnych założona, a co najwięcej, że taniej tu niż w Myszyńcu sprzedawano napoje. Jednakże jezuici, potrafili i temu uporowi Kurpiów zaradzić. Gdy bowiem nastał dzień uroczysty z wielkim odpustem, i lud licznie się zebrał do kościoła na nabożeństwo, wówczas jezuita misjonarz wstąpiwszy na ambonę, wytknął Kurpiom ten upór ich wpływający na szczupłość dochodów missjonarzy i oświadczywszy im, że doznając nienawiści ludu, muszą tę ukochaną ziemię opuścić, zeszedł z ambony i w towarzystwie swoich spółbraci, za przewodnictwem krzyża processjonalnie niesionego wyruszył z powagą za granicę Myszeńca. Kurpie z początku nie wierzyli słowom jezuitów i z ciekawością przypatrywali się ich processji, lecz gdy ci bez powrotu szli dalej i dalej za Myszeniec, wówczas objął wszystkich żal po tych misjonarzach i nie długo namyślając się, puścili się za niemi w pogoń i dopędziwszy ich, do nóg im upadli, błagając, aby powrócili do Myszeńca. Jezuici spodziewając się takiej pokory ludu, wrócili do swego mieszkania i kościoła z lepszą otuchą, bo i rzeczywiście odtąd Kurpie nabywali napoje z karczm jezuickich i tym sposobem przyczynili się do znacznego wpływu dochodów klasztornych(*). I cóż dziwnego, że Kurpie potem długo słynęli z pijaństwa, nim obecnie wstrzemięźliwość nie odjęła im, bogdaj na zawsze, tę brudną sławę!?

Już było dobrze z funduszami, a jednak zaledwie zdążono wznieść wspaniałą gytycką o piętrze bramę, która dziś obróconą jest na dzwonicę, a tu ciżba ogromna Szwedów zaległa przyległą Myszyńcowi puszczę. Wówczas już nie myślano o wznoszeniu nowych gmachów, lecz tylko troszczyć się należało o ocalenie istniejących budowli od ręki najezdników. Szwedzi stanąwszy o wiorst 2 od Myszyńca obozem w lesie, bez względu że ciągle rażeni byli celnemi strzałami Kurpiów, chwytali jednak ich białki czyli białogłowy, z któremi słodząc swe trudy wojenne, pozostawili temu borowi nazwisko Białusny lasek; żona bowiem u Kurpiów zowie się bziałką, co oznaczać ma po polsku białkę lub białogłowę.

Rok 1702 pamiętnym jest dla Kurpiów i mieszkańców Myszyńca, którzy wiele złego doznali od Szwedów, gdyż nie tylko żony ich były pogwałcone, lecz mienie zrabowane i domowstwa spalone, nawet kościół w Myszyńcu uległ zniszczeniu od ognia rozmyślnie przez rabusiów świętokradzkich podłożonego. Wielu pomiędzy Kurpiami było walecznych, bo wszyscy zarówno kochali swą ziemię i wszyscy nienawidzili najezdników, lecz jeden najwięcej się wsławił, chociaż podanie nazwisko jego przepomniało, który wstąpiwszy na dzwonicę tak trafny strzał wymierzył, że ugodziwszy w dowódzcę owej ciżby Szwedów, od razu trupem go położył. Ta właśnie porażka, jak podanie twierdzi, zmusić miała Szwedów do opuszczenia obozu w Białusznym lasku rozłożonego, gdzie dotąd część lasu i góry obozowe zowią się Szwedzką górą. Waleczność ludu wśród puszczy osiadłego wsławiła się w całym kraju, i sąsiednie prowincje chcąc okazać swą miłość braterską dla puszczaków za półdzikich przedtem uważanych, już odtąd nazywały ich nie Kurpiami lecz zdrobniale Kurpikami.

W lat kilkanaście po tej wojnie, znowu lud pracą i staraniem przyszedł do zamożności, z której jezuici korzystając, wystawili z drzewa nową świątynię w Myszyńcu i zbudowawszy kilkadziesiąt domów dla rzemieślników, dotychczasową wieś kościelną podnieśli do znaczenia miasta, któremu król August II, r. 1719 nadał właściwe przywileje. Zamierzony jednak klasztor, nie mógł rychło być ukończonym, a tymczasem zakon jezuitów w r. 1773 został zniesiony i z zaprojektowanych podówczas gmachów, pozostał mur opasujący świątynię drewnianą, sklepy podziemne murowane i wspomniona dzwonica z zegarem. Parkan, który odgradzał Myszyniec kościelny od Martun czyli Myszyńca nowego, wraz z bramą zniesiony został, przez co utworzyło się jednostajne miasto, podobne do wielu innych miasteczek krajowych.

Lasy te, które dziś większą część leśnictwa Ostrołęka stanowią, składały jedną wielką puszczę Zagajnicą zwaną, której granice zawarte były pomiędzy rzekami Zbójną, Turoślą i Omólwią a granicą pruską. Puszcza ta następnie nazywała się Myszyniecką. Dobrze w niej było Kurpikom; trudnili się bartnictwem; polowaniem, rybołówstwem i w części rolnictwem, była też obfitość miodu, zwierzyny i ryb; to też wciskali się do tej puszczy z dalekich stron wędrowcy, nawet Tatarzy tu trafili, jak o tem przekonywa wieś Tatary ku południo-zachodowi od Myszyńca o mil 3 położona. Musieli być tu i bandyci, skoro pozostało nazwisko wsi w tejże stronie od Myszyńca o 2 mil leżącej, zwanej Bandysie.

Zmieniła się dziś postać dawnej puszczy: lasy przetrzebione, w części pozamieniały się w osady, wsie, pola, łąki i pastewniki; Kurpie grzebiąc ziemię dla wyhodowania sobie zboża na chleb powszedni potrzebnego, trafili na znaczne pokłady bursztynu, który otworzył dla kraju nowy rodzaj przemysłu i dochodów. Ztąd to powstała nazwa wsi kościelnej Kadzidło, o mil 3 ku południu od Myszyńca położonej.

Jeszcze jedna tutejsza wieś Maciejową Szyją zwana, od szwedzkiej góry i Myszyńca o wiorstę ku północy leżąca, zasługuje na wzmiankę dla tego, że Maciej Kikuła bartnik i waleczny pogromca Szwedów spadł z barci sosnowej i złamawszy sobie szyję, życie zakończył.

Wspomnienie jednego nazwiska Kurpia, budzi ciekawość dowiedzenia się o innych, aby tym sposobem lepiej poznać ich różnorodne pochodzenie. Oto są: Nasiadka, Grzeszczyk, Bałdyga, Duda, Drężek, Brzoska, Łada, Wiśniewski, Dawidczyk, Czajkowski, Damijan, Wielochowski, Gwara, Warych, Bubrowiecki, Kozłowski, Godzina, Zawłocki, Gadomski, Zyra, Zawalich, Pabich, Chrostek, Prusaczyk, Suchecki, Lipka, Tumiński, Piast, Poręba, Cichowski, Goljan, Skonieczny, Parych, Draba, Myszko, Załęski, Łyczko, Gwiazda, Pieńkosz, Jurczak, Mróz, Wyrębek, Bastek, Olender, Szmigiel, Andrzejewski, Olszewski, Szydlik, Abramczyk, Zdunek, Kulesza, Wróbel, Siok, Gut, Bałoń, Bednarczyk, Bloch, Czerwiński, Majewski, Radowicz, Szlachetka, Gałązka, Kaczyński, Ciszewski, Turek, Samul, Traks, Zawrotny i wiele innych. W tym szeregu nazwisk łatwo dojrzeć zlanie się czystego karmazynu polskiego z żywiołami niemieckiemi i holenderskiemi, tudzież z krwią litewską i ruską, jako też z odroślą plemion izraelskich. Pod względem moralnym nazwiska Bałdyga, Zawalich, Draba, Bałoń i Zawrotny wiele domyślać się każą o ich pochodzeniu. Lecz czas zatarł wszelkie smutne wspomnienia, czyny szlachetne dla dobra ogółu poświęcone, odrodziły prawych synów kraju, a puszcze koniecznością przemysłu i oświaty przerzedzone, wskazały ukryty lud boży, w którym już płynie krew szlachetna i są chęci dobre pozostania nazawsze dziećmi nieodrodnemi tej ziemi.

Pomówiwszy o ludzie, z kolei wypadałoby coś powiedzieć o klassie wyższego tutejszego społeczeństwa, lecz za daleko jesteśmy od Ostrołęki, która jest tutejszym wielkim światem w małem miasteczku; gdzie gitarzysta Szczepanowski potrafił zgromadzić na swój koncert liczną publiczność, która bawiła się ochoczo, szumnie i wesoło nietylko na koncercie, lecz i na balu, na którym i ja byłem – miód i wino piłem – po brodzie ciekło i t. d.

(*) W Starożytnej Polsce Balińskiego podano, że osada Martuny założoną została około r. 1720, lecz podanie ludowe twierdzi, że już istniała przed nadejściem Szwedów.

Źródło: „Gazeta Codzienna” 1859, nr 56, s. 2-3.

Oprac. Łukasz Gut

poniedziałek, 21 października 2019

O tym jak zręczny Kurpik wystrzelał litery S.A.R. Fragment z dziejów legendy Kurpiów

Czytając XIX-wieczne teksty poświęcone Kurpiom, w tym szczególnie te poświęcone ich przeszłości, łatwo natknąć się na pochwały umiejętności strzeleckich. Chętnie powtarzano za Kazimierzem Władysławem Wójcickim przysłowie „Strzela jak Kurp”, jak i podawano konkretne przykłady biegłości Puszczaków w strzeleckim fachu[1]. Przykładem może najbardziej efektownym jest barwna, powtarzająca się wielokrotnie opowieść o tym, jak „cyfrę S.A.R ciągłemi strzałami o 400 kroków zręczny Kurpik wysadził kulami”[2]. Przyjrzymy się tej historii, nad którą warto się nieco zatrzymać.

O tym, że Kurpie byli doskonałymi strzelcami wiedziano nie tylko w XIX stuleciu, ale już w wieku osiemnastym. W wydanej w 1744 roku Historii zycia nayjasnieyszego Stanisława I. Króla Polskiego, znalazł się m.in. taki oto fragment: „Kurpikowie jest to osobliwy rodzaj chłopów (…) Jedni z nich nazywają się Bartnicy, którzy szczególnie około pszczół chodzą, a drudzy »Kurpicy« albo »leśni Strzelcy«, którzy na niedźwiedziów, rysiów, i innych dzikich zwierząt sidła stawiają, i od młodości tak się w strzelaniu ćwiczą, iż nawet w główkę ćwieczka należycie z daleka trafić mogą”[3]. Z kolei Benedykt Chmielowski, twórca encyklopedii Nowe Ateny, dodawał podobnie: „Na niedźwiedziów, rysiów, jelenie z strzelbą, sieciami idą, w główkę ćwieczka trafiają. Mają swych Panów, czynsz im dają. Króla też za najwyższego uznają Pana”[4]. W „główkę ćwieczka” trafiający Kurpie podobno umieli również wysadzić z odległości 400 kroków litery S.A.R, czyli Stanislaus Augustus Rex (Stanisław August król), a więc łaciński skrót odnoszący się do Stanisława Augusta Poniatowskiego.
(Wizerunek Kurpia zdobiący jeden z wierszy Marii Konopnickiej)
„Pomnożenie obrony krajowey”

Opowieść ta, wielokrotnie cytowana, miała za zadanie podkreślić doskonałość kurpiowskich strzelców. W przydatność strzelców-Kurpików nie wątpiono zresztą za panowania Stanisława Augusta. W sytuacji trwającej już wojny polsko-rosyjskiej, 29 maja 1792 r. Julian Ursyn Niemcewicz, ówczesny poseł inflancki, zgłosił projekt wcielenia do wojska Kurpiów, najprawdopodobniej autorstwa Jana Potockiego[5]. Przypominając „ich wojenne czyny przeciwko Szwedom i później przeciwko Moskwie”, chwalił strzeleckie umiejętności „Kurpików”. Stanisław August zalecał „zgodę na ten prawdziwie obywatelski i użyteczny projekt”[6]. W efekcie tego samego dnia zapadła na sejmie uchwała o ochotniczym zaciągu Kurpiów ze starostwa ostrołęckiego („Pomnożenie obrony krajowey”), w której opisano mieszkańców puszczy jako „ludzi zręcznych i ochoczych do woyny”[7].

Przypomnienie epizodu związanego z Kurpiami w 1792 roku jest ważne, gdyż pozwala zrozumieć, skąd mowa o literach S.A.R. Nie sposób udowodnić prawdziwości słynnej anegdoty, ale łatwo pojąć, że jeśli czyjeś imię biegły w strzelaniu Kurp mógł „wysadzić kulami”, to imię króla do tego się wyraźnie nadawało. Tym bardziej, że lud puszczański tradycyjnie traktował monarchę jako swego pana, właściciela i obrońcę puszczy. Mimo, że Kurpie w 1794 roku wzięli udział w powstaniu kościuszkowskim, to według badaczy nie pojmowali swej walki jako wymierzonej przeciw królowi[8]. Chronologiczne pochodzenie interesującej nas opowiastki daje się więc przekonująco uzasadnić. Co więcej, przekonanie samych Kurpiów, że byli „ludźmi królewskimi” to ważny element lokalnej tożsamości[9].

Gołębiowski i inni

Nasuwa się co najmniej kilka pytań związanych z samą opowieścią o Kurpiku-strzelcu. Po pierwsze, kiedy pojawiła się po raz pierwszy w druku? Najstarszy zapis opowieści, który udało się odnaleźć, pochodzi z książki Łukasza Gołębiowskiego Lud polski z 1830 roku[10]. Gołębiowski przypomniał ówczesny kanon wiedzy o Kurpiach, ich waleczne dzieje, a nade wszystko wplótł opowiadanie, które potem podchwycili inni. W wydanej w 1834 roku powieści Kazimierza Władysława Wójcickiego pt. Kurpie, ten warszawski literat napisał: „Sam widziałem jak jeden z strzelców cyfrę S.A.R. kulami w pół godziny wysadził”[11]. Z wersji Wójcickiego nie wynika z jakiej odległości strzelał „zręczny Kurpik”, ale dochodzi za to czynnik czasu: popis umiejętności strzeleckich trwał podobno pół godziny.

Obie wersje pojawiły się w podobnym czasie, prawie 40 lat po tym, jak Stanisław August abdykował. Nie sposób więc stwierdzić prawdziwości tej historii, nie sposób ją jednak odrzucić, bo i na podstawie jakich źródeł można byłoby ją zweryfikować? O ile Stanisław August nie należał, mówiąc eufemistycznie, do ulubionych władców pokolenia romantyków, o tyle jak widać nad samego króla ważniejsza była legenda Kurpiów, którzy zaznaczali swój udział w walkach z lat 1708, 1733, 1794, 1809 i późniejszych[12]. W tę legendę historia o trafnym strzelaniu Kurpików wpisywała się znakomicie.

Opowiadanie krążyło po rozmaitych książkach i artykułach dotyczących życia Kurpiów. Według cytowanego już Wójcickiego, Kurp strzelał nie z odległości 400, a „tylko” 100 kroków, z czym po latach zgodził się Adam Chętnik, powielający zresztą słynną anegdotę[13]. O 100 krokach wspominał również pilny, jak się wydaje, czytelnik książek Wójcickiego, czyli Aleksander Połujański[14].

Opowieść o wypisanej fuzyjką „cyfrze S.A.R” i Kurpiach jest o tyle interesująca, że trafiła do zagranicznych publikacji, w których pisano, że cała historia działa się w obecności Stanisława Augusta[15]. Mimo różnic w szczegółach, jedno pozostało niezmienne: Kurp był znakomitym strzelcem, wszak nie bez powodu powtarzano o dobrym strzelcu, że „strzela jak Kurp”. Chociaż ze wspaniałych strzelców słynęły m.in. Podhale, Beskid i Huculszczyzna, to „jednak karierę przysłowiową zrobił tylko Kurp”[16].

Być może do owej „kariery” walnie przyczyniły się litery S.A.R? Jak wiemy, słowa uczą, ale to przykłady pociągają. Lepszego przykładu na to, że oko strzelca kurpiowskiego nie zawodziło, w literaturze o Kurpiach chyba nie opisano.

_______________

Przypisy:
[1] O tym, że to Wójcicki mógł być autorem przysłowia „Strzela jak Kurp” zob. M. Woźniak, Ł. Gut, Wokół przysłowia „Strzela jak Kurp”. Historycznoliterackie refleksje o Kazimierzu Władysławie Wójcickim [w druku].
[2] Ł. Gołębiowski, Lud polski, jego zwyczaje, zabobony, Warszawa 1830, s. 39.
[3] Historia zycia nayjasnieyszego Stanisława I. Krola Polskiego Wielkiego Xiążęcia Litewskiego, Lotarynskiego y Barskiego…, [b.m.w.], 1744, s. 504.
[4] B. Chmielowski, Nowe Ateny, Lwów 1746.
[5] A. Czaja, Julian Ursyn Niemcewicz. Fragment biografii 1758-1796, Toruń 2005, s. 119.
[6]
Korrespondent Warszawski Donoszący Wiadomości Kraiowe y Zagraniczne, 1792, nr 13, s. 107-108.
[7] Volumina Legum, T. 9, Kraków 1889, s. 455-456.; por. E. Rostworowski, Debiut polityczny Jana Potockiego w r. 1788, "Przegląd Historyczny" 1956, t. 47, z. 4, s. 708-709.
[8] M. W. Kmoch, Kurpie - lud królewski. Zarys stosunków ludu puszczańskiego Mazowsza i Podlasia z monarchą w XVI-XVIII w.,
Nowożytnicze Zeszyty Historyczne 2015, z. 7, s. 105-106.
[9] M. Tomczak, Królewskie dziedzictwo. Rozważania o kurpiowskiej tożsamości, „Przydroża”, 2017, nr 4, s. 148-158.
[10] Ł. Gołębiowski, op. cit., s. 39.
[11] K. W. Wójcicki, Kurpie. Powieść historyczna, Lwów 1834, s. 122.
[12] A. Zahorski, Spór o Stanisława Augusta, Warszawa 1988, s. 152 i n.; Por. W. Woźniak, Mit wolnego Kurpia w literaturze, Ostrołęka 1984.
[13] O różnicach między wersjami cytowanej anegdoty zob. M. W. Kmoch, Strzela jak Kurp! Mieszkańcy Puszczy Zielonej w czasie powstania kościuszkowskiego<http://www.kurpiankawwielkimswiecie.pl/2017/09/strzela-jak-kurp-mieszkancy-puszczy.html>; data dostępu: 21 X 2019
[14] A. Połujański, Wędrówki po gubernji augustowskiej w celu naukowym odbyte, Warszawa 1859, s. 64.
[15] E. von Sydow, Das Königreich Polen, Leipzig 1864, s. 58.; H. M. Chester, Russia, Past and Present, London 1881, s. 286.
[16] W. Dynak, Łowy, łowcy i zwierzyna w przysłowiach polskich, Wrocław 1993, s. 104.


Autor: Łukasz Gut

piątek, 18 października 2019

Muzeum Puszczańskie w Ostrołęce w 1914 roku

W przededniu I wojny światowej prężenie rozwijało się w Ostrołęce Muzeum Puszczańskie, założone w 1912 roku i działające w ramach Oddziału Ostrołęckiego Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Zbiory muzeum prezentowano w mieszkaniu prywatnym Franciszka Malinowskiego. Działające ze znaczną energią (ponad 1000 eksponatów!) muzeum nie miało jednak szczęścia do „wielkiej” historii. Wybuch I wojny światowej sprawił, że w 1915 roku zbiory muzeum zostały wywiezione do majątku Susk Władysława Glinki, gdzie zostały zniszczone w czasie odwrotu armii rosyjskiej. 

Zapraszam do lektury artykułu, który ukazał się pierwotnie we „Wspólnej Pracy” 15 marca 1914 roku i obrazuje stan muzeum na chwilę przed wielką wojną.

(Rynek w Ostrołęce. Fot. wykonana pomiędzy 1905 a 1939 r. Źródło: https://polona.pl/item/ostroleka-rynek,NzA0MDY0NTA/0/#info:metadata)
__________________

Muzeum Puszczańskie w Ostrołęce

Dzięki staraniom niedawno powstałego Ostrołęckiego Oddziału Towarzystwa Krajoznawczego i dzięki ludziom dobrej woli w Ostrołęce, leżącej pośród dawnej Puszczy Kurpiowskiej, powstało muzeum, którego kierownicy postawili sobie za cel zebrać wszelkie dowody i unikaty, dotyczące głównie życia kurpiów, zwanych inaczej puszczakami.

Muzeum to w dawnej chwili liczy już 1054 okazów, w czem z dziedziny etnografii posiada 211 okazów, fotografii i szkiców 27, pamiątek historycznych i zabytków sztuki 81, numizmatów 617, z dziedziny geologji i mineralogji 63, z dziedziny florystyki i faunistyki 11 i z archeologji 11.

Najbardziej interesującym działem ze względu na jego specyficzność to etnografia miejscowego ludu, od charakteru której muzeum to przybrało nazwę.

O puszczy Kurpiowskiej w naszej literaturze etnograficznej nie wiele posiadamy rzeczowego materjału, nawet Kolberg, ojciec naszego ludoznawstwa, stosunkowo skąpo poświęcił miejsca w swych pracach tej odrębnej ze względu na właściwości językowe, obyczaje i tradycje grupie ludu polskiego.

W ostatnich czasach, wprawdzie p. Adam Chętnik poświęcił obszerną broszurę życiu i historji Kurpiów, atoli i to nie wyczerpuje dostatecznie tego przeolbrzymiego materjału, jak zarówno okolicznościowe artykuły, pisane na ten temat w „Ziemi”.

To też zbiory dzisiejsze, znajdujące się w muzeum w Ostrołęce, dla etnografji puszczy mają nieocenioną wartość. I można żywić nadzieję, że w niedalekiej przyszłości, gdy stanie w Warszawie gmach muzeum narodowego, otrzymają poczesne siedlisko.

W dziale tym spotykamy przedewszystkiem nader cenne artykuły dawnych ubiorów kurpiowskich, które dziś, wskutek konkurencji taniością swą materjałów fabrycznych, wpływów na Puszczę Prus i Ameryki, poczynają zanikać, a więc: „czółko” – jest to strój na głowę dziewczyny, używany w chwilach więcej uroczystych; „kurpie” – obuwie z łyka lipowego; chodaki drewniane; gorsety, spodnie samodziałowe, podobneż koszule, fartuchy; dawny kapelusz męzki (osobliwość); papierośnice, fajki, wielkie paciorce z bursztynu, nanizane na sznury, służące do stroju białogłowskiego; dawne kurpiowskie torby myśliwskie; trąby pastusze, tak zwane ligawki; posochy, zdobne w przeróżne ornamenty, używane do podpierania się przy chodzeniu; fotografje, ilustrujące dawne stroje i obyczaje kurpiowskie itp. Ze sprzętów domowych widzimy tu dawne widły, kijanki, solnice, żarna, tłuczki do soli, misy z drzewa lipowego, dzbany plecione tak gęsto i szczelnie z korzeni, że piwo w nich podawano. Ponadto rzucą nam się tu w oczy rozliczne pisanki wielkanocne, tabakierki z narości brzozowych; przeróżne rzeźby i wyroby z drzewa, jak figurka św. Jana, model berlinki, a zwłaszcza zasługująca na uwagę dla artystów-poszukiwaczy swojskich motywów ornamentacyjnych najróżnorodniejsze wycinanki z papieru, ilustrujące zaczęste sceny z życia kurpia.

W ostatniej chwili do muzeum zadeklarowano – starodawną sochę kurpiowską, „barć” – czyli ul dawny; kobiecy zimowy strój, lamowany barankiem, dziś już nieużywany, specyficzny przyrząd domowego wyrobu używany do folowania (dekatyzacji) samodziałów; model chaty kurpiowskiej; „tok” używanych do przechowywania zboża, z ukrytym zamknięciem i inne.

(Wnętrze chałupy kurpiowskiej we wsi Dąbrowy. Fot. Rudolf Macura. Źródło: R. Macura, Ziemia Kurpiów, 193[?])
Dział ten dla polskiego ludoznawstwa ma nader poważne znaczenie i z każdym tygodniem się powiększa. Nie mniej godne poznania są w muzeum zabytki z bitwy pod Ostrołęką z r. 1831: bagnety z owych czasów, szable, pałasze, szpady, kule armatnie, kartacze, dokumenty wojskowe, portrety wodzów, oraz liczne obrazy i inne pamiątki, ilustrujące ten krwawy moment, który zadecydował tak mocno o losach naszego narodu.

Z pamiątek historycznych w „Muzeum Puszczańskim” wyróżnić należy – dokumenty z własnoręcznym podpisem księcia Józefa Poniatowskiego, miedzioryty z czasów Napoleońskich i inne akta pisemne z tych że czasów, świadectwa szkolne z początku XIX w.; kaplerz (ryngraf), noszony na piersiach przez rycerzów polskich w średniowieczu; stare srebrem tkane materje; monety srebrne, miedziane od XV w.; bilety skarbowe na 4, 10, 60 i 100 złotych polskich; rocznik „Gazety Warszawskiej” z r. 1818; „Wiadomości Polskie”, wydawane przez emigrację w Paryżu; portery hetmanów polskich; „typy warszawskie” Piwarskiego; w oryginalny sposób ułożoną tablicę chronologiczną Królów Polskich; album pt. „Klejnoty miasta Krakowa”, składające się z 24 widoków zamków i kościołów; wydanie wytworne z r. 1886.

Z pamiątek historycznych, mniej związanych z naszym krajem, podkreślić należy – monety rosyjskie, chińskie, tureckie; pelerynę japońską; znak członka akademji umiejętności w Paryżu (jeton de presence) z czasów Ludwika XV i inne.

Jako okazy przedhistoryczne widnieją tu – toporki rogowe, skorupy dawnych naczyń glinianych i urn z miejscowości „Czeczotka” pod Ostrołęką, łyżki z bronzu; groty, noże i skrobaczki z krzemienia itp.
Nie można wszelako pominąć tu i okazów z dziedziny przyrody: minerały przeróżne, skamieniałe skorupiaki, skamieniałe drzewo, kawalce bursztynu, zakonserwowane w spirytusie węże i inne okazy; rogi jelenie, łosie, z których jednego nie można nie podkreślić ze szczególnym naciskiem dla jego niepospolitej wielkości: pletwa rogu wynosi w szerokości 96 centymetrów i gdyby nie była ułamaną, byłaby znacznie szersza; wysokość pletwy 70 cm.

Z osób które się przyczyniły swoim ofiarodawstwem i zabiegliwością do powstania powyższych zbiorów, w pierwszym rzędzie należy wymienić p. Piotra Szymańskiego, zabiegliwego kustosza muzeum i p. Franciszka Malinowskiego, który obok licznych zdjęć z Puszczy i kilkunastu gablotek, udzielił bezinteresownie siedziby w domu swoim dla muzeum tego; pozatem należy podkreślić ofiarodawców z Ostrołęki: p.p. Marję Scheur, Marjanostwa Przecławskich, inżyniera Aleksego Zaporyna, Walerję Dowmontową, Władysława Chonowskiego, Marylę Święcińską, Irenę Mączewską i Felicję Łaszczyńską; z Myszyńca – p.p. Władysława Teplickiego, Piotra Załęskiego i ks. Szczepkowskiego; p. Władysława Glinkę z Suska, p. Antoniego Glinkę ze Szczawina, d-ra Józefa Psarskiego z Kaczyn, p. Adama Chętnika z Nowogroda, ks. Michała Turowskiego z Kadzidła, p. Stanisława Zielińskiego z Dylewa, p. Bolesława Baczewskiego z Olkusza, inż. S. Strzeszewskiego z Dąbrowy, p. Antoniego Zwierzyńskiego z Warszawy, p. Marjana Kłyczyńskiego z Białobrzega i innych.

Radosław Krajewski

Źródło: Radosław Krajewski, Muzeum Puszczańskie w Ostrołęce, „Wspólna Praca” 1914, nr 5, s. 77-79.

Oprac. Łukasz Gut

wtorek, 3 września 2019

„Na chwilę przed wojną”. Rozmowa z Wojciechem Szewczakiem o Kurpiach, wrześniu 1939 i rekonstrukcji historycznej

Przedstawiam rozmowę z Wojciechem Szewczakiem, pomysłodawcą i koordynatorem projektu „Na chwilę przed wojną” - Sierpień 1939 na Kurpiach, przedstawiającego cykl zdjęć, których celem jest propagowanie wiedzy na temat walk żołnierza polskiego na Kurpiowszczyźnie we wrześniu 1939 roku.  

Łukasz Gut: W połowie sierpnia w Internecie pojawiły się pierwsze zdjęcia z cyklu „Na chwilę przed wojną” - Sierpień 1939 na Kurpiach. Jak narodził się pomysł takiej wystawy?

Wojciech Szewczak: Pomysł zrodził się już dość dawno. Obecnie pracuję jako nauczyciel w Grodnie na Białorusi. Szybko zwróciłem tam uwagę na niewielką ilość informacji w tzw. przestrzeni publicznej na temat walk żołnierza polskiego w obronie Grodna i w boju pod Kodziowcami w 1939 roku. Od razu odniosłem to do walk na Kurpiach. Przecież niedaleko Myszyńca, miedzy Dąbrowami a Rozogami w 1939 roku przebiegała granica z Niemcami. Już pobieżne badanie źródeł potwierdziło, że rzeczywiście na terenie Kurpiowszczyzny toczyły się walki we wrześniu 1939 roku.
 
(Na zdjęciu uczestnicy projektu. Od lewej: Ewa Janiszewska, Zbigniew Janiszewski, Tomasz Posmyk (z tyłu), Iwona Parapura, Jakub Wójcik, Piotr Parapura, Jan Karpiński, Justyna Rolka, Kamil Puka, Wojciech Szewczak)

Jak więc przebiegały prace nad zdjęciami?


Pierwsze realne szanse na zrobienie tych zdjęć pojawiły się, kiedy poznałem Kolegów: Zbigniewa Janiszewskiego z Kurpiowskiej Grupy Historycznej „Ostoya” i Piotra Parapurę z Grupy Historycznej „Niepodległość 1863”. Obydwu spodobał się ten pomysł i mogliśmy myśleć o realizacji. Około roku temu zobaczyłem zdjęcia Justyny Rolki, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie a w maju br. zrobiliśmy z Justyną serię próbnych zdjęć w mundurze na tle grodzieńskich zabytków. Z tych zdjęć byliśmy bardzo zadowoleni więc mogliśmy rozpocząć prace nad zdjęciami na Kurpiach.

Czyli wynika z tego co Pan mówi, że w projekt zaangażowanych jest sporo osób?

Tak, nawet nie próbowałem udźwignąć tak dużego przedsięwzięcia sam, na szczęście w projekt zaangażowało się rzeczywiście wiele osób. Jakoś tak wyszło, że każdy z uczestników sam sobie wyznaczył i przyjął zadania w projekcie. Kilkugodzinna praca na planie zdjęciowym też przebiegała w serdecznej atmosferze pomimo upału. Trzeba także pamiętać, że przemieszczaliśmy się po terenie całego Skansenu Kurpiowskiego w Nowogrodzie ze sporą ilością sprzętu. Obecnie w projekcie udział biorą trzy grupy rekonstrukcyjne i fotograf, łącznie ok. 10 osób.

Dlaczego walki na Kurpiach we wrześniu 1939 roku są dla was tak istotne, że postanowiliście je propagować swoimi zdjęciami?

Walki na Kurpiach były tylko jednym z elementów Polskiej Wojny Obronnej 1939 roku. Istnieją jednak dwa ważne powody, dla których postanowiliśmy przypomnieć naszymi zdjęciami właśnie o nich.

Po pierwsze, jesteśmy z tego regionu, jesteśmy więc z Kurpiami związani emocjonalnie. Członkowie Kurpiowskiej Grupy Historycznej „Ostoya” - Zbyszek Janiszewski, Tomek Posmyk, Janek Karpiński, Jakub Wójcik i Kamil Puka urodzili się na Kurpiach i tu mieszkają, natomiast ja u dziadków na Kurpiach spędzałem wakacje. Rodzeństwo Iwona i Piotr Parapura są co prawda z Warszawy, ale bardzo dużo swego rekonstruktorskiego czasu poświęcają właśnie Kurpiowszczyźnie.

Drugim powodem jest to, że dużo mówi się o obronie Westerplatte, bitwie nad Bzurą, bitwie pod Kockiem, a zupełnie zapomina się o tym, że nasi żołnierze we wrześniu ginęli także na ziemi kurpiowskiej. Broniąc północnych rubieży Rzeczypospolitej również zasłużyli na to byśmy o nich pamiętali.

Zrobienie tego cyklu fotografii to nie jedyne wasze działania. Czym się jeszcze zajmujecie?

Przede wszystkim działamy na polu edukacji. Bierzemy udział w rekonstrukcjach walk z września 1939 roku, partyzantki 1939-45 i żołnierzy wyklętych, czyli okresu 1944-63. Poza tym KGH „Ostoya” i GH „Niepodległość 1863” odtwarzają wydarzenia historyczne od okresu Powstania Styczniowego do czasów Żołnierzy Wyklętych. Celem działań wszystkich trzech grup jest edukacja. Chodzi o to, żeby uczyć historii w sposób na tyle ciekawy, aby zainteresować również osoby, które historii nie lubią.

Znany jest mit o słabości polskiej kawalerii w 1939 roku. Czy macie zamiar obalać ten i inne mity związane z walkami we wrześniu 1939?


Ten mit to wymysł niemieckiej propagandy, podtrzymywany później w okresie powojennym przez komunistów. Celem takich działań było skompromitowanie polskiego żołnierza, dowództwa i rządu w oczach Polaków. Takich mitów wrześniowych jest wiele i oczywiście trzeba je odkłamywać, ale cała historia Polski XX wieku została mocno wypaczona w okresie powojennym. Naszymi działaniami staramy się to odkłamywać. Odtwarzanie danej formacji zbrojnej jest swego rodzaju nauką historii na żywo i dzięki temu właśnie jest to naszym zdaniem bardzo dobra forma edukowania nie tylko dzieci i młodzieży, ale też dorosłych. To doskonałe uzupełnienie wiedzy zdobywanej w szkołach.

Jakie macie plany na przyszłość?

Oczywiście najważniejsze są inscenizacje historyczne, ponieważ one przyciągają najwięcej widzów. Staramy się też brać udział w obchodach świąt narodowych i prowadzimy inne działania związane z prostowaniem naszej historii i przekazywaniem wiedzy historycznej młodszym i starszym. Naszym celem jest ukazanie historii w możliwie najatrakcyjniejszy sposób i oczywiście edukowanie wszystkich grup wiekowych.

Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę wielu dalszych sukcesów i udanych rekonstrukcji.

niedziela, 1 września 2019

Dwie relacje z walk w we Wrześniu 1939 roku na Kurpiach

80 lat temu Niemcy bez wypowiedzenia wojny zaatakowały Polskę. 1 września 1939 roku dotknął również Kurpiów. Pod Myszyńcem, Kadzidłem czy Dylewem polscy żołnierze bili się dzielnie, mimo znacznej, technicznej przewagi wroga. Poniższe dwie relacje z walk we Wrześniu 1939 roku obrazują wysiłek żołnierzy w wojnie z Niemcami.

Relacje sierżanta Czesława Święczkowskiego i podporucznika Jana Władysława Kurasia to kolejne z publikowanych przeze mnie "wrześniowych" relacji. Stosunkowo szczegółowe informacje z nich płynące są okraszone w przypadku Kurasia ogólną oceną kampanii, której fragment warto przytoczyć:

Wyrobiony żołnierz był dobrze, pragnął walki, pragnął odwetu. Bezsprzecznie, że żołnierz ten wykazywał mało inicjatywy, jednakże wykonawcą był b. dobrym. Odwrót jest najgorszą fazą wojny i najbardziej demoralizującą, lecz stwierdzić muszę z własnej obserwacji, że żołnierz, który się cofał przez dwa tygodnie, gdyby miał okazję pójść do przodu byłby poszedł i biłby się b. dobrze.

Każdy z d-ców musiał swoją inicjatywą pokrywać sprawę niedostatecznego zaopatrzenia w żywność i amunicję. Musiał walczyć z brakami, równocześnie utrzymywać stan posiadania oddziałów, bo żołnierz przy b. dużym wysiłku marszowym, przeciętnie dni marszu licząc od 20-50 km na dobę, wyzbywał się obciążenia do butów włącznie, rzadko się zdarzało, ażeby rzucił broń.


Zachęcam do lektury.

(Żołnierze niemieccy zrywają godło Polski ze szlabanu granicznego. Przejście graniczne w Kolibkach, 01.09.1939. Źródło: CAW)

__________________

Sierżant Czesław Święczkowski, zastępca dowódcy plutonu łączności I baonu 71 pp. 18 dywizji piechoty
 
31 sierpnia o godz. 19.00 zadzwonił ostro telefon. Podniosłem słuchawkę. Por. Kruszewski wydał krótki rozkaz: o godz. 20.00 należy osiągnąć południowy skraj lasu Zakrzewo Nowe na drodze Łomża – Zambrów. (…) O godz. 21.00 został wydany rozkaz marszu w kierunku na Myszyniec. O świcie w dniu 1 września pułk osiągnął wieś Chojny Stare w marszu w kierunku na Nowogród. 

Zarządzony został chwilowy postój w marszu. Oddziały rozlokowały się w sąsiednich laskach. M.p. d-cy pułku w Chojnach Starych. Przyjechał d-ca dywizji Kossecki. Słyszałem wydawane rozkazy. Zarządzono dwugodzinny postój. Łączność działała sprawnie. Dzień zapowiadał się pogodny. Słońce świeciło ostro, było ciepło, widoczność doskonała. Nagle tak ładnie zapowiadający się dzień został zakłócony, w górze słychać było głuchy warkot silników samolotów niemieckich. Niemcy rozpoczęli działania wojenne na tym odcinku frontu bombardując m. Łomżę.

Zarządzony został marsz forsowny przez Nowogród w kierunku na Myszyniec, nękany z broni pokładowej atakujących samolotów niemieckich. 71 pp. Wyszedł na przedpola obrony Narwi w Nowogrodzie, zapadając w marszu w lasach w odl. Około 7 km od Myszyńca. Miejsce postoju d-cy pułku zostało urządzone prowizorycznie w lesie. Kompania zwiadowców dostała rozkaz rozpoznania przedpola. Bataliony zajmowały wyznaczone stanowiska. Zwiadowcy penetrując teren związali się w walce z patrolem Niemców. W wyniku starcia byli zabici i ranni. Wzięto do niewoli dwóch jeńców, których doprowadzono do d-cy pułku. Z zeznań jeńców wynikało, że Myszyniec został zajęty. 

Niemcy nie atakowali. W dniu 3 września o godz. 8.00 włączyłem odbiornik na Warszawę. W stolicy entuzjazm. Francja i Anglia wypowiedziały wojnę Niemcom. Wiadomość przekazałem d-cy plutonu. I kompania I-szego Batalionu domagała się walki. D-ca kompanii prosił o zadanie d-cy pułku. Pułk. Zbijewski wysłuchał raportu d-cy kompanii i po chwilowym zastanowieniu powiedział: „dobrze, zadanie otrzymacie”. Zaraz nastąpiła narada z towarzyszącymi oficerami i ustalono: I kompania rozpozna, jakie siły niemieckie znajdują się w Myszyńcu i jeżeli to będzie możliwe, Myszyniec należy zdobyć.

Kompania została odpowiednio wzmocniona i następnego dnia o świcie uderzyła na Myszyniec. Niemcy nie dali się zaskoczyć. W wyniku starcia byli zabici i ranni. I kompania poniosła dotkliwe straty. 

5 września pułk otrzymał rozkaz wzmocnienia obrony Narwi na odcinku Ostrołęka – Różan. Wydane zostały odpowiednie rozkazy. Pułk maszerował w kierunku nakazanym. Koszmarny marsz w nocy przy łunach pożarów, a w dzień pod ogniem bomb samolotów trwał do następnego dnia do godz. 15.00. Dotarliśmy na wyznaczony odcinek frontu.

Pułk przystąpił do wykonania odpowiednich umocnień i przyjęcia walk obronnych. Byliśmy bez przerwy w zasięgu działań artylerii niemieckiej i lotnictwa. Niemcy przystąpili do forsowania Narwi przy użyciu zorganizowanego sprzętu i ludzi. Dalsza obrona okazała się niemożliwa. Pułk znalazł się w odwrocie. Maszerowaliśmy na Ostrołękę. Straty w ludziach i sprzęcie były znaczne. O świcie 8 września maszerowaliśmy przez Wojciechowice na wysokości koszar 5 p. ułanów. Alarm lotniczy, spadają bomby, są zabici i ranni. D-ca pułku decyduje marsz w kierunku na Śniadowo.

Źródło: IPMS, B.I.14e/2, Czesław Święczkowski, Wspomnienie z kampanii wrześniowej 1939 r. z działań 71 pp. 18 dywizji piechoty, s. 38-40.
___________________


Podporucznik Jan Władysław Kuraś, dowódca III plutonu 7 kompanii III batalionu 42 pp.

1 IX około godziny 21.00 dca komp. otrzymał rozkaz od dcy Baonu zorganizowania wypadu w kierunku na Myszyniec na Siarczą Łąkę. Dca komp. sam zabrał 4 drużyny i wyruszył pieszo około 8 km na wypad. Trafił w próżnię ponieważ nieprzyjaciel wycofał się na noc. O świcie dca Baonu wysyła resztę komp. kolejką wąskotorową, ażeby ułatwić wycofanie się plutonu wypadowego, do m. Kadzidło. Jeszcze nie zajęliśmy stanowisk gdy wycofujące i prowadzące walkę oddziały O.N. i pluton – wypadowy przeszedł przez naszą linię. Otrzymałem rozkaz przez gońca, ażeby się wycofać na południowy skraj Kadzidła do lasu, zająć stanowiska i powstrzymać szybkie posuwanie się npla.

Zatrzymując uciekających żołnierzy nie zauważyłem, że jestem sam [z plutonu(?) – słowo nieczytelne – przyp. Ł.G.]. Gdy się zorientowałem w sytuacji, już patrole npla podchodziły do najbliższych domów od stanowisk. Dałem rozkaz ogniowy, po kilku minutach walki zarządziłem wycofanie się pojedynczo. Łatwe było wycofanie ponieważ stanowiska były na skraju lasu. Odskoczyłem do tyłu około 300 m i zatrzymałem pluton na skraju polany leśnej. Wybrałem patrol celem stwierdzenia co npl. robi. Patrol z połowy drogi wrócił, już pod ogniem npla. Między drzewami ukazał się konny patrol npla. Rozkazałem otwarcie silnego ognia specjalnie z broni maszynowej. To powstrzymało agresywnego przeciwnego do tego stopnia, że bez przeszkód wycofałem się przez otwarty około 2 1/2 km teren, bez strzału. D-ca komp. otrzymał rozkaz przez motocyklistę zorganizowania obrony w m. Dylewo przez którą przechodziła szosa Myszyniec-Ostrołęka. W czasie organizowania obrony dla wzmocnienia, której przydzielony został pluton artylerii, na horyzoncie na kierunku lewego skrzydła zauważono tabun koni i koniowodnych maszerujących w kierunku npla. D-ca plutonu artylerii otworzył ogień na ten cel. Konie ruszone kłusem znikły w lesie.

Plan D-cy Baonu: Związać posuwającego się npla od czoła, zmusić go do rozwinięcia w otwartym terenie a resztą Baonu uderzyć ze skrzydła. Plan ten nie został wykonany, ponieważ npl. nie posuwał się dalej i d-ca dywizji płk. Kossecki osobiście wydał rozkaz nierealizowania go, a kompanię 7 wycofać na stanowiska obronne Łodziska. W czasie wycofywania się komp. 7 został otworzony b. silny ogień artylerii npla oraz broni maszynowej ze skrzydła. Ogień prowadzony ze skrzydła odcinał drogę odwrotu. Kompania zaskoczona ogniem podczas wycofywania się pierzchła w szalonym popłochu, rozsypując się w bezładną ucieczkę. Było to około godziny 14.00 drugiego września w m. Dylewo. O godz. 20.00 na stanowiskach w m. Łodziska było z komp. 3 oficerów i 36 prawie wszyscy bez broni, szeregowych. Stanowiska Baonu od m. Dylewo były około 2 km. Strat dużych nie było w ciągu nocy i następnego dnia, stan komp. był około 160 ludzi. Ciężko ranny w nogi został na polu bitwy obserwator mojego plutonu kpr. Aila[?], którego spotkał przy wycofaniu d-ca komp.
Stan moralny komp. po tej bitwie był bardzo marny. Około godziny 16.00 pięć naszych bombowców bombardowało kolumnę npl. od m. Kadzidło w kierunku na Myszyniec. Do bombowców był prowadzony bardzo silny ogień artylerii p.lot.

W dniu 5.IX Baon został marszem nocnym wycofany z m. Łodziska do m. Tobolice koło Ostrołęki. Po wydaniu śniadania w lesie Tobolice, Baon wyruszył około godz. 8.00 na stanowiska obronne na rzece Narew, poczynając od m. Ostrołęka do m. Kamianka.

(…) Trudności mobilizacyjne były dla nas tylko pod względem wozów a w związku z tym z zaopatrzeniem. Działanie „V kolumny” było widoczne przy wycofywaniu się; sianie paniki i podpalanie lasu obok kolumn, może wskazywanie celów dla artylerii npla.

Trudności w zaopatrzeniu były b. duże na skutek trakcji konnokołowej, daleko położone w tyle punkty zaopatrzenia, zniszczone drogi i mosty przez lotnictwo npla. Ewakuacji, wydaje mi się, prawie wcale nie było. Organizował sobie każdy d-ca na swoją rękę. Żołnierz ostatkiem sił, boso, uciekał, ażeby ujść niewoli, lecz były momenty, że nie wytrzymywał i zostawał. 

Oficerowi młodsi i podoficerowie dawali z siebie maximum wysiłku i dobrze zrozumiałej woli. Stawali się po prostu opiekunami każdego żołnierza w wojskowym pojęciu. Gorzej były kiedy przyszło do kryzysu. Wyczytać można było wyrzut w oczach podoficera, chociaż nic nie mówił, widać było żal do oficera. Nie wyobrażam sobie, ażeby obecny żołnierz mógł dać tyle wysiłku z siebie i być do tego stopnia zdolny do walki, tak jak nim był żołnierz 1939.

Żołnierz, który dziś był w odwrocie, gotów jutro iść do natarcia. Wyrobiony żołnierz był dobrze, pragnął walki, pragnął odwetu. Bezsprzecznie, że żołnierz ten wykazywał mało inicjatywy, jednakże wykonawcą był b. dobrym. Odwrót jest najgorszą fazą wojny i najbardziej demoralizującą, lecz stwierdzić muszę z własnej obserwacji, że żołnierz, który się cofał przez dwa tygodnie, gdyby miał okazję pójść do przodu byłby poszedł i biłby się b. dobrze. 

Każdy z d-ców musiał swoją inicjatywą pokrywać sprawę niedostatecznego zaopatrzenia w żywność i amunicję. Musiał walczyć z brakami, równocześnie utrzymywać stan posiadania oddziałów, bo żołnierz przy b. dużym wysiłku marszowym, przeciętnie dni marszu licząc od 20-50 km na dobę, wyzbywał się obciążenia do butów włącznie, rzadko się zdarzało, ażeby rzucił broń. Widziałem armię niemiecką w odwrocie, przedstawiała się daleko gorzej od naszych oddziałów.

Źródło: IPMS, B.I.14d/10, Relacja Jana Władysława Kurasia z 1 grudnia 1945 r., s. 29-37.

środa, 21 sierpnia 2019

Wrzesień 1939 na Kurpiach: Relacja ppor. Edwarda Busko

Przypadająca 1 września 2019 roku 80. rocznica wybuchu II wojny światowej to doskonała okazja do przypomnienia wysiłku polskich żołnierzy na Kurpiach. Warto pamiętać, że armia niemiecka przekroczyła granice Polski w okolicy Myszyńca już około godz. 5.00 rano. Tak więc wojna na terenach Kurpiowszczyzny rozpoczęła się niewiele później niż naloty na Wieluń, czy atak na Westerplatte.

Drugą relacją (po relacji por. Józefa Szewczyka), którą publikuję jest sprawozdanie podporucznika rezerwy Edwarda Busko, dowódcy II plutonu 7 kompanii III baonu 42 pułku piechoty, wchodzącego w skład 18 dywizji piechoty (część SGO "Narew"). Opublikowałem fragment dotyczący walk na Kurpiach, późniejsze losy pominąłem. Wszystkie z publikowanych relacji pochodzą ze zbiorów Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. Zachowano pisownię oryginalną.
___________________

(Fragment mapy operacyjnej Polski z 1932 roku. Edward Busko walczył w Kadzidle i okolicach)

Podporucznik rezerwy Edward Busko, dowódca II plutonu 7 kompanii III baonu 42 p.p.:

1-2.IX. komp. 7 wyrzucona poza Kadzidło na wypad. Mój pluton powstrzymuje npla na płn. od cmentarza, następnie na płd. od miejscowości Kadzidło uniemożliwiając wyjście npla. Otrzymujemy silny ogień dodatkowy 2 km z flanki. Zgodnie z ustnym rozkazem kpt. Zniszczyńskiego, wycofujemy się na swą podstawę wyjściową, z tym że część plut. z moim zastępcą po wsch. stronie drogi, dwie drużyny zaś po zach. Spotykam w odl. 5 km od naszej pozycji obronnej dwie komp. pod d-ctwem mjr. Chmielewskiego. (Plan przeciwuderzenia z flanki na prącego npla wzdłuż szosy.) 

Rozkaz odwoławczy i łącznie z tymi oddziałami wracamy pod ogniem kmów na Durlasy.
Cały wieczór bezustanna wymiana ogniowa. Straty kompanii przy odwrocie duże, z plutonu – 6 ciu. Następnego dnia natarcie na Kadzidło, bez oporu zajmujemy północne skraje Kadzidła (Niemcy uderzają na Baranowo – Różan).

Rozkaz wycofania na Durlasy. W nocy otrzymuję rozkaz zaciągnięcia placówki oficerskiej w Olszewce (7 km na wschód od baonu) - ubezpieczenie baonu z flanki.

Tu tylko drobne starcia z patrolami kawaleryjskimi npla wzdłuż wsi Baranów – Różan. Po dwóch dniach rozkaz ściągnięcia placówki i dołączenie z plutonem do baonu wycofującego się na Ostrołękę.

Źródło: Instytut Polski i Muzeum gen. Sikorskiego w Londynie, B.I.14d/9, Relacja Edwarda Busko z 24 listopada 1945 r., s. 27-28.

oprac. Łukasz Gut

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Wrzesień 1939 na Kurpiach: Relacja por. Józefa Szewczyka

Przypadająca 1 września 2019 roku 80. rocznica wybuchu II wojny światowej to doskonała okazja do przypomnienia wysiłku polskich żołnierzy na Kurpiach. Warto pamiętać, że armia niemiecka przekroczyła granice Polski w okolicy Myszyńca już około godz. 5.00 rano. Tak więc wojna na terenach Kurpiowszczyzny rozpoczęła się niewiele później niż naloty na Wieluń, czy atak na Westerplatte.

Niniejszy wpis rozpoczyna serię tekstów, w których publikowane będą relacje żołnierzy walczących w okolicach Myszyńca, Kadzidła i Ostrołęki. Relacje te historykom są znane, ale, jak się wydaje, szerzej nie funkcjonują w świadomości mieszkańców regionu. Stąd decyzja o ich opublikowaniu, tym bardziej, że nic tak nie oddaje klimatu Września, jak opowieści uczestników.

Pierwszą relacją, którą publikuję jest sprawozdanie porucznika Józefa Szewczyka, dowódcy kompanii ON „Ostrołęka III”, wchodzącej w skład batalionu ON „Kurpie”. Opublikowałem fragment opisujący losy od 1 września. Wszystkie z publikowanych relacji pochodzą ze zbiorów Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. Zachowano pisownię oryginalną.
___________________
(Kadzidło we wrześniu 1939 roku)

Relacja porucznika Józefa Szewczyka, dowódcy kompanii ON „Ostrołęka III”, batalion ON „Kurpie”:

W dniu 1 września godz. 5 rano oddziały niemieckie przekroczyły granicę, stoczyły walkę z moimi placówkami, które pod silnym ogniem npla wycofały się na linię obronną 6 km w tyle na skraju miejscowości Myszyniec. Z tą chwilą, mając zadanie opóźniać po szosie Myszyniec – Ostrołęka, rozpocząłem wykonywanie zadania. W pierwszym dniu trzy razy zmieniałem stanowiska obronne na przestrzeni około 12 km. Stanowiska te były już z góry przygotowane. 

W nocy z 1 na 2 września walka osłabła, nie zmieniałem stanowisk, ograniczając się tylko do wysyłania patroli na przedpole. W dniu drugiego września nieprzyjaciel rozpoczął działalność bojową około godz. 5 rano. Przedtem, jeszcze w nocy około godziny 1.00 kompania strzelecka z 42 p.p. przeszła przez moje stanowiska, silnego npla nie spotkała, wracając nad ranem została silnym ogniem ostrzelana, ponosząc duże straty, równocześnie ruszyło natarcie npla na moje stanowisko, rozpoczęło się działanie opóźniające. 

Wieczorem około godziny 20-tej zostałem ranny w rejonie miejscowości Kadzidło. W czasie całego działania żadnych rozkazów z góry nie otrzymałem, natomiast w nocy przyjechał do mnie sam D-ca Baonu. Miałem do czynienia z piechotą npla, z czołgami w ilości czterech, pociągu wąskotorowego uzbrojonego w broń maszynową, a który mi najwięcej dokuczał. Nie miałem środków do zwalczania go, ograniczyłem się do niszczenia toru.

Ponieważ kompania składała się ze strzelców pochodzących z okolic przez które prowadziłem walkę, w drugim dniu w południe po sprawdzeniu okazało się brak około 40%. Zabitych nie widziałem w swoim rejonie, natomiast rannych miałem kilku, których sanitariusze na miejscu opatrzyli i odesłali ich do tyłu do komp. drugiej, która miała przedłużać kierunek opóźniania. Silną pozycję obronną na skraju miejscowości Myszyniec opuściłem nie tyle na silny ogień npla, ile na silny ogień pochodzący z samych budynków miejscowości Myszyniec. Opuszczając miejscowość ludzie moi chwycili dwóch cywili z bronią. 

Trudności w prowadzeniu walki miałem duże: przede wszystkim broń francuska, stara, powodowała ciągłe zacięcia, śruby łączące trzon zamkowy wylatywały, a karabin stawał się niezdolnym, broń maszynową francuską musieli żołnierze przenosić, gdyż wozy cywilne poruszać się nie mogły po terenie, po którym działałem, broń ta stara (magazynki), taśmy pogięte, powodowały przerywanie ognia. Broń tą dostałem kilka dni przed 1 września. Lekkie karabiny maszynowe stare magazynki pogięte. Tą dużą nieobecność ludzi w drugim dniu tłumaczę tym, że ludzie Ci widząc pożary spowodowane przez artylerię nieprzyjaciela, odchodzili ratując swego mienia. Lotnictwa npla nie spotkałem w działaniu.

Źródło
: Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego, B.I.14h/1, Relacja Józefa Szewczyka z 1 grudnia 1945 r., s. 2-3.

oprac. Łukasz Gut

sobota, 17 sierpnia 2019

W krainie bursztynu. Muzeum w Nowogrodzie w 1926 roku

Kurpiowska Puszcza Zielona wielokrotnie bywała przedmiotem reportaży w dwudziestoleciu międzywojennym. Dziennikarze rozpisywali się o trudnych warunkach życia Kurpiów, ich kulturze, zwyczajach lub charakterze. Rolę nie do przecenienia w zachowaniu reliktów kultury kurpiowskiej odegrał Adam Chętnik i założone przez niego Muzeum Kurpiowskie w Nowogrodzie. O tym jak ciekawym miejscem było przedwojenne muzeum jeszcze przed uroczystym otwarciem świadczy w znacznym stopniu interesujący tekst Stefanii Podhorskiej-Okołów z 1926 roku, który poniżej publikuję.

Autorka reportażu, Stefania Podhorska-Okołów (1884-1962), nie była postacią anonimową. W latach 1921-1922 i 1927-1939 pełniła funkcję redaktora naczelnego przeznaczonego dla kobiet tygodnika „Bluszcz”[1] i ten fragment jej działalności jest najlepiej poznany. Zresztą w poniższym tekście jej autorstwa, o kobietach, a zwłaszcza o ich stroju również jest mowa. Muzeum Kurpiowskie to miejsce szczególne, a tekst jest o tyle ważny, że powstał jeszcze przed uroczystym otwarciem placówki, które odbyło się 19 czerwca 1927 roku. Podhorska-Okołów zajmująco opowiadała m.in. o nabywaniu eksponatów do muzeum, co rzuca pewne światło na to w jaki sposób Chętnik musiał przekonywać Kurpiów do czynnego poparcia jego idei. A że nie było to łatwe, przekonują jego własne słowa z 1929 roku:

Obecnie od dłuższego czasu muzeum nie posiada żadnej pomocy znikąd (...). Ludność miejscowa z małemu wyjątkami nie docenia potrzeby podobnej pracy, zaś tzw. „inteligencja” okoliczna nie interesuje się zupełnie sprawami dawnej kultury ludowej i swego muzeum, jedynego w tych stronach[2].

(Kurpianki na terenie Muzeum Kurpiowskiego w Nowogrodzie. Widoczny fragment sosny bartnej, opisywanej w reportażu. Źródło: Fotografia udostępniona dzięki uprzejmości Centrum Fotografii Krajoznawczej PTTK)
Mimo licznych trudności, Muzeum Kurpiowskie cieszyło się znacznym zainteresowaniem. Relacja z 1933 roku zaświadczała: Zwiedzają je szkoły i uczelnie, studenci i wojskowi, profesorowie uniwersytetów i artyści, przedstawiciele władz i duchowieństwa, przybywają wycieczki nauczycielskie, harcerskie, wioślarskie itp. jak również ludowe dla zapoznania się z własną przeszłością i kulturą. Były wycieczki i gości z zagranicy: (Mazur pruskich, Bułgarji, Jugosławji a nawet Ameryki). Do r. 1930 przybyło razem 163 wycieczki i 4614 zwiedzających, w r. 1931 zwiedzających było 1255, w r. 1932 - 657 osób[3].

Adam Chętnik był przekonany o ważnym miejscu muzeum dla całej kultury kurpiowskiej. Mając poczucie, że nasza kultura rodzima całej połaci północnego Mazowsza (…) ulega już ogólnej niwelacji[4], widział ten badacz wyjątek na tle kosmopolitycznej powodzi. Tym wyjątkiem byli oczywiście Kurpie. Etnograf pod koniec lat 20. pisał: I kto wie, czy regjonalizm nie jest tą naszą ostatnią deską, której wszyscy chwycić się musimy dla ratowania tego, co się w gruzy sypie, a co być winno ostoją naszej kultury swoistej i narodowej[5]

Dzieło Chętnika interesowało publicystów, a jeden z ciekawszych tekstów zamieszczam poniżej, zachęcając czytelników do odbycia podróży wąskotorówką kurpiowską wraz z dziennikarką „Kuriera Warszawskiego”. Zapraszam do Nowogrodu Anno Domini 1926.

_______________________


W krainie bursztynu


Mała lokomotywka i wagoniki, dużo zgrzytu starego żelastwa, brzękania zardzewiałych łańcuchów, tempo tych dawnych dobrych czasów, kiedy pociąg stał tyle „ile trzeba”, – oto wązkotorówka kurpiowska. Niemcy ją zbudowali, w celu eksploatacji lasu, a dziś stanowi ona jedyny środek komunikacyjny, jedyny związek ze światem, a może i błogosławieństwo tej zapadłej okolicy.

Puszcza? Dziś za mocna i niezrozumiała nazwa dla kraju, w którym całemi godzinami można jechać, lasu nie widząc, chyba na widnokręgu. W niepamięć poszły dawne statuty bartne, o których surowości szepce pogłoska, jakoby złodzieja pszczół karał wypróciem jelit i okręceniem ich wokół zrabowanej barci. Mało już kto na Kurpiach umie zażyć liny bartniczej, z której pomocą wspinał się przemyślny pszczół hodowca na najgrubsze nawet barcie o własnej sile i miód wybierał do drewnianych skopków i stągiewek. Ostatnią bodaj taką linkę udało się zdobyć posłowi Adamowi Chętnikowi dla Muzeum krajoznawczego w Nowogrodzie i to w chwili, gdy jej właściciel już ją chciał pociąć na postronki do uprzęży.

– Ile chcecie za linkę? – zapytał zbieracz.

Chłop poskrobał się w głowę: pieniędzy nie ułaknął, powroza mu było szkoda. Sprzedać ani rusz nie chciał. Wreszcie zgodził się przywieźć linkę na targ do miasta, zważyć ją i otrzymać w zamian tyleż postronków na wagę. Tą drogą handlu zamiennego doszedł poseł Chętnik do posiadania oryginalnego zabytku dawnego życia puszczy.

W małym, ale malowniczym ogródku tegoż Muzeum, wspinającym się po stromem zboczu wysokiego brzegu Narwi, wyprostowała się dumnie, niegdyś potężna, dziś zdetronizowana królowa puszczy, barć pięćsetletnia, również niemal cudem ocalona od zagłady. Pszczoły dawno już opuściły w niej swe siedlisko, ale chciwość ludzka nie dała spokoju krzepkiej staruszce. Chodziła wieść, że w otworze barci, misternie dawną modą dłubanym, przechowuje się jeszcze dużo miodu. Dobrali się do niej złodzieje leśni. Dwa dni we czterech rąbali siekierami smolny, na kamień zakrzepły pień, aż powalili olbrzymkę. Wybrali pono trzy pudy miodu, zupełnie scukrowanego i to był ich jedyny łup. Bowiem trzon sosny, nawet porżnięty na kawały, wywieść się z puszczy nie dawał. Łamały się wozy, rwały uprzęże, ludzie klęli na czem świat stoi. A pan Chętnik się uparł zdobyć barć dla Muzeum. Nareszcie pewien gospodarz zgodził się przywieźć ją do Nowogrodu pod warunkiem, że mu zapłacą za wszystkie połamane wozy. Stanęła umowa, chłopek-roztropek zbudował sobie specjalny wóz i historyczną sosnę dostawił na miejsce. Dolna jej część z charakterystycznym otworem stanęła na terytorjum Muzeum krajoznawczego, z górnego kloca zdziałano pomnik dla Stacha Konwy, bohatera kurpiowskiego, co za saskich czasów zginął śmiercią bohaterską w obronie puszczy od obcego najazdu.
(Pomnik Stacha Konwy w Jednaczewie, powstały z sosny bartnej, wspomnianej w reportażu.)
Muzeum w Nowogrodzie prócz tych „curiosów” posiada sporo okazów pierwszorzędnej wartości folklorystycznej. Pełno tu statków już dziś nieużywanych. Jakieś dzbanki na jagody, plecione z białych korzeni sosnowych, jakieś prymitywne dłutka, któremi wioskowy snycerz wyciosywał z lipowego drzewa surowe świątki, sztywnie wyprostowane w cieniu borów odwiecznych, „Chrystusy frasobliwe”, dumające w kapliczkach przydrożnych nad nędzą grzesznego ludu, Matki Bolesne z ciałem Synaczka na kolanach, pełne naiwnego, wstrząsającego do głębi wyrazu, wywołanego najprostszemi środkami przez ubogiego duchem artystę.

Wycinanki, z powtarzającym się ulubionym motywem „leluji”, fantastycznego drzewka, z wplecionemi między gałązki postaciami „panny” i „ptaszków”. W jednej z chat w Myszyńcu Starym widzieliśmy przepysznie stylizowane pawie i brykę w parę koni, bardzo żywych w ruchu, potraktowanych z prymitywnym naturalizmem, dziwnie przypominającym rysunki na wazach staro-greckich.

Strój dzisiejszej kurpianki jest pełen surowej nieco prostoty. Ciemna, mieniąca się spódnica z samodziału, tkanego z wełny w dwóch kolorach, np. zielony z granatowym, bronzowy z ponsowym, długa po pięty, zszyta z pięciu brytów, ułożonych w głębokie fałdy, które się utrzymuje w stałem zaprasowaniu przez umiejętne złożenie, a przed schowaniem do skrzyni. Kaftanik luźny o krótkim stanie, też najczęściej ciemny. Tę surową nieco i jednostajną w kolorycie sylwetkę kurpianki, podobną kształtem do dzwonu, cicho, miękkiemi, choć szybkiemi ruchami płynącego po piasku, ożywia jasna, najczęściej żółta lub kremowa perkalowa chusteczka, którą się naprzód według pewnej metody wiąże w powietrzu w rodzaj czółka z wywiniętymi na tyle głowy rogami, a potem dopiero nakłada. Z pod chusteczki, jednakowo zawiązanej u panien i u mężatek, spływają na plecy dwa, obowiązkowo dwa warkocze, przy święcie związane jaskrawemi kokardami wstążek.

Zamożniejsze kurpianki wkładają do kościoła albo na wesele ciężkie naszyjniki z bursztynów, przezroczystych i ciemnych jak miód leśny. Zazwyczaj jest to jeden sznur, zaczynający się od drobnych kuleczek, wielkości grochu, kończący na bryłach, soczewkowato spłaszczonych, a tak dużych, jak leśne jabłuszka, albo koci łeb.

Są to pamiątki po babkach i po „prajbabkach”, jak się mówi po kurpiowsku, troskliwie przechowywane po skrzyniach zabytki tych czasów, gdy jednem z najbardziej dochodowych zajęć kurpia było kopanie bursztynu. 

Prześliczny jest strój druchny, który należałoby wyzyskać na naszych, tak ubogich w pomysły balach kostiumowych i reprezentacyjnych. Koszula z długiemi rękawami, zapięta pod szyję, z kołnierzykiem w drobniutkie gwiazdki haftowanym, gorset z ciemnej materji, lamowanej barwny, jedwabiem, na szwach złotem wyszyty, nie sznurowany, ale zapinany na kolorowe guziczki, z rozcinanemi, sięgającemi aż za biodra połami, spódnica czerwona w prążki, takiż fartuszek, a na głowie charakterystyczne czółko: wysoki, aksamitny kołpaczek bez denka, z przypiętym z boku bukietem sztucznych błękitnych kwiatów. Strój wykwintny, nie banalny i tak mało u nas znany, że widuje się go tylko po gablotach muzeów.

Zdaje się, że i na Kurpiach przejdzie on rychło do przeszłości. Wprawdzie kurpianka przechowuje go skrzętnie, pokazuje z dumą, ale rzadko go przywdziewa. Jeżeli wzdraga się go sprzedać ciekawemu przybyszowi z miasta, to poprostu dlatego, że wstrzymuje ją czysto kobieca troska: - A może jeszcze wróci taka moda?

I z pewnym sentymentem chowa wydobyty na światło odświętny strój do ciemnej komory, tak jakbyśmy chowały do szafy, woniejącej paczulą, krynolinę po prababce. I ta sama mgła rozrzewnienia i zadumy przesłania bystre oczy dziecka puszczy, co blade, zopalizowane od sztucznych świateł źrenice córki salonu.

Stefania Podhorska-Okołów

________________

Źródło: S. Podhorska-Okołów, W krainie bursztynu, „Kurier Warszawski” 1926, nr 228 (20 sierpnia), s. 7-8



Przypisy:

[1] A. Kowalczyk, Moda w wybranych czasopismach Towarzystwa Wydawniczego "Bluszcz" z lat 1921-1939, „Rocznik Historii Prasy Polskiej” 2005, t. 8, nr 1 (15), s. 67.
[2] A. Chętnik, Ostatni Kurpie, „Pamiętnik Warszawski” 1929, z. 4, s. 85.
[3] Nieco wiadomości o Muzeum Kurpiowsko-Nadnarwiańskiem w Nowogrodzie pod Łomżą, Łomża 1933.
[4] A. Chętnik, op. cit., s. 70.
[5] Ibidem, s. 85.

Autor: Łukasz Gut