środa, 8 listopada 2017

"Światło i postęp wśród nas się szerzy, a najwięcej przyczyniają się do tego kobiety". List o kobietach kurpiowskich z 1901 roku

W czerwcu 1901 roku na łamach „Gazety Świątecznej” ukazał się list Piotra Kaczyńskiego z Dylewa, dotyczący kobiet kurpiowskich. Ten cenny list postanowiłem przedrukować w całości, bowiem to ciekawy dokument pokazujący, jak ów znany działacz ruchu ludowego widział kobiety i ich rolę w życiu codziennym.


List Piotra Kaczyńskiego to część cyklu, który zainspirowała „Gazeta Świąteczna” w 1901 roku. Początkiem dosłownej lawiny listów jakie doszły do redakcji czasopisma były artykuły niejakich Antoniego J. i M. Sitko z marca 1901 roku. Sitko w liście pt. „Nieprzyjaciółki światła” pisał m.in.: „My gospodarze po wsiach, potrochu i coraz to bardziej dochodzimy do przekonania, że Gazeta mogłaby nam być najlepszym doradcą w życiu i że stosując się do jej rad i wskazówek moglibyśmy zapewnić sobie spokój i dobrobyt. Ale baby nasze! Gdyby nie to, iż wiem, że Pisarz Gazety nie lubi rozwlekłych listów, o! rozpisałbym się szeroko o tem, jakiemi wrogami i nieprzyjaciółkami wszelkiej nauki są nasze wiejskie gosposie”.

Redakcja Gazety pytając czy ktoś nie weźmie w obronę tak atakowanych kobiet, doczekała się prawie setki listów, z których zaledwie część została wydrukowana, w tym m.in. list Kaczyńskiego. O tym co ów znany Kurp sądził o kobietach zamieszkujących Puszczę, najlepiej przemówi on sam. Oto treść listu (zachowano pisownię oryginalną).
_____________________


Z Puszczy Kurpiowskiej, w gubernji łomżyńskiej.

Od lat kilku czytuję w Gazecie z wielką przyjemnością listy z różnych okolic i miałem chęć podać również jaką wiadomość z naszej okolicy; wahałem się jednak, bo słabo umiem pisać. Ale kiedym przeczytał w Gazecie list o nieprzyjaciółkach światła, to mię skłoniło do wystąpienia w obronie tych białogłów. Przytem chcę i o czem innem skreślić słów kilka. 

Otóż co się tyczy kobiet naszych, po wielkim namyśle postanowiłem i ja dać im przydomek, tylko zupełnie przeciwny temu, jaki otrzymały od Antoniego J. i M. Sitki. Oni nazwali je nieprzyjaciółkami światła i nauki, ja zaś nazywam je przyjaciółkami światła i nauki. Sam zdrowy rozsądek przyznać mi każe, że u nas tak jest. Gdyby kobiety nasze były nieprzyjaciółkami światła, tobyśmy na naszej puszczy wszyscy już zbydlęcieli, bo któżby nas nauczył tej modlitwy Pańskiej „Ojcze nasz, któryś jest w niebie"? Któż dziecię trzy lub czteroletnie prowadzi za rączkę do świątyni Pańskiej i wskazuje mu tam ubożuchny przybytek Chrystusa Pana utajonego w Najświętszym Sakramencie? Kto zanosi gorące modły przed tron Boga za dzieckiem chorem, cierpiącem? To matka! Na 10 tysięcy ludności mamy tu jedną tylko szkołę, 12 łokci długą, 8 łokci szeroką, a jednak ze świecą nie znajdzie u nas dziecka 12-letniego, któreby nie umiało dobrze czytać. Komuż to zawdzięczać? Matce, nie komu innemu. Gdyby matka nie była przyjaciółką światła, to cóżby sprzyjanie ojca pomogło? Ojca noc do chaty przypędzi, a dzień wypędzi, a matka od nocy do nocy mozoli się z dzieckiem. Świadkiem jestem, że w naszych stronach zazdroszczą sobie matki, gdy której dziecko lepiej może czytać lub pisać. Taka, której dziecko mniej umie, woła wtenczas na męża: 

- A niedbałku! a taki, a owaki! Patrzaj, Mateuszów chłopak to już i pisać może, a twój to będzie chodził jak nieuk? Cóż on ci powie, jak urośnie? Powie, że miał niedbałego ojca!

Znam kilka kobiét, które mają mężów nieuczonych, nie umiejących czytać; te prosiły, aby za każdym razem, gdy będziemy się schodzili do czytania Gazety lub książki, wołać razem i ich mężów, żeby chociaż posłuchali, co się czyta. A kiedy której zachoruje dziecko lub nawet coś z żywiny, to zaraz śpieszy do takiego sąsiada, który czytuje Gazetę, i radzi się, co ma począć. Miałem takie zdarzenie: Jednemu znajomemu zachorowało dziecko na chrypę i na trzeci dzień umarło. Po śmierci tego, zachorowało drugie. Wtedy matka owych dzieci przychodzi do mnie i opowiada ze łzami o swojem strapieniu. Radzę jej, rozumie się, żeby nie zwlekała, tylko co tchu śpieszyła do doktora, a ona na to rzecze: 

- Mówili mi ludzie, że w takiej chorobie to niepodobna dziecka leczyć, bo doktor rozrzyna cały brzuszek i dopiero tam lekarstwem smaruje. Ale nie wierzyłam temu, tylko mówiłam: Pójdę do Piotra, to on mi prędzej co doradzi; on czyta Gazetę i różne książki, to nie wprowadzi mnie w błąd. 

I na tę samą chorobę zachorowało jej jedno po drugiem troje dzieci, i wszystko troje doktor uratował. Więc ta kobieta tyle nabrała przekonania do Gazety, że gotowa cały rok chodzić boso, a ostatnie trzy ruble oddać mężowi na opłacenie Gazety, byle tylko ją chciał czytać. 

Lud na Kurpiach nie jest zamożny; zaledwie dwóch albo trzech takich znajdzie się w wiosce, którzyby mieli kilkaset rubli złożonych; i to tylko tacy, którzy z dawnych lat zaoszczędzili, lub po rodzicach odziedziczyli, a żadnych spłat ani nieszczęść nie mieli. Teraz w każdej wiosce prawie połowa jest takich, którzy choć nie mają grosza zaoszczędzonego, ale mogą, jak to mówią, brzeg do brzegu dociągnąć i sypeł zawiązać; z pozostałych zaś połowa od jednego bierze, drugiemu oddaje, i tak biedę pcha; a reszta, to można rzec, że tylko dogorywa i szuka zarobku w dalszych okolicach, albo zagranicą. To też wychoctwo tak się tu rozpowszechniło, że nawet tacy, co nie potrzebują, co mogliby na swojem pracować, także idą w świat za innymi. Jak tylko Bóg da wiosny doczekać, to gromadami idą ztąd ludzie do Prus lub gdzieidziej; jedni, aby zaspokojić głód, okryć nagość, opłacić podatki, drudzy bez potrzeby. W domu nieraz na 15, 20 lub 30 morgach pozostaje dwoje staruszków, co gorsza, często z dwojgiem lub czworgiem małych dzieci; można więc sobie wyobrazić, ile się oni napracują i jaki skutek tej ich pracy. Wyglądają kilku rubli od syna lub córki to na podatek, to na chleb lub kasę, to na robotnika, i tak przez całe lato. We wrześniu wreszcie lub w listopadzie schodzą się synowie i córki do pracy ojcowskiej. Ale jaki ich powrót? Boże odwróć! Kieszenie najczęściej mają puste, ale niejeden obsypany jest grzechami, jak nędzarz wszami. I używa przez zimę ośmioro lub dziesięcioro tego, co dwoje staruszków pracą swą przysposobiło. Niejeden nie doczeka owego zarobku zagranicą, albo nie dojdzie do domu i ginie marnie jak zwierz, nie jak człowiek. I w tym roku był taki wypadek na granicy w Dąbrowach. Dwóch zostało śmiertelnie postrzelonych; odwieziono ich do szpitala do Chorzel. 

Może kto zapyta, dlaczego niektórzy zdawna mogą mieć jakiś grosz w zapasie, a dziś prawie nikt nie może nic zaoszczędzić? Otóż postaram się to w krótkości wytłómaczyć. Najpierw przed trzema, a nawet jeszcze przed dwoma dziesiątkami lat ziemia dawała tu daleko lepsze plony, bo gleba prawie w połowie była nowo wyorana. Rodziło się najlepiej proso, gryka i kartofle. Powtóre, ceny zboża i żywiny były znacznie wyższe, bo i w dalsze strony można było wywozić nietylko zboże, ale i bydło, i konie, i świnie, i drób'; więc który gospodarz był skrzętny, nie leniwy, i nie brak mu było oleju w głowie, to mógł sobie w kilka lat znaczne pieniądze złożyć. 

Teraz granica zamknięta, więc ceny spadły, przytem ziemia się wyczerpała, proso i tatarka nie chcą się rodzić, fabryk ani przemysłu żadnego niema, miasta handlowe daleko, a dróg bitych w naszej okolicy niema, więc stała się bieda i niedostatek. Zdawało się, że Bóg zesłał tę klęskę za grzechy na cały świat, aż tu dowiadujemy się z gazet, że w innych okolicach nie tak źle jest, jak u nas, bo ludzie daleko lepiej sobie radzą. Więc i my teraz chciwie się bierzemy do czytania, oświecamy się i już lepiej nam się wiedzie. Grunta piasczyste, które mieliśmy prawie za nic, teraz najlepiej nam się opłacają, bo siejemy łubin, a na łubinie żyto doskonale się rodzi. Sprowadzamy nasiona warzyw, marchew pastewną, buraki, seradelę, koniczynę, i wszystko nieźle nam się udaje. A największy plon zbieramy z czytania. Miłość i ufność wzajemna jakby z pod ziemi wyrasta; ustają kłótnie, swary, obmowy. Przed kilku laty, gdy się trafiło być w sądziie gminnym, to aż ściany pękały od tłumu ludzi, a to wszystko za wymysły, za potwarze, za szkodnictwo; ten temu zaorał, ten temu zasiał; tam kumy, czy sąsiadki podarły się o własne dzieci, o kury, lub świnie. A dziś, Bogu dzięki, po sądach o byle co się nie włóczą, więcej sobie wierzą, sąsiad sąsiada w potrzebie i bez rewersu poratuje kilku rublami. Wogóle w głowach się ludziom rozjaśniło, w zabobony nie wierzą i nie pozwolą się już wyzyskiwać ani oszustom, ani spekulantom, ani nikomu innemu. Słowem, światło i postęp wśród nas się szerzy, a najwięcej przyczyniają się do tego kobiety. One i dzieci dobrze wychowują, i nas, dorosłych zachęcają do nauki, do pracy nad sobą samymi. 

Czytelnik Piotr Kaczyński.

Źródło: "Gazeta Świąteczna", 1901, nr 1069.

Oprac.: Łukasz Gut

czwartek, 14 września 2017

"Nie masz podobno i jednego Kurpia, żeby tam nie był". Pielgrzymki Kurpiów na Jasną Górę 1864-1939

„Nie masz podobno i jednego Kurpia żeby tam nie był” 

„Mówiąc o pobożności Kurpiów, pominąć nie można owego zapału do pielgrzymek na święte miejsca. Nie mając u siebie kościoła wsławionego cudami, szukają go w innych stronach”. To słowa z 1868 roku, które tłumaczyły ów zapał Kurpiów do pielgrzymowania. W niniejszym tekście przyjrzymy się peregrynacjom do Częstochowy, które na Kurpiach były trwałym i mocno zakorzenionym elementem religijności. 

Kiedy Kurpie rozpoczęli pielgrzymowanie na Jasną Górę, nie sposób dokładnie odpowiedzieć. Znawca tematu, Szczepan Zachariasz Jabłoński łączy tę kurpiowską tradycję z czasami „potopu”, kiedy mieszkańcy puszczy włączyli się w walkę ze Szwedami. Wiemy na pewno, że po powstaniu styczniowym, a szczególnie na przełomie XIX i XX wieku Kurpiów w Częstochowie zauważali coraz liczniejsi obserwatorzy. Korespondent „Przeglądu Katolickiego” już w 1865 roku pisał, iż „ten lud (…) ma wielką pobożność do Matki Boskiej Częstochowskiej, stąd jak już się ociepli, to już ciągną kompanje dosyć liczne do Częstochowy, tak że nie masz podobno i jednego Kurpia żeby tam nie był”.

(Kurpie na Jasnej Górze. Fot. prawdopodobnie z 1937 roku.)
Skowronki odpustowe 

Rzeczywiście, obecność mieszkańców regionu wśród „kompanji” zauważyła prasa. Nazywano ich „skowronkami odpustowemi”, gdyż jako pierwsi z ludu polskiego corocznie odwiedzali Jasną Górę na Wielkanoc, a czasami również na Zesłanie Ducha Świętego. Jak notował jeden z publicystów w 1882 roku, „przychodzą oni w Wielki Wtorek lub Środę, boso, nie zważając nawet na mróz i śnieg, i dnie świąteczne przepędzają w Częstochowie”. Kurpie nie tylko bywali pierwszymi pielgrzymami na Jasnej Górze, ale także ostatnimi. W 1884 roku „Kurier Warszawski” donosił, że Częstochowa z okazji nabożeństwa odpustowego w dniu Wszystkich Świętych zaroiła się po raz ostatni w roku tłumem pobożnych, a wśród nich wymieniona została również „kompanja kurpiów z łomżyńskiego”. Szczególnie ok. 1900 roku coraz liczniej trafiamy na opisy Kurpiów jako pierwszych przedstawicieli „ludu włościańskiego” w Częstochowie. Zwyczaj peregrynacji na Jasną Górę w okresie Wielkanocnym utrzymał się także po I wojnie światowej w warunkach II RP. O tradycji sięgającej „niepamiętnych czasów” informował w 1939 roku jeden z warszawskich dzienników.

Jeśli chodzi o pielgrzymki z okresu międzywojennego, posiadamy ciekawą relację na temat pielgrzymki wyruszającej z Myszyńca, niedługo po uroczystościach Bożego Ciała w 1937 roku. 14 czerwca 1937 roku wyruszyli koleją wąskotorową z Myszyńca na Jasną Górę młodzi pielgrzymi z Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży w ramach łomżyńskiej pielgrzymki diecezjalnej, a po drodze do wagonów wsiadała młodzież z parafii Wach i Kadzidło. Jak relacjonowano wejście Kurpiów na Jasną Górę? Zacytujmy dłuższy ustęp z Kroniki K.S.M w Myszyńcu:

„Przebrawszy się w strój ludowy, stajemy w szeregu w kolejności oddziałów z całej diecezji, z których oddział Myszyniecki jest najliczniejszy i najpiękniej ubrany. Idziemy ulicami miasta z pieśnią na ustach. Już zdala podziwiamy wysoką wieżę świątyni, widoczne są też i zabudowania klasztorne. Wchodzimy na plac przed klasztorem, gdzie wszystkich przybyłych wita jeden z Ojców Paulinów. Oddziały wkraczają do Klasztoru”.
Co skłaniało naszych przodków do pielgrzymowania? Oprócz sprawy oczywistej, a więc ich wiary, swoją rolę odgrywało kultywowanie procesji niedzielnych, w których udawano się do kościoła parafialnego z krzyżem, chorągwiami, czasami także z obrazami. Do tego dochodził kult Matki Boskiej Częstochowskiej, najczęściej czczonej wśród wizerunków Madonny. Do podtrzymania tego kultu przyczynił się szczególnie ks. Stanisław Bosacki, który „szczególniejszą miłością pała ku Najświętszej Maryi Pannie w Obrazie Częstochowskim i miłość tę stara się wzbudzić w sercach swych parafian”. Starania ks. Bosackiego zaowocowały umieszczeniem kopii NMP z Jasnej Góry w kościołach w Myszyńcu w 1882 roku, w Krzynowłodze Małej w 1900 roku i w Kadzidle w 1902 roku. Powyższe czynniki skłaniały Kurpiów do udziału w pielgrzymkach, ale nie zawsze ich motywacje oceniano pozytywnie. Znany działacz ruchu ludowego na Kurpiach, Piotr Kaczyński z Dylewa pisał ironicznie w „Zaraniu” w 1913 roku, atakując pobożność swoich ziomków: „(…) w naszym ludzie takie jest mniemanie, że nie jest godzien imienia katolickiego ten, kto przynajmniej raz w życiu nie odprawi pielgrzymki do stóp Matki Boskiej Częstochowskiej pieszo, a w razie niemożności, to choć koleją”. 

Pielgrzymki w praktyce 

Ruch pielgrzymkowy z całego Królestwa Polskiego (nie tylko z Kurpiowszczyzny) przybrał na sile po wydaniu ukazu tolerancyjnego przez cara Mikołaja II w 1905 roku. Tytułem przykładu powiedzmy tylko, że 15 sierpnia 1906 roku w uroczystościach poświęcenia jasnogórskiej wieży brało udział ok. 500 tys. pątników. „Skowronki odpustowe” z samej parafii Kadzidło na Wielkanoc tegoż 1906 roku przybyli w liczbie ok. 400 osób. W tym 240 osób przybyło wówczas od Warszawy koleją, a pieszych pielgrzymów naliczono 150. Relacje prasowe notują w zasadzie najczęściej pielgrzymów z parafii Kadzidło i Myszyniec, ale można znaleźć wzmianki chociażby o pątnikach z parafii Brodowe Łąki i Chorzele, którzy w 1896 roku przybyli na Jasną Górę w liczbie 160 osób po 12 dniach podróży.

Jak wyglądały w praktyce pielgrzymki mieszkańców okolic Myszyńca, Kadzidła, czy Brodowych Łąk? Piesze pielgrzymki trwały około dwóch tygodni. „Kompanja” rozpoczynając swoją wędrówkę, ruszała z umówionego wcześniej miejsca, np. spod przydrożnego krzyża. Jak pisał Adam Chętnik w latach 30., „za kompanją idą tabory wozów z płóciennymi budami. Na wozach są zapasy, chorzy itp.  powrotem zwykle wraca kompanja koleją, inni zaś wracają furami w parę tygodni później”. „Kompanja” posiadała swojego przewodnika, którego zwano „ojcem” lub „ojczulkiem”. Co należało do jego zadań? Dominik Staszewski pisał: „Ojciec taki intonuje pieśni, wskazuje drogę, obiera wypoczynki i noclegi, wreszcie pomaga nieść tłomoczki słabszym i znużonym drogą pątnikom”. Wspomniany wyżej Kaczyński w artykule pt. „Nasza pobożność” kpił z „ojczulków” rzekomo zainteresowanych tylko ofiarami pątników i z tych ostatnich, zarzucając pielgrzymującym niechęć do ponoszenia kosztów na budowę potrzebnych szkół, a także religijną „straszną ciemnotę i fanatyzm”. 

(Warszawski Dziennik Narodowy. R. 5, 18 kwietnia 1939.)
Tradycja i co dalej? 

Dwa tygodnie na pielgrzymce musiały dawać oczywiście ważne przeżycia religijne, jak też wrażenia związane po prostu z podróżowaniem i poznawaniem innych regionów Polski, na co w innych warunkach nie zawsze, a raczej rzadko przecież mogli Kurpie sobie pozwolić. Tak np. w 1903 roku pielgrzymka licząca ok. 200 osób przeciągnęła przez Warszawę, gdzie pątnicy brali udział w nabożeństwie przed kościołem św. Floriana na Pradze, by później zwiedzać po drodze inne kościoły. Dodatkowo, ważnym elementem związanym z pielgrzymkami było nabywanie w Częstochowie obrazów, którymi Kurpie zdobili ściany domów, niejednokrotnie chyba przesadzając z ich liczbą, na co wskazywał wymieniany już Piotr Kaczyński. Obrazy w domu to nie jedyne co przywożono z Częstochowy. Jak zauważył Jacek Olędzki, spuścizną po pielgrzymkach na Jasną Górę były obrazy w feretronach. Feretrony z Częstochowy stanowiły zgodnie z badaniami tego wybitnego znawcy kurpiowskiej sztuki ludowej, pokaźną ich część.

Tradycja pielgrzymowania do Częstochowy na Kurpiach trwa nadal, choć dzisiaj chyba nikt już nie nazywa mieszkańców regionu „skowronkami odpustowymi”, chyba głównie dlatego, że zdecydowana większość pielgrzymek trafia na Jasną Górę 15 sierpnia. Może warto powrócić do tradycji Wielkanocnej? 

Dodajmy na zakończenie, że Jasna Góra to nie jedyny ośrodek kultu maryjnego do jakiego w omawianym okresie pielgrzymowali Kurpie. Popularnymi miejscami peregrynacji były również m.in. Skępe, Gietrzwałd i Święta Lipka.

Bibliografia:
I.
Chętnik Adam, Kalendarzyk zwyczajów dorocznych, obrzędów i niektórych wierzeń ludu kurpiowskiego, Nowogród 1934.
Chętnik Adam, Krzyże i kapliczki kurpiowskie, „Polska Sztuka Ludowa”, 1977, R. 3, nr 1, s. 39-52.
Olędzki Jacek, Kultura artystyczna ludności kurpiowskiej, Wrocław 1971.
Jabłoński Szczepan Zachariasz, Jasna Góra. Ośrodek kultu maryjnego (1864-1914), Lublin 1984.
Jabłoński Szczepan Zachariasz, Ruch pielgrzymkowy na Jasną Górę w Częstochowie. Tradycja i współczesność, „Peregrinus Cracoviensis”, 1996, z. 3, s. 125-152.
Staszewski Dominik, Moralność i umoralnienie Kurpiów, Płock 1903. 

II.
„Dzwonek Częstochowski”, 1903, t.5.
„Gazeta Świąteczna”, 1901, nr 1059.
„Kurier Warszawski, 1884, nr 306b; 1896, nr 97; 1903, nr 89.
„Przegląd Katolicki”, 1868, t. 6.
„Warszawski Dziennik Narodowy”, 1939, nr 106b
„Zaranie” 1913”, nr 41.

Autor: Łukasz Gut

środa, 29 marca 2017

Wyrzeczysko. Kurpie i alkohol w drugiej połowie XIX wieku

„Kurpie przez długie lata pijali gorzałkę”. W ten sposób Adam Chętnik rozpoczął wątek alkoholu na Kurpiach w swej znakomitej pracy Pożywienie Kurpiów. Przez lata, czyli do 1857 roku. Wtedy to wiele zmienić miało tzw. wyrzeczysko, czyli uroczyste zaniechanie picia wódki.
 
W opracowaniach dotyczących Kurpiowszczyzny można znaleźć sformułowania jakoby Kurpie dotrzymywali od 1857 roku aż do wybuchu I wojny światowej wstrzemięźliwości. Misjonarze jezuici wizytujący Kadzidło mieli tak wpłynąć na Kurpiów, że stali się oni „moralniejszymi i pracowitszymi”, co podkreślał w dwa lata po wydarzeniach w Kadzidle Aleksander Połujański. Zanim postawili na wstrzemięźliwość, mieli żyć nędznie i leniwie, „a przyczyną główną takiego stanu było pijaństwo, na obszerną skalę praktykowane”. Jak podaje tradycja, w latach 40. i 50. XIX wieku Puszczę Zieloną nawiedzały klęski żywiołowe, kurczyły się lasy, co miało Kurpiów przekonać do wyrzeczenia się okowity. Wyrzeczysko stało się punktem odniesienia dla wielu ówczesnych moralistów, którzy podkreślali niemal wrodzone Kurpiom pijaństwo i zalety jakie wynikały z odstawienia alkoholu.


Korzyści miały być natychmiastowe. Korespondent „Gazety Codziennej” w artykule z lutego 1858 roku wyrażał się w tej sprawie jasno:„Kurpie zaprzestawszy pić wódkę; podczas karnawału oddawali się więcej niż kiedykolwiek pracy i dlatego w r.b. nie było owych dawnych pijatyk, ani burd i bójek (…)”. 

Uroczyste wyrzeczenie się wódki przez Kurpiów podobno pozytywnie przyjęli sami zainteresowani. W numerze czwartym czasopisma „Kmiotek” z 1862 roku trzej Kurpie z parafii Kadzidło, tj. Adam Sikorski, Michał Szatanek i Tomasz Kowalczyk opisali redaktorowi Kazimierzowi Góralczykowi sytuację po 1857 roku: „Bogu dzięki, już piąty rok jak u nas zaprowadził proboszcz wstrzemięźliwość od wódki i innych trunków upajających, i dzięki Opatrzności ślicznie się utrzymuje”. Wtórował parafianom kadzidlańskim Walenty Kowalczyk z Lipnik. W październiku tego samego 1862 roku opowiadał jak „wielce nam się oczy otworzyły w naszych gospodarkach (…)”. Przyznawał jednak, że abstynencja alkoholowa nie przychodziła łatwo i ciężko było zaprzestać dosłownego tonięcia w nałogu. Proboszcz parafii Kadzidło, ks. Tomasz Suski miał z kolei przekonywać jakoby Kurpie modlili się za tego „kto wynalazł wstrzemięźliwość”. Czy jednak Kurpie dotrzymali na dłużej abstynencji? Czy wytrwali w powstrzymaniu się od alkoholu przez sześćdziesiąt lat? 

22 stycznia 1863 roku wybuchło powstanie styczniowe. Kurpie tradycyjnie już wzięli udział w walkach, cenieni szczególnie jako strzelcy, których oko rzadko miało zawodzić, a także jako przewodnicy po lesistym terenie, nadającym się do prowadzenia charakterystycznej dla styczniowego zrywu wojny partyzanckiej. Major Władysław Brandt, organizator powstania na terenie Puszczy Zielonej, pisał już 10 lutego w optymistycznym tonie: „Całe Kurpie nasze, duch dobry”. Kurpie pomagali powstańcom w codziennym życiu, m.in. zaopatrując ich w żywność. Szczegóły powstańczego jadłospisu podał w swych pamiętnikach żołnierz z oddziału Brandta, Konstanty Borowski: „(…) każdy prawie żołnierz miał zawsze w torbie kawałek chleba, mięsa lub sera; przynosili bowiem do oddziału ludziska z poblizkich wiosek produkty i dawali je powstańcom darmo. Nawet i wódkę przegotowaną z miodem (krupnik) przynosili nam kurpie, ale za wódkę samiśmy płacili”. Kurpie nie dorobili się chyba jednak na sprzedaży wódki, bo jak sam Borowski dodawał, wódka była wówczas bardzo tania. 

Nie wiadomo czy ówcześni mieszkańcy Puszczy wódkę jedynie posiadali czy mimo przyrzeczenia z 1857 roku również sami pili. Kurpie chyba jednak solidnie wypełniali przyrzeczenie, skoro w latach 1858-1869 według statystycznych zestawień na terenach puszczańskich miało dojść „tylko” do trzech zabójstw, co według autora artykułu z „Gazety Rolniczej” (1870) było widocznym osiągnięciem przestrzeganej sumiennie wstrzemięźliwości. W połowie lat 70. notowano, iż Kurpie nadal dotrzymują „wyrzeczyska”, choć z wyjątkami. Mieszkańcy okolic Myszyńca nie pili wódki, ale piwo owszem, „a od wielkiego święta i barbara (bawara)”. 

Rysy na kurpiowskiej wstrzemięźliwości zaczęły pojawiać się w latach 80. XIX wieku. Przynajmniej wtedy zaczęto wyraźnie o tym pisać. Głód na Kurpiach jaki pojawił się na przednówku 1881 roku i rozpaczliwe w związku z tym warunki życia, doprowadziły jak się wydaje do rozluźnienia obyczajów. Prowadzona od kwietnia akcja filantropijna z pewnością ulżyła nieco doli Kurpiów, ale potrzeby przerastały ofiarowaną pomoc. Czy głód i bieda jakie dotknęły i tak przecież niezamożnych mieszkańców puszczy myszynieckiej, wywarły wpływ na powrót do popijania okowity? Adam Chętnik był przekonany, że zmiany uczyniła dopiero I wojna światowa, która „zrobiła wyłom, a potem zupełny przewrót. Kurpie zawrócili do gorzałki (…)”. Wydaje się, że ów wyłom nastąpił wcześniej.
("Gazeta Świąteczna" 1888, nr 379)
W obszernym liście jaki ukazał się w listopadzie 1881 roku w „Gazecie Świątecznej”, Franciszek Pieńkos, gospodarz z Brodowych Łąk, omawiał lokalne działania i zwrócił uwagę na kwestię alkoholu. Przypomniał w sposób barwny o dawniejszym wyrzeczeniu się wódki, jednocześnie ubolewając, iż młode pokolenie „śpieszy do szynków na bawara, a nareszcie dochodzi do rozpusty i poniewierki przykazań Bożych”. Jeden z piszących z parafii Turośl podobnie skarżył się na młodzież, która „wraca do tego obrzydliwego trunku, jak muchy do miodu”. To co tyczyło się młodzieży w Brodowych Łąkach i Turośli, nadal według niektórych z korespondentów miało być wyjątkiem. Mieszkaniec Kadzidła w 1882 roku choć zapewniał jakoby „pijaka nigdzie we wsi ani na pokazanie”, to dodawał jednak półgębkiem: „Toć nie bez tego, żeby czasami nie przyszła chętka komu w tej albo innej wsi do przemytnięcia okowity z zagranicy, gwoli zarobku”. Zapewniał jednak stanowczo, że chodziło tylko o zarobek. Sam przemyt okowity kończył się czasami źle, jak historia pewnego Kurpia ze wsi Leman, który w marcu 1888 roku został znaleziony zamarzniętym z wódką pod ręką, gdy przeprawiał się przez granicę z Prusami. 
 
Obyczaj wstrzemięźliwości psuć miała więc młodzież, tym bardziej, gdy ruszyła na emigrację, zarówno czasową (Prusy), jak i stałą (Stany Zjednoczone). Ci, którzy wracali, mieli gorszyć miejscowych, co Adam Chętnik ujął treściwie: „Z Ameryki przychodzi tylko złoto i obok niego często zepsucie obyczajów i rozwiązłość”. Dodajmy również: przychodził alkohol, a konkretnie zwyczaj picia wódki i piwa. Dominik Staszewski pisząc w 1902 roku o kurpiowskich obyczajach zauważył, że wódkę piją młodzi, szczególnie Ci, którzy wrócili z Ameryki, przynosząc w ten sposób demoralizację (nie tylko zresztą w tej dziedzinie) na tereny puszczańskie. Piciu piwa i wódki miały sprzyjać istniejące w niektórych miejscowościach karczmy gromadzące stałych bywalców. Karczmy takie powstawały również po wyrzeczysku, np. w Dylewie ok. 1890 roku. 
 
Przytoczmy dłuższy ustęp z korespondencji zamieszczonej w „Echach Płockich i Łomżyńskich” (1899), oddający znakomicie nastroje światlejszych mieszkańców Kurpiowszczyzny: „Pomimo ogólnej biedy, stracić kilka złotych w szynku wydaje się niejednemu z naszych gospodarzy drobnostką. (…) Nęci również szumna nazwa „restaurant”, którą przybrały dawne szynki:

Piękna nazwa restaurant
każdy dąży wieśniak i pan
i mieszczanie i strażnicy.
I chłop z torbą, z nad granicy
woła: piwa, funt kiełbasy –
dziś na chłopa dobre czasy…
Chociaż w domu licha strawa,
Jak jest za co wypić – sława!
"
 
W ówczesnych karczmach popijano nie tylko wódkę, ale przede wszystkim wspomnianego już „bawara” , czyli tzw. piwo bawarskie, które po wyrzeczeniu się wódki stało się ulubionym napojem Kurpiów. Chętnik widział związek pomiędzy wyrzeczyskiem a „bawarem” w tym, że ten ostatni trunek „gmerał” w głowie, do czego niejeden miał tęsknić. 

Głód z 1881 roku, emigracja zarobkowa do Prus i Stanów Zjednoczonych, a także I wojna światowa wydają się być wydarzeniami, które przynajmniej pośrednio wpływały na wzrost spożycia alkoholu w Puszczy Kurpiowskiej. O picie wódki oskarżano młodzież, przy czym starsze pokolenie miało dotrzymywać wyrzeczyska z 1857 roku. Tak czy inaczej, alkohol na Kurpiach w XIX wieku był obecny, a gdy bywało gorzej, wtedy i alarmowano o wzroście spożycia. Po wielkiej wojnie też nie bywało lekko o czym przekonuje opis pióra Janusza Korczaka z 1918 roku. Zakończmy na tym powyższe rozważania: 

„Myszyniec. Miasto pograniczne. Rynek. Sklepy zrabowane, okna wybite, drzwi rozwalone. Już są spalone budynki. Mieszkańców prawie niema, Żydów wcale niema. Wozy wojennych obozów, konie, żołnierze piesi i konni”.

Bibliografia:
I.
Borowski Konstanty, Na schyłku powstania styczniowego, „Biblioteka Warszawska”, 1914, t.1.
Chętnik Adam, Pożywienie Kurpiów, Kraków 1936.
Niedziałkowska Zofia, Kurpie. Bory ostrołęckie, Warszawa 1988.
Połujański Aleksander, Wędrówki po guberni augustowskiej w celu naukowym odbyte, Warszawa 1859.
Staszewski Dominik, Moralność i umoralnienie Kurpiów, Płock 1903.
II.
„Echa Płockie i Łomżyńskie”, 1899, nr 20.
„Gazeta Codzienna”, 1858, nr 65.
„Gazeta Rolnicza, 1870, nr 22.
„Gazeta Świąteczna”, 1881, nr 48.
„Gazeta Świąteczna”, 1882, nr 92.
„Gazeta Świąteczna”, 1888, nr 379.
„Gazeta Świąteczna, 1889, nr 469.
„Gazeta Warszawska”, 1863, nr 16.
„Gazeta Warszawska”, 1875, nr 180.
„Głos Żydowski”, 1918, nr 25.
„Kmiotek”, 1862, nr 4.
„Kmiotek, 1862, nr 45.
„Pamiętnik Religijno-Moralny”, 1862, t.10.

Autor: Łukasz Gut
Tekst pierwotnie ukazał się w magazynie "Kurpie".

środa, 8 lutego 2017

Kapliczki, krzyże i figury przydrożne, czyli rozmowa o dziedzictwie Kurpiowszczyzny

Łukasz Gut: Przydrożnych krzyży, czy kapliczek na Kurpiach nie brakuje. Czy istnieje coś takiego jak kapliczka kurpiowska? Przydrożne krzyże, figury i kapliczki na naszym terenie wyróżniają się na tle innych takich obiektów w kraju?

Maria Weronika Kmoch, historyk, regionalistka: Na pewno warto podkreślić formę – wśród krzyży najczęściej spotkamy niskie, kute przez wiejskich kowali krzyże żelazne w kamiennych cokołach, charakterystyczne generalnie dla Mazowsza, Podlasia i Suwalszczyzny. Wśród drewnianych krzyży na wyróżnienie zasługują wysokie z korunami (małymi krzyżykami na szczytach belek). Spotkamy je też na północnym Podlasiu, ale te kurpiowskie są świadectwem niesamowitego kunsztu twórców – nie znajdziemy dwóch takich samych, każdy wyróżni się wyszukaną formą. 

Jeśli chodzi o kapliczki, to na Kurpiach popularne są przedstawienia kłodowe, wykonane z jednego kawałka drewna z jakąś figurką w środku. Spotkamy tu też kapliczki słupowe (słup i kapliczka wykonane osobno), ale równie dobrze znajdziemy je w innych częściach Mazowsza czy Podlasia. Na Kurpiach przetrwały także kapliczki domkowe, które odnajdziemy też np. w Lubelskiem czy Rzeszowskiem. Forma kurpiowskich jest prostsza niż przedstawienia z innych regionów. Mamy też liczne przedstawienia figuralne św. Jana Nepomucena, charakterystyczne szczególnie w zachodniej części regionu (prosta figura na słupie, toporne ciosy statycznej postaci, oszczędność kolorystyczna), na pozostałym terenie mające formę figury w kapliczce.

(Kapliczka i krzyż przydrożny w Myszyńcu. Fot. z 1937 roku. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 3/131/0/-/276/19)

Podsumowując, jeśli chodzi o typy przydrożnych obiektów sakralnych, to Kurpie wpisują się w specyfikę Mazowsza. Wyróżnia je jednak wyjątkowe zdobnictwo i liczba omawianych pamiątek. Dotyczy to oczywiście obiektów starych, choć i obecnie zauważyć można nawrót tradycyjnych form.

Czy podczas Twoich badań nad przydrożnymi obiektami sakralnymi w gminie Jednorożec niektóre z nich stanowiły część historii danej wsi? Mogłabyś podać przykłady, gdzie wiązały się z nimi jakieś historyczne wydarzenia?

Oczywiście! Kapliczki, krzyże i figury niejednokrotnie stawały się świadkiem wydarzeń historycznych. Same też wystawiane były na pamiątkę ważnych zdarzeń, czy to dla fundatorów, czy dla całej społeczności wiejskiej. Przykładów jest wiele, podam 4 z miejscowości o kurpiowskich tradycjach.
W Parciakach stał kiedyś drewniany krzyż z 1866 r. W 1915 r. w jego pobliżu spotkali się dwaj żołnierze wrogich armii – carskiej i niemieckiej. Jechali konno, byli uzbrojeni. Nie rozpoznali jednak, że obaj są Polakami. Jeden z żołnierzy rozciął drugiemu głowę szablą, powodując natychmiastową śmierć. Poszkodowany został pochowany w pobliżu kościoła parafialnego. Przykład ten pokazuje z jednej strony tragizm I wojny światowej i walkę Polaków we wrogich armiach, a z drugiej strony postawę Kurpiów – przez lata mieszkańcy zajmowali się bowiem grobem żołnierza, który zginął na ich ziemi, jak wielu innych pochowanych na cmentarzach wojennych.

W Jednorożcu przy rondzie stoi krzyż wystawiony w 1892 r., podejrzewam, że z okazji 30-lecia budowy pierwszego kościoła we wsi. W czasie I wojny światowej był to punkt odniesienia dla rosyjskich patroli. Pod krzyżem chowano poległych. Dysponuję też relacją Stanisławy Łasman, urodzonej w Jednorożcu, która zapisała, że jej mama wyprowadziła z bolszewickiej niewoli kilkunastu legionistów, za co w 1918 r. została przywiązana powrozami do krzyża i katowana nahajami. Miała być rozstrzelana o świcie, ale wówczas żołnierze POW wyzwolili wieś. 

Z kolei w Olszewce na środku wsi stoi krzyż z 1890 r. W tym miejscu istniała karczma prowadzona przez Żyda. Mieszkańcy, wracając z pola, często zatrzymywali się tam, by skosztować trunku. Później w domu nie byli w stanie pomagać kobietom, więc te spaliły karczmę. Na jej miejsce przywieziono z okolic wielki kamień, wkopano go w ziemię, a w nim umocowano krzyż. Z Małowidza natomiast pochodzi przykład związany z działalnością podziemia antykomunistycznego po II wojnie światowej na terenie gminy. Krzyż z 1949 r. upamiętnia właściciela posesji, który był gminnym komendantem PO SP. Patrol Narodowego Zjednoczenia Narodowego sierż. Eugeniusza Lipińskiego ps. „Mrówka” wykonał na nim wyrok śmierci za służbę systemowi komunistycznemu.

(Krzyże przydrożne na Kurpiach. Źródło: "Tygodnik Ilustrowany", 1928, nr 20)
 
W jakim okresie budowano najwięcej krzyży czy kapliczek? Z czego to wynikało? 

Niegdyś krzyże, kapliczki i figury wystawiano dużo częściej niż obecnie, przede wszystkich jako obiekty błagalne albo dziękczynne. Na Kurpiach chyba w ogóle nie spotkamy obiektów pokutnych, charakterystycznych dla południa kraju. Powodem fundacji mogły być różne wydarzenia: śmierć dziecka, powrót z niewoli, odzyskanie niepodległości itp. Krzyże pełniły też funkcje magiczne, dlatego spotkać je można np. na czterech rogach wsi, na jej granicach i skrzyżowaniach, gdzie uświęcały przestrzeń pierwotnie nieczystą, związaną z kumulacją zła. 

W wieku XIX obserwujemy upowszechnienie się żelaza. Stąd we wsiach zaczęto stawiać krzyże kute przez kowali. Wiele takich krzyży powstało po 1880 r., kiedy huragan powalił wiele drewnianych obiektów sakralnych m.in. na Mazowszu i Podlasiu, a specjalnie rozporządzenie utrudniało wznoszenie drewnianych świątków, by zapobiec ich niszczeniu przez warunki atmosferyczne. W XIX w. kilkakrotnie grasowały śmiertelne epidemie. Stawiano wówczas krzyże z dwoma poprzecznymi ramionami (karawaki) jako środek zabezpieczający przed zarazą. 

Zainteresowanie wystawianiem przydrożnych obiektów oraz renowacją starych zauważyć można od lat 80. XX w. Na terenie mojej rodzinnej gminy Jednorożec nasilenie tego procesu obserwujemy na początku XXI w. Współcześnie istnieje dowolność w stawianiu i remontowaniu przydrożnych kapliczek, krzyży i figur. Przekłada się to na liczne fundacje oraz odnowienia omawianych obiektów.

Kiedy najtrudniej było o postawienie kapliczek czy krzyży?

Na kondycję świątków w XIX w. negatywnie wpłynął nakaz generała carskiego Michaiła Murawiewa z czerwca 1863 r. Zabraniał on wystawiania nowych kapliczek i remontowania starych poza obrębem cmentarza parafialnego. Zakaz częściowo zniesiono w marcu 1896 r., a całkowicie uchylono w 1905 r. Eugeniusz Kłoczowski, dziedzic Bogdan Wielkich (gm. Chorzele), wspominał, że Otrzymanie legalnego pozwolenia na budowę (...) figury przydrożnej było niemożliwe. Figury wszystkie wystawiali ludzie nocą. Z chwilą, gdy stały, nie wolno ich było burzyć (...). Ożywienie ruchu sakralnego zauważamy dopiero w końcu XIX w. Krzyże pojawiają się w nieznacznie większej ilości w okresie rewolucji (1905–1906).

Choć można znaleźć wiele obiektów z okresu powojennego, ich wystawienie nie było łatwym zadaniem. Władze komunistyczne mnożyły trudności w zakresie odnowy starych i wystawiania nowych świątków. Wymagano specjalnych pozwoleń, w przejawach religijności upatrując niebezpiecznych dla władzy zgromadzeń mieszkańców. Wiele krzyży rozebrano pod pretekstem remontów, budowy nowych osiedli i dróg.

(Kapliczka przydrożna w Dębach. Fot. G. Jodkowski. Źródło: Rudolf Macura, Ziemia Kurpiów, Kraków 193-)

Jakie funkcje dla mieszkańców wsi miały dawniej kapliczki, figury i krzyże? Czy to się zmieniało w zależności od okoliczności? Czy stawały się czasami miejscem jakichś patriotycznych wydarzeń?

Najważniejsza jest oczywiście funkcja sakralna (religijna) – skupianie życia religijnego mieszkańców (nabożeństwa paraliturgiczne, procesje, prywatna modlitwa). Wiele krzyży i kapliczek ma charakter antidotum na zło. Pełnią więc funkcję magiczną – chronią przed klęskami (zarazą, powodzią itp.), stawia się je w miejscach niebezpiecznych, nawiedzonych przez dusze zmarłych. Poza tym stanowią pamiątkę po fundatorach lub pomnik wydarzeń historycznych, dokumentują życie parafii, zawierają przesłanie dla potomnych. 

Wszelkie zwyczaje i obrzędy, związane z krzyżami i kapliczkami (strojenie świątków, wspomniane nabożeństwa) gromadziły mieszkańców wsi i parafii, sprzyjały nawiązywaniu kontaktów, spajaniu więzi, co też umacniało poczucie przynależności do wspólnoty. Takie znaczenie miały szczególnie place wiejskie z krzyżem lub figurą - dawniej miejsce wspólnych modłów. Gromadzono się w wigilię uroczystości kościelnych, podczas zarazy, nieszczęść lub wypadków, ale też uroczystości religijno-patriotycznych, choć raczej nie w XIX w., kiedy takie zebrania poza obrębem cmentarza parafialnego były zabronione. W pobliżu krzyży odbywały się niegdyś sądy, tu godzili się zwaśnieni sąsiedzi. Obiekty te pełnią więc funkcję integracyjną. 

Krzyże, figury i kapliczki wyróżniające się wielkością, lokalizacją czy dekoracją stanowią nierzadko najważniejsze punkty w miejscowości, są wizytówką miejscowości, ich dobry stan świadczy o religijności mieszkańców. Ustawiane na posesjach prywatnych są świadectwem religijności, czasem też zamożności oraz pozycji społecznej gospodarzy i fundatorów. Jednocześnie są wyznacznikiem gustu i upodobań estetycznych fundatorów czy opiekunów, co uwidacznia się w sposobie ich budowania, odnawiania czy zdobienia. Zauważamy tu funkcje: reprezentacyjną oraz estetyczną. 

I wreszcie funkcja orientacyjna (graniczna, demarkacyjna) – budowane w określonych miejscach, kapliczki, figury i krzyże pozwalają na orientację w przestrzeni. Stoją na środku miejscowości lub na jej granicy. Legendy i podania przekazują informację o skarbach, zakopywanych w pobliżu krzyży jako obiektów stałych, nieusuwalnych, przez to idealnych do ukrycia cennych przedmiotów na lata. Tutaj też zakopywano broń powstańczą i pieniądze podczas działań zbrojnych, by z łatwością je później odnaleźć. Świątki pełnią funkcję miejsca spotkań towarzyskich, w ich pobliżu umawia się zebrania i narady wiejskie. Przejezdni informowani są nierzadko o konieczności skręcenia „za figurką”, „za krzyżem”, by dotrzeć do konkretnego miejsca. Zgodnie z dawnymi zwyczajami, świątek na środku wsi, usytuowany na placu wioskowym, był miejscem, gdzie odpoczywali wędrowni żebracy i zmęczeni podróżni, tam zmawiały się młode pary. Świątki służyły też jako powszechnie rozpoznawalne miejsca, w których zostawiano zgubione rzeczy. Do świątka za wsią odprowadzano też idących do wojska rekrutów, którzy przy krzyżu granicznym otrzymywali rodzicielskie błogosławieństwo i żegnali się z rodzinami. 

Co ważne, warto podkreślić, że jeden obiekt może pełnić wiele funkcji. Np. wspomniany krzyż z Jednorożca to jednocześnie obiekt sakralny, pamiątkowy i reprezentacyjny. Pełni też funkcję orientacyjną.

Dokończ zdanie: Kapliczki, figury i krzyże na Kurpiach powinniśmy ocalić od zapomnienia, bo...

... w codziennym zabieganiu ich nie zauważmy, a towarzyszą nam od wieków. Każdy przydrożny obiekt sakralny to historia twórcy, nierzadko anonimowego czy fundatora, też często niezaznanego. To odzwierciedlenie upodobań estetycznych i przeszłości zarówno regionu, jak i kraju. To jednocześnie historia i dziedzictwo. Myślę, że gdyby każdy z nas wiedział, że obiekt w okolicy wykonał nasz przodek lub w jakiś inny sposób jesteśmy z nim związani, bardziej byśmy zwracali uwagę na kapliczki, figury i krzyży. Tak więc załóżmy i róbmy wszystko, co tylko możliwe, by ocalić stare obiekty, jak zadbać o ich renowację i wystawianie nowych. W nich bowiem wyraża się chrześcijański duch Polaków, to one są namacalnym świadectwem religijności i dziejów Kurpiów.

Dziękuję za rozmowę.