środa, 8 listopada 2017

"Światło i postęp wśród nas się szerzy, a najwięcej przyczyniają się do tego kobiety". List o kobietach kurpiowskich z 1901 roku

W czerwcu 1901 roku na łamach „Gazety Świątecznej” ukazał się list Piotra Kaczyńskiego z Dylewa, dotyczący kobiet kurpiowskich. Ten cenny list postanowiłem przedrukować w całości, bowiem to ciekawy dokument pokazujący, jak ów znany działacz ruchu ludowego widział kobiety i ich rolę w życiu codziennym.


List Piotra Kaczyńskiego to część cyklu, który zainspirowała „Gazeta Świąteczna” w 1901 roku. Początkiem dosłownej lawiny listów jakie doszły do redakcji czasopisma były artykuły niejakich Antoniego J. i M. Sitko z marca 1901 roku. Sitko w liście pt. „Nieprzyjaciółki światła” pisał m.in.: „My gospodarze po wsiach, potrochu i coraz to bardziej dochodzimy do przekonania, że Gazeta mogłaby nam być najlepszym doradcą w życiu i że stosując się do jej rad i wskazówek moglibyśmy zapewnić sobie spokój i dobrobyt. Ale baby nasze! Gdyby nie to, iż wiem, że Pisarz Gazety nie lubi rozwlekłych listów, o! rozpisałbym się szeroko o tem, jakiemi wrogami i nieprzyjaciółkami wszelkiej nauki są nasze wiejskie gosposie”.

Redakcja Gazety pytając czy ktoś nie weźmie w obronę tak atakowanych kobiet, doczekała się prawie setki listów, z których zaledwie część została wydrukowana, w tym m.in. list Kaczyńskiego. O tym co ów znany Kurp sądził o kobietach zamieszkujących Puszczę, najlepiej przemówi on sam. Oto treść listu (zachowano pisownię oryginalną).
_____________________


Z Puszczy Kurpiowskiej, w gubernji łomżyńskiej.

Od lat kilku czytuję w Gazecie z wielką przyjemnością listy z różnych okolic i miałem chęć podać również jaką wiadomość z naszej okolicy; wahałem się jednak, bo słabo umiem pisać. Ale kiedym przeczytał w Gazecie list o nieprzyjaciółkach światła, to mię skłoniło do wystąpienia w obronie tych białogłów. Przytem chcę i o czem innem skreślić słów kilka. 

Otóż co się tyczy kobiet naszych, po wielkim namyśle postanowiłem i ja dać im przydomek, tylko zupełnie przeciwny temu, jaki otrzymały od Antoniego J. i M. Sitki. Oni nazwali je nieprzyjaciółkami światła i nauki, ja zaś nazywam je przyjaciółkami światła i nauki. Sam zdrowy rozsądek przyznać mi każe, że u nas tak jest. Gdyby kobiety nasze były nieprzyjaciółkami światła, tobyśmy na naszej puszczy wszyscy już zbydlęcieli, bo któżby nas nauczył tej modlitwy Pańskiej „Ojcze nasz, któryś jest w niebie"? Któż dziecię trzy lub czteroletnie prowadzi za rączkę do świątyni Pańskiej i wskazuje mu tam ubożuchny przybytek Chrystusa Pana utajonego w Najświętszym Sakramencie? Kto zanosi gorące modły przed tron Boga za dzieckiem chorem, cierpiącem? To matka! Na 10 tysięcy ludności mamy tu jedną tylko szkołę, 12 łokci długą, 8 łokci szeroką, a jednak ze świecą nie znajdzie u nas dziecka 12-letniego, któreby nie umiało dobrze czytać. Komuż to zawdzięczać? Matce, nie komu innemu. Gdyby matka nie była przyjaciółką światła, to cóżby sprzyjanie ojca pomogło? Ojca noc do chaty przypędzi, a dzień wypędzi, a matka od nocy do nocy mozoli się z dzieckiem. Świadkiem jestem, że w naszych stronach zazdroszczą sobie matki, gdy której dziecko lepiej może czytać lub pisać. Taka, której dziecko mniej umie, woła wtenczas na męża: 

- A niedbałku! a taki, a owaki! Patrzaj, Mateuszów chłopak to już i pisać może, a twój to będzie chodził jak nieuk? Cóż on ci powie, jak urośnie? Powie, że miał niedbałego ojca!

Znam kilka kobiét, które mają mężów nieuczonych, nie umiejących czytać; te prosiły, aby za każdym razem, gdy będziemy się schodzili do czytania Gazety lub książki, wołać razem i ich mężów, żeby chociaż posłuchali, co się czyta. A kiedy której zachoruje dziecko lub nawet coś z żywiny, to zaraz śpieszy do takiego sąsiada, który czytuje Gazetę, i radzi się, co ma począć. Miałem takie zdarzenie: Jednemu znajomemu zachorowało dziecko na chrypę i na trzeci dzień umarło. Po śmierci tego, zachorowało drugie. Wtedy matka owych dzieci przychodzi do mnie i opowiada ze łzami o swojem strapieniu. Radzę jej, rozumie się, żeby nie zwlekała, tylko co tchu śpieszyła do doktora, a ona na to rzecze: 

- Mówili mi ludzie, że w takiej chorobie to niepodobna dziecka leczyć, bo doktor rozrzyna cały brzuszek i dopiero tam lekarstwem smaruje. Ale nie wierzyłam temu, tylko mówiłam: Pójdę do Piotra, to on mi prędzej co doradzi; on czyta Gazetę i różne książki, to nie wprowadzi mnie w błąd. 

I na tę samą chorobę zachorowało jej jedno po drugiem troje dzieci, i wszystko troje doktor uratował. Więc ta kobieta tyle nabrała przekonania do Gazety, że gotowa cały rok chodzić boso, a ostatnie trzy ruble oddać mężowi na opłacenie Gazety, byle tylko ją chciał czytać. 

Lud na Kurpiach nie jest zamożny; zaledwie dwóch albo trzech takich znajdzie się w wiosce, którzyby mieli kilkaset rubli złożonych; i to tylko tacy, którzy z dawnych lat zaoszczędzili, lub po rodzicach odziedziczyli, a żadnych spłat ani nieszczęść nie mieli. Teraz w każdej wiosce prawie połowa jest takich, którzy choć nie mają grosza zaoszczędzonego, ale mogą, jak to mówią, brzeg do brzegu dociągnąć i sypeł zawiązać; z pozostałych zaś połowa od jednego bierze, drugiemu oddaje, i tak biedę pcha; a reszta, to można rzec, że tylko dogorywa i szuka zarobku w dalszych okolicach, albo zagranicą. To też wychoctwo tak się tu rozpowszechniło, że nawet tacy, co nie potrzebują, co mogliby na swojem pracować, także idą w świat za innymi. Jak tylko Bóg da wiosny doczekać, to gromadami idą ztąd ludzie do Prus lub gdzieidziej; jedni, aby zaspokojić głód, okryć nagość, opłacić podatki, drudzy bez potrzeby. W domu nieraz na 15, 20 lub 30 morgach pozostaje dwoje staruszków, co gorsza, często z dwojgiem lub czworgiem małych dzieci; można więc sobie wyobrazić, ile się oni napracują i jaki skutek tej ich pracy. Wyglądają kilku rubli od syna lub córki to na podatek, to na chleb lub kasę, to na robotnika, i tak przez całe lato. We wrześniu wreszcie lub w listopadzie schodzą się synowie i córki do pracy ojcowskiej. Ale jaki ich powrót? Boże odwróć! Kieszenie najczęściej mają puste, ale niejeden obsypany jest grzechami, jak nędzarz wszami. I używa przez zimę ośmioro lub dziesięcioro tego, co dwoje staruszków pracą swą przysposobiło. Niejeden nie doczeka owego zarobku zagranicą, albo nie dojdzie do domu i ginie marnie jak zwierz, nie jak człowiek. I w tym roku był taki wypadek na granicy w Dąbrowach. Dwóch zostało śmiertelnie postrzelonych; odwieziono ich do szpitala do Chorzel. 

Może kto zapyta, dlaczego niektórzy zdawna mogą mieć jakiś grosz w zapasie, a dziś prawie nikt nie może nic zaoszczędzić? Otóż postaram się to w krótkości wytłómaczyć. Najpierw przed trzema, a nawet jeszcze przed dwoma dziesiątkami lat ziemia dawała tu daleko lepsze plony, bo gleba prawie w połowie była nowo wyorana. Rodziło się najlepiej proso, gryka i kartofle. Powtóre, ceny zboża i żywiny były znacznie wyższe, bo i w dalsze strony można było wywozić nietylko zboże, ale i bydło, i konie, i świnie, i drób'; więc który gospodarz był skrzętny, nie leniwy, i nie brak mu było oleju w głowie, to mógł sobie w kilka lat znaczne pieniądze złożyć. 

Teraz granica zamknięta, więc ceny spadły, przytem ziemia się wyczerpała, proso i tatarka nie chcą się rodzić, fabryk ani przemysłu żadnego niema, miasta handlowe daleko, a dróg bitych w naszej okolicy niema, więc stała się bieda i niedostatek. Zdawało się, że Bóg zesłał tę klęskę za grzechy na cały świat, aż tu dowiadujemy się z gazet, że w innych okolicach nie tak źle jest, jak u nas, bo ludzie daleko lepiej sobie radzą. Więc i my teraz chciwie się bierzemy do czytania, oświecamy się i już lepiej nam się wiedzie. Grunta piasczyste, które mieliśmy prawie za nic, teraz najlepiej nam się opłacają, bo siejemy łubin, a na łubinie żyto doskonale się rodzi. Sprowadzamy nasiona warzyw, marchew pastewną, buraki, seradelę, koniczynę, i wszystko nieźle nam się udaje. A największy plon zbieramy z czytania. Miłość i ufność wzajemna jakby z pod ziemi wyrasta; ustają kłótnie, swary, obmowy. Przed kilku laty, gdy się trafiło być w sądziie gminnym, to aż ściany pękały od tłumu ludzi, a to wszystko za wymysły, za potwarze, za szkodnictwo; ten temu zaorał, ten temu zasiał; tam kumy, czy sąsiadki podarły się o własne dzieci, o kury, lub świnie. A dziś, Bogu dzięki, po sądach o byle co się nie włóczą, więcej sobie wierzą, sąsiad sąsiada w potrzebie i bez rewersu poratuje kilku rublami. Wogóle w głowach się ludziom rozjaśniło, w zabobony nie wierzą i nie pozwolą się już wyzyskiwać ani oszustom, ani spekulantom, ani nikomu innemu. Słowem, światło i postęp wśród nas się szerzy, a najwięcej przyczyniają się do tego kobiety. One i dzieci dobrze wychowują, i nas, dorosłych zachęcają do nauki, do pracy nad sobą samymi. 

Czytelnik Piotr Kaczyński.

Źródło: "Gazeta Świąteczna", 1901, nr 1069.

Oprac.: Łukasz Gut