środa, 21 sierpnia 2019

Wrzesień 1939 na Kurpiach: Relacja ppor. Edwarda Busko

Przypadająca 1 września 2019 roku 80. rocznica wybuchu II wojny światowej to doskonała okazja do przypomnienia wysiłku polskich żołnierzy na Kurpiach. Warto pamiętać, że armia niemiecka przekroczyła granice Polski w okolicy Myszyńca już około godz. 5.00 rano. Tak więc wojna na terenach Kurpiowszczyzny rozpoczęła się niewiele później niż naloty na Wieluń, czy atak na Westerplatte.

Drugą relacją (po relacji por. Józefa Szewczyka), którą publikuję jest sprawozdanie podporucznika rezerwy Edwarda Busko, dowódcy II plutonu 7 kompanii III baonu 42 pułku piechoty, wchodzącego w skład 18 dywizji piechoty (część SGO "Narew"). Opublikowałem fragment dotyczący walk na Kurpiach, późniejsze losy pominąłem. Wszystkie z publikowanych relacji pochodzą ze zbiorów Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. Zachowano pisownię oryginalną.
___________________

(Fragment mapy operacyjnej Polski z 1932 roku. Edward Busko walczył w Kadzidle i okolicach)

Podporucznik rezerwy Edward Busko, dowódca II plutonu 7 kompanii III baonu 42 p.p.:

1-2.IX. komp. 7 wyrzucona poza Kadzidło na wypad. Mój pluton powstrzymuje npla na płn. od cmentarza, następnie na płd. od miejscowości Kadzidło uniemożliwiając wyjście npla. Otrzymujemy silny ogień dodatkowy 2 km z flanki. Zgodnie z ustnym rozkazem kpt. Zniszczyńskiego, wycofujemy się na swą podstawę wyjściową, z tym że część plut. z moim zastępcą po wsch. stronie drogi, dwie drużyny zaś po zach. Spotykam w odl. 5 km od naszej pozycji obronnej dwie komp. pod d-ctwem mjr. Chmielewskiego. (Plan przeciwuderzenia z flanki na prącego npla wzdłuż szosy.) 

Rozkaz odwoławczy i łącznie z tymi oddziałami wracamy pod ogniem kmów na Durlasy.
Cały wieczór bezustanna wymiana ogniowa. Straty kompanii przy odwrocie duże, z plutonu – 6 ciu. Następnego dnia natarcie na Kadzidło, bez oporu zajmujemy północne skraje Kadzidła (Niemcy uderzają na Baranowo – Różan).

Rozkaz wycofania na Durlasy. W nocy otrzymuję rozkaz zaciągnięcia placówki oficerskiej w Olszewce (7 km na wschód od baonu) - ubezpieczenie baonu z flanki.

Tu tylko drobne starcia z patrolami kawaleryjskimi npla wzdłuż wsi Baranów – Różan. Po dwóch dniach rozkaz ściągnięcia placówki i dołączenie z plutonem do baonu wycofującego się na Ostrołękę.

Źródło: Instytut Polski i Muzeum gen. Sikorskiego w Londynie, B.I.14d/9, Relacja Edwarda Busko z 24 listopada 1945 r., s. 27-28.

oprac. Łukasz Gut

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Wrzesień 1939 na Kurpiach: Relacja por. Józefa Szewczyka

Przypadająca 1 września 2019 roku 80. rocznica wybuchu II wojny światowej to doskonała okazja do przypomnienia wysiłku polskich żołnierzy na Kurpiach. Warto pamiętać, że armia niemiecka przekroczyła granice Polski w okolicy Myszyńca już około godz. 5.00 rano. Tak więc wojna na terenach Kurpiowszczyzny rozpoczęła się niewiele później niż naloty na Wieluń, czy atak na Westerplatte.

Niniejszy wpis rozpoczyna serię tekstów, w których publikowane będą relacje żołnierzy walczących w okolicach Myszyńca, Kadzidła i Ostrołęki. Relacje te historykom są znane, ale, jak się wydaje, szerzej nie funkcjonują w świadomości mieszkańców regionu. Stąd decyzja o ich opublikowaniu, tym bardziej, że nic tak nie oddaje klimatu Września, jak opowieści uczestników.

Pierwszą relacją, którą publikuję jest sprawozdanie porucznika Józefa Szewczyka, dowódcy kompanii ON „Ostrołęka III”, wchodzącej w skład batalionu ON „Kurpie”. Opublikowałem fragment opisujący losy od 1 września. Wszystkie z publikowanych relacji pochodzą ze zbiorów Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. Zachowano pisownię oryginalną.
___________________
(Kadzidło we wrześniu 1939 roku)

Relacja porucznika Józefa Szewczyka, dowódcy kompanii ON „Ostrołęka III”, batalion ON „Kurpie”:

W dniu 1 września godz. 5 rano oddziały niemieckie przekroczyły granicę, stoczyły walkę z moimi placówkami, które pod silnym ogniem npla wycofały się na linię obronną 6 km w tyle na skraju miejscowości Myszyniec. Z tą chwilą, mając zadanie opóźniać po szosie Myszyniec – Ostrołęka, rozpocząłem wykonywanie zadania. W pierwszym dniu trzy razy zmieniałem stanowiska obronne na przestrzeni około 12 km. Stanowiska te były już z góry przygotowane. 

W nocy z 1 na 2 września walka osłabła, nie zmieniałem stanowisk, ograniczając się tylko do wysyłania patroli na przedpole. W dniu drugiego września nieprzyjaciel rozpoczął działalność bojową około godz. 5 rano. Przedtem, jeszcze w nocy około godziny 1.00 kompania strzelecka z 42 p.p. przeszła przez moje stanowiska, silnego npla nie spotkała, wracając nad ranem została silnym ogniem ostrzelana, ponosząc duże straty, równocześnie ruszyło natarcie npla na moje stanowisko, rozpoczęło się działanie opóźniające. 

Wieczorem około godziny 20-tej zostałem ranny w rejonie miejscowości Kadzidło. W czasie całego działania żadnych rozkazów z góry nie otrzymałem, natomiast w nocy przyjechał do mnie sam D-ca Baonu. Miałem do czynienia z piechotą npla, z czołgami w ilości czterech, pociągu wąskotorowego uzbrojonego w broń maszynową, a który mi najwięcej dokuczał. Nie miałem środków do zwalczania go, ograniczyłem się do niszczenia toru.

Ponieważ kompania składała się ze strzelców pochodzących z okolic przez które prowadziłem walkę, w drugim dniu w południe po sprawdzeniu okazało się brak około 40%. Zabitych nie widziałem w swoim rejonie, natomiast rannych miałem kilku, których sanitariusze na miejscu opatrzyli i odesłali ich do tyłu do komp. drugiej, która miała przedłużać kierunek opóźniania. Silną pozycję obronną na skraju miejscowości Myszyniec opuściłem nie tyle na silny ogień npla, ile na silny ogień pochodzący z samych budynków miejscowości Myszyniec. Opuszczając miejscowość ludzie moi chwycili dwóch cywili z bronią. 

Trudności w prowadzeniu walki miałem duże: przede wszystkim broń francuska, stara, powodowała ciągłe zacięcia, śruby łączące trzon zamkowy wylatywały, a karabin stawał się niezdolnym, broń maszynową francuską musieli żołnierze przenosić, gdyż wozy cywilne poruszać się nie mogły po terenie, po którym działałem, broń ta stara (magazynki), taśmy pogięte, powodowały przerywanie ognia. Broń tą dostałem kilka dni przed 1 września. Lekkie karabiny maszynowe stare magazynki pogięte. Tą dużą nieobecność ludzi w drugim dniu tłumaczę tym, że ludzie Ci widząc pożary spowodowane przez artylerię nieprzyjaciela, odchodzili ratując swego mienia. Lotnictwa npla nie spotkałem w działaniu.

Źródło
: Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego, B.I.14h/1, Relacja Józefa Szewczyka z 1 grudnia 1945 r., s. 2-3.

oprac. Łukasz Gut

sobota, 17 sierpnia 2019

W krainie bursztynu. Muzeum w Nowogrodzie w 1926 roku

Kurpiowska Puszcza Zielona wielokrotnie bywała przedmiotem reportaży w dwudziestoleciu międzywojennym. Dziennikarze rozpisywali się o trudnych warunkach życia Kurpiów, ich kulturze, zwyczajach lub charakterze. Rolę nie do przecenienia w zachowaniu reliktów kultury kurpiowskiej odegrał Adam Chętnik i założone przez niego Muzeum Kurpiowskie w Nowogrodzie. O tym jak ciekawym miejscem było przedwojenne muzeum jeszcze przed uroczystym otwarciem świadczy w znacznym stopniu interesujący tekst Stefanii Podhorskiej-Okołów z 1926 roku, który poniżej publikuję.

Autorka reportażu, Stefania Podhorska-Okołów (1884-1962), nie była postacią anonimową. W latach 1921-1922 i 1927-1939 pełniła funkcję redaktora naczelnego przeznaczonego dla kobiet tygodnika „Bluszcz”[1] i ten fragment jej działalności jest najlepiej poznany. Zresztą w poniższym tekście jej autorstwa, o kobietach, a zwłaszcza o ich stroju również jest mowa. Muzeum Kurpiowskie to miejsce szczególne, a tekst jest o tyle ważny, że powstał jeszcze przed uroczystym otwarciem placówki, które odbyło się 19 czerwca 1927 roku. Podhorska-Okołów zajmująco opowiadała m.in. o nabywaniu eksponatów do muzeum, co rzuca pewne światło na to w jaki sposób Chętnik musiał przekonywać Kurpiów do czynnego poparcia jego idei. A że nie było to łatwe, przekonują jego własne słowa z 1929 roku:

Obecnie od dłuższego czasu muzeum nie posiada żadnej pomocy znikąd (...). Ludność miejscowa z małemu wyjątkami nie docenia potrzeby podobnej pracy, zaś tzw. „inteligencja” okoliczna nie interesuje się zupełnie sprawami dawnej kultury ludowej i swego muzeum, jedynego w tych stronach[2].

(Kurpianki na terenie Muzeum Kurpiowskiego w Nowogrodzie. Widoczny fragment sosny bartnej, opisywanej w reportażu. Źródło: Fotografia udostępniona dzięki uprzejmości Centrum Fotografii Krajoznawczej PTTK)
Mimo licznych trudności, Muzeum Kurpiowskie cieszyło się znacznym zainteresowaniem. Relacja z 1933 roku zaświadczała: Zwiedzają je szkoły i uczelnie, studenci i wojskowi, profesorowie uniwersytetów i artyści, przedstawiciele władz i duchowieństwa, przybywają wycieczki nauczycielskie, harcerskie, wioślarskie itp. jak również ludowe dla zapoznania się z własną przeszłością i kulturą. Były wycieczki i gości z zagranicy: (Mazur pruskich, Bułgarji, Jugosławji a nawet Ameryki). Do r. 1930 przybyło razem 163 wycieczki i 4614 zwiedzających, w r. 1931 zwiedzających było 1255, w r. 1932 - 657 osób[3].

Adam Chętnik był przekonany o ważnym miejscu muzeum dla całej kultury kurpiowskiej. Mając poczucie, że nasza kultura rodzima całej połaci północnego Mazowsza (…) ulega już ogólnej niwelacji[4], widział ten badacz wyjątek na tle kosmopolitycznej powodzi. Tym wyjątkiem byli oczywiście Kurpie. Etnograf pod koniec lat 20. pisał: I kto wie, czy regjonalizm nie jest tą naszą ostatnią deską, której wszyscy chwycić się musimy dla ratowania tego, co się w gruzy sypie, a co być winno ostoją naszej kultury swoistej i narodowej[5]

Dzieło Chętnika interesowało publicystów, a jeden z ciekawszych tekstów zamieszczam poniżej, zachęcając czytelników do odbycia podróży wąskotorówką kurpiowską wraz z dziennikarką „Kuriera Warszawskiego”. Zapraszam do Nowogrodu Anno Domini 1926.

_______________________


W krainie bursztynu


Mała lokomotywka i wagoniki, dużo zgrzytu starego żelastwa, brzękania zardzewiałych łańcuchów, tempo tych dawnych dobrych czasów, kiedy pociąg stał tyle „ile trzeba”, – oto wązkotorówka kurpiowska. Niemcy ją zbudowali, w celu eksploatacji lasu, a dziś stanowi ona jedyny środek komunikacyjny, jedyny związek ze światem, a może i błogosławieństwo tej zapadłej okolicy.

Puszcza? Dziś za mocna i niezrozumiała nazwa dla kraju, w którym całemi godzinami można jechać, lasu nie widząc, chyba na widnokręgu. W niepamięć poszły dawne statuty bartne, o których surowości szepce pogłoska, jakoby złodzieja pszczół karał wypróciem jelit i okręceniem ich wokół zrabowanej barci. Mało już kto na Kurpiach umie zażyć liny bartniczej, z której pomocą wspinał się przemyślny pszczół hodowca na najgrubsze nawet barcie o własnej sile i miód wybierał do drewnianych skopków i stągiewek. Ostatnią bodaj taką linkę udało się zdobyć posłowi Adamowi Chętnikowi dla Muzeum krajoznawczego w Nowogrodzie i to w chwili, gdy jej właściciel już ją chciał pociąć na postronki do uprzęży.

– Ile chcecie za linkę? – zapytał zbieracz.

Chłop poskrobał się w głowę: pieniędzy nie ułaknął, powroza mu było szkoda. Sprzedać ani rusz nie chciał. Wreszcie zgodził się przywieźć linkę na targ do miasta, zważyć ją i otrzymać w zamian tyleż postronków na wagę. Tą drogą handlu zamiennego doszedł poseł Chętnik do posiadania oryginalnego zabytku dawnego życia puszczy.

W małym, ale malowniczym ogródku tegoż Muzeum, wspinającym się po stromem zboczu wysokiego brzegu Narwi, wyprostowała się dumnie, niegdyś potężna, dziś zdetronizowana królowa puszczy, barć pięćsetletnia, również niemal cudem ocalona od zagłady. Pszczoły dawno już opuściły w niej swe siedlisko, ale chciwość ludzka nie dała spokoju krzepkiej staruszce. Chodziła wieść, że w otworze barci, misternie dawną modą dłubanym, przechowuje się jeszcze dużo miodu. Dobrali się do niej złodzieje leśni. Dwa dni we czterech rąbali siekierami smolny, na kamień zakrzepły pień, aż powalili olbrzymkę. Wybrali pono trzy pudy miodu, zupełnie scukrowanego i to był ich jedyny łup. Bowiem trzon sosny, nawet porżnięty na kawały, wywieść się z puszczy nie dawał. Łamały się wozy, rwały uprzęże, ludzie klęli na czem świat stoi. A pan Chętnik się uparł zdobyć barć dla Muzeum. Nareszcie pewien gospodarz zgodził się przywieźć ją do Nowogrodu pod warunkiem, że mu zapłacą za wszystkie połamane wozy. Stanęła umowa, chłopek-roztropek zbudował sobie specjalny wóz i historyczną sosnę dostawił na miejsce. Dolna jej część z charakterystycznym otworem stanęła na terytorjum Muzeum krajoznawczego, z górnego kloca zdziałano pomnik dla Stacha Konwy, bohatera kurpiowskiego, co za saskich czasów zginął śmiercią bohaterską w obronie puszczy od obcego najazdu.
(Pomnik Stacha Konwy w Jednaczewie, powstały z sosny bartnej, wspomnianej w reportażu.)
Muzeum w Nowogrodzie prócz tych „curiosów” posiada sporo okazów pierwszorzędnej wartości folklorystycznej. Pełno tu statków już dziś nieużywanych. Jakieś dzbanki na jagody, plecione z białych korzeni sosnowych, jakieś prymitywne dłutka, któremi wioskowy snycerz wyciosywał z lipowego drzewa surowe świątki, sztywnie wyprostowane w cieniu borów odwiecznych, „Chrystusy frasobliwe”, dumające w kapliczkach przydrożnych nad nędzą grzesznego ludu, Matki Bolesne z ciałem Synaczka na kolanach, pełne naiwnego, wstrząsającego do głębi wyrazu, wywołanego najprostszemi środkami przez ubogiego duchem artystę.

Wycinanki, z powtarzającym się ulubionym motywem „leluji”, fantastycznego drzewka, z wplecionemi między gałązki postaciami „panny” i „ptaszków”. W jednej z chat w Myszyńcu Starym widzieliśmy przepysznie stylizowane pawie i brykę w parę koni, bardzo żywych w ruchu, potraktowanych z prymitywnym naturalizmem, dziwnie przypominającym rysunki na wazach staro-greckich.

Strój dzisiejszej kurpianki jest pełen surowej nieco prostoty. Ciemna, mieniąca się spódnica z samodziału, tkanego z wełny w dwóch kolorach, np. zielony z granatowym, bronzowy z ponsowym, długa po pięty, zszyta z pięciu brytów, ułożonych w głębokie fałdy, które się utrzymuje w stałem zaprasowaniu przez umiejętne złożenie, a przed schowaniem do skrzyni. Kaftanik luźny o krótkim stanie, też najczęściej ciemny. Tę surową nieco i jednostajną w kolorycie sylwetkę kurpianki, podobną kształtem do dzwonu, cicho, miękkiemi, choć szybkiemi ruchami płynącego po piasku, ożywia jasna, najczęściej żółta lub kremowa perkalowa chusteczka, którą się naprzód według pewnej metody wiąże w powietrzu w rodzaj czółka z wywiniętymi na tyle głowy rogami, a potem dopiero nakłada. Z pod chusteczki, jednakowo zawiązanej u panien i u mężatek, spływają na plecy dwa, obowiązkowo dwa warkocze, przy święcie związane jaskrawemi kokardami wstążek.

Zamożniejsze kurpianki wkładają do kościoła albo na wesele ciężkie naszyjniki z bursztynów, przezroczystych i ciemnych jak miód leśny. Zazwyczaj jest to jeden sznur, zaczynający się od drobnych kuleczek, wielkości grochu, kończący na bryłach, soczewkowato spłaszczonych, a tak dużych, jak leśne jabłuszka, albo koci łeb.

Są to pamiątki po babkach i po „prajbabkach”, jak się mówi po kurpiowsku, troskliwie przechowywane po skrzyniach zabytki tych czasów, gdy jednem z najbardziej dochodowych zajęć kurpia było kopanie bursztynu. 

Prześliczny jest strój druchny, który należałoby wyzyskać na naszych, tak ubogich w pomysły balach kostiumowych i reprezentacyjnych. Koszula z długiemi rękawami, zapięta pod szyję, z kołnierzykiem w drobniutkie gwiazdki haftowanym, gorset z ciemnej materji, lamowanej barwny, jedwabiem, na szwach złotem wyszyty, nie sznurowany, ale zapinany na kolorowe guziczki, z rozcinanemi, sięgającemi aż za biodra połami, spódnica czerwona w prążki, takiż fartuszek, a na głowie charakterystyczne czółko: wysoki, aksamitny kołpaczek bez denka, z przypiętym z boku bukietem sztucznych błękitnych kwiatów. Strój wykwintny, nie banalny i tak mało u nas znany, że widuje się go tylko po gablotach muzeów.

Zdaje się, że i na Kurpiach przejdzie on rychło do przeszłości. Wprawdzie kurpianka przechowuje go skrzętnie, pokazuje z dumą, ale rzadko go przywdziewa. Jeżeli wzdraga się go sprzedać ciekawemu przybyszowi z miasta, to poprostu dlatego, że wstrzymuje ją czysto kobieca troska: - A może jeszcze wróci taka moda?

I z pewnym sentymentem chowa wydobyty na światło odświętny strój do ciemnej komory, tak jakbyśmy chowały do szafy, woniejącej paczulą, krynolinę po prababce. I ta sama mgła rozrzewnienia i zadumy przesłania bystre oczy dziecka puszczy, co blade, zopalizowane od sztucznych świateł źrenice córki salonu.

Stefania Podhorska-Okołów

________________

Źródło: S. Podhorska-Okołów, W krainie bursztynu, „Kurier Warszawski” 1926, nr 228 (20 sierpnia), s. 7-8



Przypisy:

[1] A. Kowalczyk, Moda w wybranych czasopismach Towarzystwa Wydawniczego "Bluszcz" z lat 1921-1939, „Rocznik Historii Prasy Polskiej” 2005, t. 8, nr 1 (15), s. 67.
[2] A. Chętnik, Ostatni Kurpie, „Pamiętnik Warszawski” 1929, z. 4, s. 85.
[3] Nieco wiadomości o Muzeum Kurpiowsko-Nadnarwiańskiem w Nowogrodzie pod Łomżą, Łomża 1933.
[4] A. Chętnik, op. cit., s. 70.
[5] Ibidem, s. 85.

Autor: Łukasz Gut

wtorek, 6 sierpnia 2019

„Wspaniały lud – te Kurpie”! Reportaż z czerwca 1939 roku

Wrzesień 1939 roku to według słów jednego z historyków narodowa epopeja i największa tragedia w dziejach ojczystych[1]. Zanim jednak doszło do tragedii, zanim żołnierze polscy starali się wykonać niewykonalny obowiązek – obronę Polski[2], trwała już jedna kampania, toczona zaciekle przez wszystkie strony biorące udział w konflikcie: kampania propagandowa. Również Kurpie w ostatnich miesiącach pokoju stali się wdzięcznym tematem przedwrześniowej publicystyki.

Mieszkańcy miejscowości graniczących z Prusami Wschodnimi szczególnie, jak się wydaje, przeżywali narastającą atmosferę zbliżającej się wojny. Publicyści zgodnie zapewniali, że Kurpie to lud, na którym propaganda niemiecka nic wskórać nie zdołała[3]. Mimo takiego punktu widzenia, nie rezygnowano z oddziaływania na ludność z okolic Myszyńca, a także na czytelników z Warszawy czy Poznania, zapewnianych o bojowych nastrojach na pograniczu. Sięgano do przeszłości Kurpiów, by zilustrować ich patriotyzm i stawiano w szeregu z góralami podhalańskimi, jako wyróżniającymi się odłamami ludu spośród szarej masy chłopów[4].

(Kurpie przed wozem propagandowym Polskiego Radia. Źródło: "Antena" 1939, nr 25)
Rzeczywiście, biedny lud z ostrołęckiego okazywał patriotyzm już przed wojną. 29 czerwca 1939 r. w Myszyńcu odbyła się uroczystość przekazania armii ufundowanych przez mieszkańców trzech ręcznych karabinów maszynowych. O tym wydarzeniu szeroko rozpisywała się prasa, a Polskie Radio przeprowadzało relację, której można było posłuchać w całej Polsce.

Poniżej prezentuję reportaż z „Kuriera Warszawskiego”, w którym dziennikarz o inicjałach „H. K.” starał się przedstawić ówczesne nastroje, twierdząc, że wśród Kurpiów powszechnie panowały optymizm i pewność siebie. Poniższy tekst to świadectwo czasu, kiedy hasła zagrzewające do walki stały się elementem propagandy państwowej, by przypomnieć tylko najsłynniejsze: „Silni – zwarci – gotowi”. Często później krytykowane, miały w zamyśle doprowadzić do konsolidacji społeczeństwa polskiego u progu wojny, co właściwie się udało, choć klęska odwróciła radykalnie te nastroje[5].

Warto na koniec dodać, że jakkolwiek krytycznie nie patrzymy na ówczesne działania propagandowe sanacyjnego obozu rządzącego, to przecież nie były one zawieszone w próżni. Stanowiły próbę odparcia dla wrogiej propagandy późniejszych najeźdźców. Według jednego z badaczy, przedwojenne polsko-niemieckie zmagania propagandowe Rzeczpospolita przegrała[6]. To uwaga, o jakiej warto pamiętać, wszak generalicja, a przynajmniej jej część w 1939 r. nie żywiła złudzeń co do wyniku przyszłej wojny, jeśli Polska będzie walczyła w osamotnieniu[7]. Mimo to podjęto walkę.

Walkę propagandową podjęto wcześniej, a Kurpie, jak twierdził autor reportażu, kogo jak kogo, ale Niemca się nie bali.

_______________________


Wspaniały lud – te Kurpie

(Od specjalnego wysłannika „Kurjera Warsz.”)

Myszyniec, w czerwcu


Do ziemi Kurpiów, zamieszkałych tuż nad granicą wschodnio – pruską zawitał pewnego dnia samochód propagandowy Polskiego Radia.

Wielki wóz z instalacją elektro-akustyczną, z czterema głośnikami kierunkowymi o takiej sile, że głos ich dociera na 3 do 6 kilometrów. Te samochody radiowe (a jest ich trzy) krążą już po Polsce od dziewięciu miesięcy, przemierzyły blisko 20 tysięcy kilometrów, odwiedziły około 3 tysięcy miejscowości. Nadawały i nadają muzykę, śpiew, aktualne pogadanki z dziedziny obrony Państwa. Myślę, że w każdym małym miasteczku, w każdej wsi, choćby przy uczęszczanych szlakach położonej – wywoływały te wozy niemałą sensację, były „wydarzeniem” dnia, a potem – tematem rozmów na dobry tydzień. Cóż mówić o kurpiowskich stronach?

Te kurpiowskie strony, z Myszyńcem jako centrum, rozłożyły się wprawdzie tuż przy województwie warszawskim, wprawdzie stąd do Warszawy niedaleko, ale nikt tu niemal z tej wielkiej tajemniczej dla Kurpiów stolicy nie zagląda, mało kto się tym – nie waham się tak powiedzieć – wspaniałym ludem  nie interesuje. Dobrze więc się stało, że nie zapomniało o Kurpiach Polskie Radio.

("Kurpiowie przy mikrofonie" głos podpis powyższej fotografii. Źródło: "Radio dla Wszystkich" 1939, nr 28)
W ich dniu uroczystym, gdy Kurpie ofiarowały wojsku trzy karabiny maszynowe, samochód radiowy napełnił miasteczko dziarską muzyką i piosenkami wojskowymi, żywym słowem, co im mówiło o Polsce, o żołnierzu, o niepodległości, która takiej jest ceny, że przy niej wszystko inne nijakiej nie ma wartości.

Kurpie, gdy się rozlegała skoczna poleczka, przytuptywali i w uśmiechu szczerzyli zęby do swych kraśnych towarzyszek; gdy im mówiono o Ojczyźnie, o Bałtyku, o Niemcu, o tym, że ani grudki ziemi nie oddamy – słuchali uważnie i przytakiwali z powagą. Nie otwierali gęb w zadziwieniu, bo oni to wszystko dokumentnie rozumieją, bo ta Ojczyzna i ta wolność płynie im we krwi.

Kurp i wolność! Ten lud nigdy nie dźwigał jarzma pańszczyzny, ale zawsze żył swobodnie w swoich ongiś nieprzebytych puszczach. Gdy Szwed, co przed trzystu laty potopem zalał całą Rzeczpospolitą, w te się strony nieopatrznie zawieruszył, Kurpie prały najeźdźcę, aż zielone poszycie lasów poczerwieniało od krwi. Gdy w sto lat później zaczęli tu grasować Sasi, co chcieli wprowadzić Augusta Mocnego, i Szwedzi, co popierali Leszczyńskiego, Kurpie prały jednych i drugich. Oni tam nie wiedzieli, kto ma rację; wiedzieli jedno: ta ziemia jest polska, nie saska i nie szwedzka.

Tradycja ludu wolnego i bitnego nie zamarła wśród Kurpiów, mimo biedy i przeciwności losu; odwaga, rezolutność, fantazja w nich taka, że nie oni na panów z Warszawy, ale panowie z Warszawy na nich patrzą z zadziwieniem i niemal z otwartymi ustami... Tu chłop, co ma pięć mórg marnej ziemi, kupę dzieciaków i jedną krowę, co konia wypożycza do orki i na żniwa, jednym słowem: chłop boleśnie ubogi nie chce wziąć od ciebie papierosa. „Mom swoje!” – mówi. Tu chłopak piętnastoletni, co poza okoliczne wioski i to nędzne miasteczko nie wyjrzał, nie ucieka i gęby ze strachu nie rozwiera, gdy go zagabniesz, ale ci rezolutnie odpowiada i jeszcze sam zapyta: Jak się tam zyje w Warszawie?

A jak oni tańczą!

Małe, sześcio, ośmioletnie „pluskieweczki”, w barwnych strojach, jak kwiatuszki polne, młode, dorodne dziewczyny i dziarskie chłopaki pokazały nam, co to jest fantazja ludu polskiego. Patrzyli się na nich liczni goście z Warszawy, a one i oni bez żadnej tremy, z zachwycającym wdziękiem i lekkością, to znów z temperamentem, że aż się ściany trzęsły, tańczyli swoje „powolniaki”, „olendry”, „stare baby”, „zajączki”. Gdzież zawodowym tancerzom i tancerkom do nich!

Ks. Kłoskowski, przyjaciel i opiekun młodzieży kurpiowskiej, aż ręce zacierał z zadowolenia, a nam się oczy śmiały i ręce puchły od klaskania.

A wojna, a Niemce? Kurp, co nad granicą siedzi, jest przekonany, że wojny nie będzie.
– I ja tak myślę, gospodarzu, ale powiedzcie mi, dlaczego wojny nie będzie?
– A bo to one – i szeroki gest ku Prusom Wschodnim – się odwazą przyńść do nas? Niechby psysły...

U Kurpia to nie są przechwałki. Kurp się nikogo nie boi, a zwłaszcza Niemca. Jak to zwykle wśród ludu nadgranicznego, w dodatku wśród ludu tak ubogiego, znajdą się tacy, co się trudnią przemytem. Ma z tym kłopot nie tylko nasza straż graniczna, ale i niemiecka. Pewnego dnia postrzelili Niemcy Kurpia-przemytnika i rannego zabrali w głąb Prus, aż do Szczytna. Ze trzydzieści kilometrów od granicy. Tejże nocy czterech kompanów pojmanego przekradło się do Niemców, do Szczytna powędrowało, rannego wykradło i z powrotem do wsi rodzinnej, przez las zaniosło. Historia jak z awanturniczego romansu, a jednak prawdziwa.

– Tępimy przemytnictwo bezwzględnie – mówi mi oficer straży granicznej – ale przecież muszę powiedzieć: To fajne chłopaki!

Dobrze jest, że taki to właśnie lud, te „fajne chłopaki” zamieszkały nad pruską granicą.

H. K.

________________

Źródło: H. K., Wspaniały lud – te Kurpie, „Kurier Warszawski” 1939, nr 186 (wyd. wieczorne), s. 6.


Przypisy:
[1] P. Wieczorkiewicz, Rozważania o kampanii 1939 roku, [w:] Polski wiek XX. II wojna światowa, red. K. Persak, P. Machcewicz, Warszawa 2010, s. 9.
[2] T. Kutrzeba, Wojna bez walnej bitwy, Warszawa 1998, s. 5.
[3] T. Morawski, Z Radiem Polskim na „Kurpsie”. W krainie kolorów i dzieci, „ABC” 1939, nr 188, s. 5.
[4] W. Szumański, Rozważania „wojenne”, „Gazeta Robotnicza” 1939, nr 170, s. 6.
[5] P. Cichoracki, Konsolidacja społeczeństwa polskiego w obliczu wojny (marzec–wrzesień 1939 r.), [w:] Kampania polska 1939 r. Polityka – społeczeństwo – kultura, red. M. P. Deszczyński, T. Pawłowski, T. 2, Warszawa 2014, s. 72.
[6] G. Łukomski, Propaganda polska u progu II wojny światowej, [w:] Kampania polska 1939 r. Polityka – społeczeństwo – kultura, red. M. P. Deszczyński, T. Pawłowski, T. 2, Warszawa 2014, s. 171.
[7] Przekonuje o tym lektura chociażby Studium planu strategicznego Polski przeciw Niemcom Tadeusza Kutrzeby i Stefana Mossora.


Autor: Łukasz Gut