niedziela, 24 lipca 2022

Aleksander Pieńdak z Kierzka – Kurp, co listy do gazety pisał

Aleksander Pieńdak z Kierzka to postać bardzo mało znana, a szkoda, bo jego korespondencje, które przesyłał w okresie międzywojennym do „Gazety Świątecznej” zasługują na uwagę. Napisał kilka listów, które w znakomity sposób oddają problemy Kurpiów przełomu lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku, a przy okazji dają możliwość przynajmniej pobieżnego poznania mentalności tego rolnika. Był to jeden z tych światłych mieszkańców regionu, którzy dzięki „Gazecie Świątecznej” próbowali unowocześniać swoje gospodarstwa i podnosić poziom życia u siebie i swoich sąsiadów.

„Gazeta Świąteczna” i Kurpie

„Gazeta Świąteczna” to czasopismo założone przez Konrada Prószyńskiego „Promyka”, autora m.in. słynnego elementarza, na którym uczyło się czytać i pisać kilka pokoleń Polaków. Założona w 1881 roku „Gazeta…” stała się z miejsca interesującą nowością na rynku prasowym Królestwa Polskiego. Było to pierwsze czasopismo przeznaczone „dla ludu”, w którym regularnie publikowano korespondencje od czytelników. Od początku istnienia czasopisma publikowali w nim Kurpie, by wymienić chociażby Franciszka Pieńkosa z Brodowych Łąk, Mateusza Perzona i Piotra Kaczyńskiego z Dylewa, czy Franciszka Ugniewskiego z Lemana. „Gazeta Świąteczna”, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę panujący jeszcze przed 1939 r. analfabetyzm, była czasopismem bodaj najpopularniejszym z tych, które dochodziły na Kurpie. Konstanty Kaczyński z Kadzidła notował w 1917 r.: Ludzie garną się do czytania tak, że Gazety Świątecznej przychodzi do naszego zakątka 100 egzemplarzy, a każdy z chęcią ją czyta i chwali, że jest najlepsza dla wszystkich, bo dla każdego zrozumiała[1]. W czasach II RP niejako wtórowały kadzidlańskiemu korespondentowi dane urzędowe, według których w 1935 r. „Gazeta Świąteczna” należała nadal do częściej czytanych w powiecie ostrołęckim[2].

Popularność „Gazety…” i być może przywiązanie do niej czytelników sprawiało, że kiedy powstawały lokalne czasopisma („Gość Puszczański”, „Przegląd Ostrołęcki”), to niektórzy nadal od niej się nie odwracali. Aleksander Pieńdak obok innego mieszkańca Kierzka – Antoniego Zadrożnego, należał do najczęściej publikujących Kurpiów w „Gazecie Świątecznej” po 1918 roku.

(Winieta „Gazety Świątecznej” z 1887 roku zawierająca ilustrację kościoła w Kadzidle
Źródło: „Gazeta Świąteczna” 1887, nr 364.)

Rolnik z Kierzka

Kierzek miał w dwudziestoleciu międzywojennym szczęście do chłopów, którzy, by posłużyć się sformułowaniem zaczerpniętym z „Gazety…”, położyli cepy w stodole i wzięli do ręki pióro. Jak wspomniano, obok Pieńdaka do „Gazety Świątecznej” pisał też Antoni Zadrożny, a kilkanaście listów przez nich łącznie napisanych to ciekawe źródło do historii małej miejscowości, którą Kierzek był w latach dwudziestych, licząc u progu niepodległości 185 mieszkańców[3]. Do 1931 r. Kierzek znajdował się w gminie Dylewo, a po zmianie nazwy gminy z 30 czerwca 1931 r. wieś znalazła się w nowoutworzonej gminie Kadzidło[4].

Co wiemy o tym ciekawym rolniku, który czasami chwytał za pióro? Niestety niewiele. Milczą o nim regionalne publikacje poza nielicznymi wyjątkami. Wiemy, że jak wielu zresztą Kurpiów był w swoim czasie na emigracji w Ameryce, jak sam pisał, przez kilkanaście lat[5]. Trudno zidentyfikować, kiedy do Ameryki przybył, ale być może już w 1903 lub 1909 r., bo wtedy to amerykańskie źródła z Ellis Island Foundation notują Aleksandra Pieńdaka z Kierzka, przybywającego do Stanów Zjednoczonych. Czy to ten sam Aleksander Pieńdak? Tego niestety nie wiadomo. Wiadomo za to, że w latach 1929-1935, a być może i dłużej był sołtysem wsi Kierzek. Próbował swoich sił jako domorosły „mleczarz”, zbierając śmietankę od rolników, mimo że nie posiadał na to stosownego zezwolenia, a na dodatek, jak opisywano w urzędowym memoriale z drugiej połowy lat trzydziestych, wygniata masło w fatalnych warunkach higienicznych. Działalność na tym polu była zresztą konkurencją wobec spółdzielni mleczarskiej „Zrozumienie” z Zawad[6].

Więcej o Aleksandrze Pieńdaku mówi nam jego publicystyka. Dziewięć listów do „Gazety Świątecznej”, jakie tam opublikowano w latach 1924-1934, posłuży do opowiedzenia o tym mieszkańcu Kierzka, którego nazwisko warto przypomnieć i umieścić w kontekście historycznym Kurpiowszczyzny lat 1918-1939.

Portret Autora – polityka, historia i tożsamość

Dziewięć listów Aleksandra Pieńdaka, które posłużą do analizy jego poglądów nie stanowią jednolitej tematyki. Pieńdak zabierał głos w różnych sprawach, począwszy od pisanego w 1924 r. wezwania do wspierania polskiego lotnictwa, a skończywszy na korespondencji z 1934 r. dotyczącej fatalnego stanu dróg na Kurpiach. Przy tej różnorodności tematycznej, da się jednak powiedzieć coś o autorze listów, co jakby mimochodem można z nich wyczytać.

Niewątpliwie rolnik z Kierzka odznaczał się gorliwą pobożnością i zdaje się, że żył na co dzień wyznawaną przez siebie wiarą katolicką. W jego listach znajdujemy liczne odwołania do Boga i przekonanie o religijności ludu kurpiowskiego. Jeden z opisów jaki zostawił, dobrze oddaje jego własne nastawienie: Pomimo ubogiej gleby mieszkańcy puszczy są weseli i razem z ptaszętami zanoszą korne modły do swego Stwórcy. Bo trzeba wiedzieć, że mieszkańcy puszczy Kurpiowskiej są bardzo pobożni. Lud puszczy Kurpiowskiej miłuje Boga i bliźniego, za wiarę gotów krew przelać[7]. W 1926 r., pisząc w obronie sakramentu małżeństwa stwierdzał: My, mieszkańcy puszczy Kurpiowskiej, stajemy wszyscy jak mur niezmożony w obronie sakramentu małżeństwa, w obronie wiary naszej świętej. Nie chcemy brać ślubów w sądach, w urzędach gminnych, nieraz może przed ludźmi wrogimi naszej Ojczyźnie kochanej. My chcemy Boga! Chcemy śluby składać w kościele przed ołtarzem. Jesteśmy narodem katolickim i wrogowie wiary św. nie przemogą nas swą przewrotnością. Rysem pobożności nie tylko Kurpia z Kierzka, ale i wielu z jego sąsiadów, a mówiąc ogólniej, całej ówczesnej katolickiej społeczności w Polsce był też kult maryjny. W wyżej cytowanej korespondencji Pieńdak oznajmiał wyraźnie o przywiązaniu do Matki Bożej, przypominając i wierząc, że to dzięki Niej Polacy obronili niepodległość w starciu z bolszewicką Rosją: uwielbiamy Matkę Boską, Królowę Korony Polskiej, która w chwili rozpaczy całego narodu polskiego wejrzała nań okiem miłosierdzia i pokonała gada piekielnego, który pełzł do serca Polski, do Warszawy. Słusznie postąpił naród polski, że z dziękczynieniem ofiarował berło Tej, która uratowała przodków naszych przed nawałą szwedzką, a nas przed nawałą bolszewicką[8]. Stosunek Aleksandra Pieńdaka do wiary i jego pobożność dobrze podsumowuje przysłowie, które sam cytował: „Bez Boga ani od proga”[9].

Oprócz religijności Pieńdaka, łatwo zauważyć jego zainteresowanie historią i polityką. Nawołując do zbierania ofiar na samoloty („latawce”) dla Wojska Polskiego, mieszkaniec Kierzka relacjonuje pogłoski o rozwoju lotnictwa w Związku Sowieckim i w Niemczech, wyrażając przekonanie o wrogości tych dwóch państw wobec Polski. Według niego Polska powinna tem bardziej mieć setki statków powietrznych, aby mogła śmiało stanąć przeciwko nieprzyjaciołom, którzy czatują na nią jak djabli na dobrą duszę, żeby ją porwać w swe szpony. Tak, niestety, czatują na tę naszą ukochaną Polskę bolszewicy i Niemcy[10]. Interesujący jest stosunek Pieńdaka do rządów, który zresztą, jak się wydaje, zmieniał się w czasie. O ile w 1924 r. Kurp ten okazywał zrozumienie, iż rządy w Polsce działają od niedawna, a więc należy je wspomóc jako społeczeństwo, o tyle dziesięć lat później wypowiadał się już krytyczniej. Wy, panowie, co dzierżycie władzę w ręku, co zmieniacie prawa państwa, nie myślcie, że wy, to państwo. Państwo to jesteśmy wszyscy: rolnik, rzemieślnik, robotnik, dopiero na końcu urzędnik. Bo gdyby rolnik nie pracował nad temi płodami, które są najpotrzebniejsze dla każdego, niktby w państwie nie żył – pisał i w dalszej części nawoływał do pamiętania o Bogu, którego miano wyrzucić z nowej konstytucji[11]. Wspominał o zaletach ludu z okolic Myszyńca, ale aby Kurpie mogli oddać ojczyźnie pożytek, trzeba było, jak dowodził, obchodzić się z nimi jak z obywatelami: Kurpie są waleczni, kochają Polskę i gotowi za nią krew wylać, ale chcą, żeby się z nimi obchodzono, jak z obywatelami, i żeby były dla nich ustanowione prawa sprawiedliwe, ojcowskie, a nie macosze, jak dotychczas[12].

W listach Aleksandra Pieńdaka widać też nawiązywanie do historii. Jego korespondencja, w której opisuje Ostrołękę i jej przeszłość jest wcale niezłym przykładem znajomości dziejów tego miasta, zwłaszcza powstania listopadowego, co do którego powołuje się zarówno na opowiadania starszych ludzi, jak i na wiedzę, którą musiał przyswoić być może w jakiś inny sposób, gdy wspominał nieudolność „jenerała Skrzyneckiego” i losy pomnika wystawionego przez Rosjan na pamiątkę bitwy rozegranej 26 maja 1831 r. Na marginesie opowieści o Ostrołęce, da się zauważyć niechęć do Rosjan wynikającą nie tylko z osobistych doświadczeń, ale także historii, bo na to wskazuje poniższy fragment listu, gdy mowa o usunięciu dawnego pomnika carskiego: Pomnik ten był upokorzeniem dla nas, Polaków. Stał po prawej stronie Narwi, gdzie się schodzą główne drogi z puszczy Kurpiowskiej i główna droga do Warszawy. Stał tam, jak djabeł na rogatce, do roku 1916; lecz przyszedł dzień, że go zburzono do szczętu. Teraz na tem miejscu zbudowany jest tartak parowy. Po zburzeniu tego potwora rossyjskiego lżej się zrobiło na sercu każdemu prawemu Polakowi, że już nie będzie patrzał na ten objaw wzgardy dla nas[13].

Na koniec tych krótkich uwag nad mentalnością Autora listów do „Gazety Świątecznej”, warto zauważyć, że nie należał on do grona chyba nadal licznego w okresie międzywojennym, które niechętnie przyznawało się do swojej kurpiowskiej tożsamości. Pieńdak czuł się obywatelem polskim (Otóż jako obywatel polski postanowiłem…[14]), a do tego właśnie Kurpiem, na co przynajmniej zdają się wskazywać tu i ówdzie wyrażane sformułowania podobne do tego: My, mieszkańcy puszczy Kurpiowskiej, czy gdzie indziej formułowane i cytowane wyżej Kurpie są waleczni, kochają Polskę i gotowi za nią krew wylać…, które odnosił chyba również do siebie.

Kronikarz kurpiowskiej rzeczywistości

Tyle o samym portrecie Autora i próbie jego scharakteryzowania. Spójrzmy na listy, jako po prostu na źródło wiedzy o Kurpiowszczyźnie przełomu lat dwudziestych i trzydziestych. Jest to źródło interesujące, wzbogacające naszą wiedzę jak zresztą i inne listy pisane przez Kurpiów do „Gazety Świątecznej”. Aleksander Pieńdak dość skrupulatnie opisywał otaczającą go rzeczywistość, której wspólnym mianownikiem była mówiąc najogólniej bieda. Pieńdak, zgodnie zresztą z tym, co promowała „Gazeta Świąteczna” wskazywał na problemy i środki zaradcze, aby poprawić los mieszkańców wsi kurpiowskiej. Nie dziwi więc np. wskazywanie problemu pijaństwa, z którym „Gazeta…” walczyła właściwie od momentu swojego powstania. Należał tu zresztą mieszkaniec Kierzka do dość licznego grona krytykującego Kurpiów za nadmierne spożycie alkoholu[15]. Według niego Zbrodnią jest także, że w państwie takiem, jak Polska, niezasobnem, bo nowoodbudowanem, w którem brak jeszcze chleba powszedniego, wyrabia się tak dużo gorzały, przez którą ludzie tracą mienie i zdrowie[16]. W innym miejscu alarmował o problemie braku drzewa budulcowego na Kurpiach, problemie, który przecież należał do kategorii żywotnych interesów dla mieszkańców tego biednego regionu[17].

Nie uszły jego uwadze także kurpiowskie drogi, których fatalna jakość była powszechnie znana. Jak poprawić ich stan? Recepta Pieńdaka była następująca: Rząd, co ma wydawać miljony na bezroboczych, powinien rozpocząć budowę bitych dróg, których bardzo brak w całej Polsce, choć może najgorzej w puszczy Kurpiowskiej. Roboty w Polsce nie powinno zabraknąć, bo Polska jest jako ten rolnik, co gdzieś założył nową gospodarkę, gdzie musi zrzynać i karczować pnie, krudować nieporuszoną od wieków ziemię. Polska jest tą nowo założoną gospodarką, gdzie brak bitych dróg i koleji, gdzie trzeba uporządkować rzeki, osuszyć błota i wiele, wiele wykonać. Słowem – moc zadań do wykonania, ale pomysłów na ich rozwiązanie sołtysowi Kierzka nie brakowało.

Podobnie zresztą diagnozował on inny ważny problem nie tylko zresztą kurpiowskiej wsi przed wojną, a mianowicie słomiane strzechy, które sprzyjały licznym, skądinąd często relacjonowanym w samej „Gazecie Świątecznej” pożarom. Według Aleksandra Pieńdaka w tej sprawie powinien działać rząd, a mianowicie: niech rząd nasz, zamiast nakazywać bielenie domostw wapnem, rozkaże stopniowo kasować strzechy słomiane, tak, żeby w ciągu dwóch, trzech lat nie było już ich w Polsce. Sowicie się to wynagrodzi[18]. Gdy dodamy do tego znakomitą polemikę w sprawie użytkowania torfu na Kurpiach (Trzeba to przyznać, że i torf może być użyteczny już to jako opał, już to jako pastwiska, łąki i pola. Ale pole to nigdy nie będzie urodzajne, chociażby przy dużym nakładzie kosztu i pracy[19]), otrzymamy miarodajny obraz niektórych problemów kurpiowskich wsi lat dwudziestych i trzydziestych. Listy do „Gazety Świątecznej” dają możliwość spojrzenia na owe problemy oczami samych Kurpiów, co samo w sobie jest niezwykle cenne.

Aleksander Pieńdak wart upamiętnienia

Niewątpliwie sołtys Kierzka w latach kiedy piastował tę funkcję musiał być znany wszystkim mieszkańcom tej wsi, a poprzez swoje korespondencje trafiał być może do świadomości niektórych Kurpiów z innych miejscowości. Warto przywracać pamięć o takich postaciach jak Aleksander Pieńdak czy Antoni Zadrożny. Być może należałoby ich w jakiś sposób upamiętnić w Kierzku? Niech powyższy tekst stanowi zaproszenie do upamiętnienia tych Kurpiów, którzy niegdyś „zostawili cepy w stodole” i chwycili za pióro. Kimś takim był niewątpliwie Aleksander Pieńdak.


______________

Przypisy:
[1] Czytelnik K., Z parafji Kadzidła na Kurpiach, „Gazeta Świąteczna” 1917, nr 1884.
[2] Archiwum Państwowe w Białymstoku, Urząd Wojewódzki Białostocki, Miesięczne sprawozdania sytuacyjne wojewody białostockiego za 1935 r., sygn. 82, k. 73.
[3] Skorowidz miejscowości Rzeczypospolitej Polskiej, t. V, województwo białostockie, Warszawa 1924.
[4] Nr 161. 1931 czerwiec 30. Obwieszczenie MSW o zmianie nazwy gminy Dylewo, Nasiadki i Wach, [w:] Kadzidło i okolice w źródłach historycznych, red. Ł. Gut, W. Łukaszewski, Kadzidło 2021, s. 325.
[5] A. Pieńdak, Bielenie domów czy krycie ogniotrwałe, „Gazeta Świąteczna” 1929, nr 2532.
[6] H. Tanianis, Wspomnienia, „Zeszyty Naukowe Ostrołęckiego Towarzystwa Naukowego” 1994, t. 8, s. 248.; Nr 96. 1937 Listopad. Memoriał w sprawie stosunków w powiatach graniczących z Prusami Wschodnimi, [w:] Źródła historyczne do dziejów Kurpiowszczyzny 1789-1956, pod red. W. Łukaszewskiego, Truskaw – Żelazna Rządowa 2020, s. 294.; W. Łukaszewski, Z dziejów ruchu spółdzielczego na Kurpiowszczyźnie w II Rzeczypospolitej, [w:] Kurpiowszczyzna – kultura, historia, gospodarka. Wybrane zagadnienia, pod red. J. Gołoty i J. Mironczuka, Ostrołęka 2017, s. 196.
[7] A. Pieńdak, Z puszczy Kurpiowskiej, „Gazeta Świąteczna” 1934, nr 2780.
[8] Ibidem.
[9] Ibidem.
[10] A. Pieńdak, O lotnictwo polskie, „Gazeta Świąteczna” 1924, nr 2283.
[11] Idem, Z puszczy Kurpiowskiej, „Gazeta Świąteczna” 1934, nr 2780.
[12] Idem, Z pod Myszyńca w puszczy Kurpiowskiej, „Gazeta Świąteczna” 1929, nr 2522.
[13] Idem, Z Ostrołęki, „Gazeta Świąteczna” 1928, nr 2448.
[14] Idem, Z gminy Dylewskiej, „Gazeta Świąteczna” 1929, nr 2539.
[15] Por. Ł. Gut, Wyrzeczysko. Kurpie i alkohol w drugiej połowie XIX wieku, kurpie-historia-trwanie.blogspot.com [dostęp: 24.07.2022]
[16] A. Pieńdak, Z gminy Dylewskiej, „Gazeta Świąteczna” 1928, nr 2465.
[17] Idem, Z Puszczy – pustkowie, „Gazeta Świąteczna” 1928, nr 2452.
[18] Idem, Bielenie domów czy krycie ogniotrwałe, „Gazeta Świąteczna” 1929, nr 2532.
[19] Por. Ł. Gut, Karaska – historia torfem pisana, kurpie-historia-trwanie.blogspot.com [dostęp: 24.07.2022]

Autor: Łukasz Gut

niedziela, 17 lipca 2022

„Trzy dni wśród Kurpiów” – Długi Kąt, Siarcza Łąka i Leman w 1925 roku

W okresie międzywojennym trwał nadal lub  jak kto woli  rozpoczynał się kolejny etap procesu odkrywania Kurpiów. Odkrywano mieszkańców regionu w różny sposób, m.in. jako miejsce na mapie turystycznej Polski. Takie wydarzenia jak występy Teatru Regionalnego z Płocka z Weselem na Kurpiach, czy uroczystość Bożego Ciała w Myszyńcu w 1937 roku wzmagały zainteresowanie mieszkańcami Puszczy Zielonej. Goszczący na Kurpiach dziennikarze, którzy pozostawili po sobie znaczną liczbę reportaży, z reguły odwiedzali największe miejscowości między Pisą a Orzycem. Zwykle rozpoczynano wycieczki po Kurpiach w Ostrołęce, zatrzymywano się w Kadzidle, by dotrzeć do głównego celu – Myszyńca.

Poniższa relacja, opublikowana we wrześniu 1925 r. w „Polsce Zbrojnej”, to cenny i niezbyt częsty przykład, gdy na plan pierwszy nie wyłaniają się Myszyniec czy Kadzidło (choć autor tekstu tam też zajrzał), ale mniejsze miejscowości: Długi Kąt, Siarcza Łąka i Leman. Poniższa korespondencja dobrze oddaje realia połowy lat dwudziestych na Kurpiach. Trudne warunki gospodarcze (bagniste tereny), codzienne pożywienie, reemigranci z Ameryki, echa wojny polsko-bolszewickiej i propaganda na pograniczu polsko-niemieckim. Wszystko to, a dla uważnego czytelnika jeszcze więcej kryje dwuczęściowy artykuł, scalony poniżej w jedno, a podpisany pseudonimem R. S.

W tekście zachowano pisownię oryginalną, poprawiono jednak interpunkcję i literówki. Dla lepszej czytelności dość długiego artykułu, pogrubiono też nazwy miejscowości wymienione przez Autora. Dodano też kilka przypisów. 

Zapraszam do lektury.

(Fotografia zamieszczona w „Kurierze Warszawskim” (nr 43 z 12 II 1933) i przedstawiająca tzw. typy Kurpiów.)

_________________


R. S.

Trzy dni wśród Kurpiów

Po korespondencjach z wyżyn i nizin tatrzańskich, czy z wybrzeża morskiego być może zainteresuje cię, czytelniku wieść od puszczy kurpiowskiej, z krainy leżącej pomiędzy Orzycem a Piszą[1], gdzie od dawna mieszkają puszczacy wśród „borów szumiących, piasków sypkich i błot grząskich”. Ci dawni myśliwi, bartnicy, rybacy i smolarze zajmując od wieków puszcze królewskie siedzieli zawsze cicho w czasach pokojowych, a słychać było o nich jeno wówczas, gdy dzielnie bronili kraju od Szweda, łączyli się w oddziały strzelców wyborowych podczas powstań w r. 1831 i 1863.

Zamiast na oczekiwany urlop po intensywnej pracy letniej los mię rzucił służbowo w te oto strony. Nigdy nie byłem na Kurpiach. Wiedziałem jedynie, że na tych północnych kresach Rzeczypospolitej żyje lud odmienny, czerstwy, zdrowy i miłością ojczyzny przepojony. Wiedziałem, że na lichych glebach sadzą kartofle, sieją owies i grykę, hodują do dziś pszczoły w pniach, a nie w ulach, zajmują się rybołóstwem i hodowlą koni i bydła wśród rozległych błot i łąk. I oto poznałem Kurpie.

Jechałem konno wzdłuż błotnistej doliny rz. Rozogi, mając na lewo lasy, przetrzebione w czasie wojny przez Niemców, na prawo szerokie błonia, łąki i bagna Rozogi, przez które jedynie w suche lato można się przeprawić bezpiecznie.

W południe zatrzymaliśmy się we wsi Długikąt na odpoczynek. Wieś niewielka przytyka do „bieli” tj. bagna. Kilkanaście chałup zaledwie, sołtys zajął się naszem zakwaterowaniem. Nie było to łatwe, bo gospodarze w polu, mając po kilka kilometrów do swych niewielkich szmatów ziemi ornej, nie wracają na obiad. Z trudnością we wsi znaleść można było trochę zsiadłego mleka i czarnego chleba. Usiedliśmy w niewielkim ogrodzie, w którym kilka olch i brzóz daje nieco cieniu. Drzew owocowych nie widać na Kurpiach, sadków niema.

W cieniu drzew sołtys nas bawi rozmową. Napozór wieś bogata. Gospodarze mają po 70-90 morgów, ale z tego zaledwie 10-15 morgów ziemi ornej, a reszta „biel” czyli bagnista łąka, z której nawet siana zebrać nie można, gdy przyjdzie rok mokry. Teraz oto już drugie lato nie można nic zebrać. Zeszłoroczne kopki siana jeszcze do dziś nie zebrane, stoją na niedostępnych mokradłach, tegoroczne – woda zabrała. Ciężki los dotknął Kurpiaków, wielkie musi być przywiązanie do ziem tych, którzy masowo muszą emigrować do Ameryki, a po uzbieraniu trochę grosza wracają, aby znów na rodzinnej, choć niewdzięcznej roli pracować dla przyszłych pokoleń.

Po krótkim wypoczynku jedziemy przez Kadzidło, niewielkie miasteczko zniszczone w czasie wojny światowej, ale już odbudowane – aż do Siarewłąki[2], gdzie stajemy na nocleg.

Gospodarz, miły staruszek, wrócił przed wojną z Ameryki i w miejsce spalonej w czasie wojny chałupy, wybudował sobie wcale ładne osiedle. Izba duża, przestronna, w izbie piec kuchenny, na którym się nigdy nie pali, bo kuchnia jest oddzielnie, talerze i miski malowane w barwne kwiaty, w ten sam sposób pozatykane łyżki, na ścianie na gwoździach rzędem wiszą kabki kwieciste, świadczące o zamożności domu. Wzdłuż ścian ławy i ławki, w kącie pomiędzy oknami stół przykryty serwetą, nad nim święte obrazki, z sufitu zwiesza się pająk misternie zrobiony z bibułki i słomek. Pyta, co trzeba przyrządzić. Jajecznica i mleko, to przysmaki, które zastąpią nam wieczerzę. Po podwórzu krzątają się chłopaki, jeden już „za dwa roki” do wojska pójdzie, patrzą się na żołnierzy ciekawie. Obaj przyszli na świat w Ameryce, a znać to po nich, bo pracują szybko, składnie. Ojciec, mając gości, chce przerwać robotę, ale chłopaki nie chcą, robota pali im się w garściach. „Jeszcze raz obrócimy” i jadą po zboże, które zwozić trzeba, póki pogoda dopisuje.

Nazajutrz jesteśmy w Myszyńcu, stolicy Kurpiów. Nędzna mieścina, zniszczona w czasie wojny, choć częściowo odbudowana. W chwili, gdyśmy wjeżdżali do miasteczka, właśnie kończyła się tam jakaś uroczystość. Straż pożarna w pełnej gali przedefilowała obok nas oddając nam honory wojskowe. Przed kościołem rozchodzi się publiczność do domu. To obchód 5 rocznicy oswobodzenia Myszyńca od bolszewików! Niestety, spóźniliśmy się na tę uroczystość.

Po krótkim postoju w Myszyńcu jedziemy dalej, by na noc stanąć w nadgranicznej wiosce – w Dąbrowach. W oddali widać wieżę kościoła w Fridrichshofe[3] już za granicą. Tuż za rogatką bawią się dzieci. Słucham – mówią po polsku. Dzieci mazurskie, oderwane od macierzy, nie mają nawet świadomości, że należą do narodu polskiego. Do rogatki prowadzi śliczna szosa, zbudowana przez Niemców a już za rządów polskich odnowiona. Pomiędzy rogatkami szosa zarosła trawą bo jej nikt nie konserwuje, a ruchu prawie niema.

Granica pruska zaznacza się wyraźnie dachami murowanych domów, świeżo odbudowanych po wojnie. Niemcy wszystko umieją robić na pokaz. To też pas nadgraniczny w promieniu 7 klm. odbudowano wspaniale, aby sąsiednich Kurpiów olśniewać swoją „Wirtschaft”. Ale Kurpie znają się na farbowanych lisach.

Nazajutrz jedziemy dalej wzdłuż granicy. Droga gdzieniegdzie wypada zaledwie o kilkanaście metrów od granicy. Spotykamy naszych strażników celnych, a po tamtej stronie jakby nie było nikogo. Granica oznaczona dawnemi słupami niemiecko-rosyjskiemi i dawne orły carskie, zamalowane jedynie białą farbą jeszcze prześwitują pod literami P. (Polska) i D. (Deutschland). Nie wiem od kogo to zależy, ale możnaby te słupy graniczne zmienić, bo Niemcy nie pragną zatarcia swego orła cesarskiego, ale dla nas orzeł rosyjski, prześwitujący pod literą „P” nie może być miły.

Przez dłuższą połać lasu dojeżdżamy wreszcie do ustronnej wioski Leman. Malowniczo położona na skraju lasu, wśród wzgórz nad Turoślą, zdawałoby wzięła nazwę od szwajcarskiego Lemanu. Historja tej wioski jest jednak nieco inna. Dawno już „jeszcze za czasów dawnej Polski” przywędrował tu jakiś Lemański z Nowogrodu nad Narwią i założył fabrykę żelazną. Przy fabryce powstała wioska, którą nazwał od swego nazwiska – Lemanem. Później fabrykę przeniesiono do sąsiedniego Wądołku na Mazurach pruskich, gdzie do dziś jej ruiny się znajdują, a Leman został i do dziś głównie przez Lemańskich jest zamieszkały.

W Lemanie dostaliśmy kwaterę na skraju lasu u gospodarza, co całą wojnę był żołnierzem armji rosyjskiej, siedział u Niemców w niewoli, i wrócił dopiero na krótko przed najazdem bolszewików. To też gdy bolszewicy uciekając przechodzili przez Leman, żyłka żołnierska w nim się odezwała, chwycił karabin i strzelał. Jak mówi, ostrzegał d-cę batalionu, który w Lemanie stał, że niebezpieczeństwo groźne, bo cała dywizja kozacka tu wali, a jeden bataljon mu się nie ostoi. I tak się stało. Bataljon ten, zdaje się z pułku kowieńskiego dywizji litewsko-białoruskiej został wycięty, a schwytanych jeńców bolszewicy rozebrali do naga i szablami wysiekli. Nim pomoc nadeszła, przekroczyli granicę i znaleźli bezpieczne schronienie w Prusach. Groby pomordowanych żołnierzy i kilku mieszkańców cywilnych Lemanu, którzy brali udział w walce znajdują się na cmentarzu lemańskim.

Gospodarz nasz ucieszył się wielce, że żołnierzy mógł u siebie gościć, a choć mu ta wizyta nie w porę wypadła, bo właśnie zajęty był pieczeniem chleba w izbie, którąśmy zajęli, za nic nie chciał ustąpić twierdząc, że takiej izby i stajni dla koni nie znajdziemy nigdzie. Gospodarz zamożny, bo ma 20 morgów ornego w jednym kawałku, obejście duże, ogród i pszczoły. Chciał sadzić drzewa owocowe, ale twierdzi, że grunt niepodatny. Gorsza ziemia niż tam za kordonem w Wądołku, Dziadkach czy Karpie. Bywa tam czasem, sąsiadów zna, boć to chłopy polskie, mazurskie, po polsku mówią, choć po niemiecku myślą. Jak był plebiscyt, to wszyscy głosowali „na Niemca”, bo się bali, że się mścić będzie, jeden tylko głosował za Polską, choć Niemiec jest, ale z Polaków pochodzi i chciał zmyć grzechy ojców, którzy go po polsku nie nauczyli. Bogaty jest więc Niemców się nie boi. Toć to tak blizko, gdyby w 1919 r. nie czekać było, ale pójść naprzód, to aż za Jańsbork[4], Szczytno, Olsztyn wszystko co polskie można było zająć. Puszcza by poszła, ale nie było nikogo, ktoby ją poprowadził.

Tak oto na pogawędce upłynął miło wieczór w chatce kurpiowskiej, a nazajutrz przez bagna Barbarki, lasy, mokradła doszliśmy do wschodniego kraju puszczy, przekraczając Pissę. Tu już krajobraz się zmienia zupełnie, wyżyną między Pissą a Biebrzą ma całkiem innym charakter.

Trzydniowa podróż przez puszczę była skończona. Z żalem opuszczałem Kurpiów. Tu w tej wolnej ziemi, która prócz króla nie znała pana, niema do dziś dnia ani jednego dworu. Puszcza siedzi ławą, jest sobie tylko panem i do dziś czci majestat Rzeczypospolitej, witając uśmiechem i ukłonem przejeżdżającego żołnierza z własnej ochoty, z przywiązania do munduru, który reprezentuje majestat państwa. Tu każdy rad jest ugościć żołnierza, pieniędzy nie chce, bo mleka czy chleba sam nie kupuje, rad jest że może przyjąć u siebie, jak gościa. Takiej gościnności jak na Kurpiach nie spotyka się w innych okolicach kraju. A chłop to biedny, mało ma ziemi i ciężka ziemia dużo wymaga pracy, a mało daje z siebie.

A puszcza? Puszcza jest właściwie legendą. Lasów już niema. Są niewielkie połacie lasu poprzerzynane bagnami i błotami, wytrzebione i wycięte przez Niemców na wielkiej przestrzeni przylegając do ogromnych lasów puszczy Jańsborskiej cudownie utrzymanej i pielęgnowanej przez tychże Niemców. Puszczy, w znaczeniu wielkich lasów już niema, ale istnieje lud puszczański, pełen patrjotyzmu i rycerskiego ducha, o którym mało się wie i pisze, bo puszcza nie jest i nie może być modnem letniskiem – to też nikt się nim nie interesuje, choć na szersze zainteresowanie ze wszechmiar zasługuje.

– KONIEC –

____________


Przypisy:
[1] Pisa (przyp. Ł. G.)
[2] Siarcza Łąka (przyp. Ł. G.)
[3] Friedrichshof – po 1945 r. Rozogi (przyp. Ł. G.)
[4] Jańsbork – po 1945 r. Pisz (przyp. Ł. G.)

Źródło: „Polska Zbrojna” nr 261 z 23 IX 1925; nr 262 z 24 IX 1925.

Oprac. Łukasz Gut