Kurpiowska Puszcza Zielona wielokrotnie bywała przedmiotem reportaży w dwudziestoleciu międzywojennym. Dziennikarze rozpisywali się o trudnych warunkach życia Kurpiów, ich kulturze, zwyczajach lub charakterze. Rolę nie do przecenienia w zachowaniu reliktów kultury kurpiowskiej odegrał Adam Chętnik i założone przez niego Muzeum Kurpiowskie w Nowogrodzie. O tym jak ciekawym miejscem było przedwojenne muzeum jeszcze przed uroczystym otwarciem świadczy w znacznym stopniu interesujący tekst Stefanii Podhorskiej-Okołów z 1926 roku, który poniżej publikuję.
Autorka reportażu, Stefania Podhorska-Okołów (1884-1962), nie była postacią anonimową. W latach 1921-1922 i 1927-1939 pełniła funkcję redaktora naczelnego przeznaczonego dla kobiet tygodnika „Bluszcz”[1] i ten fragment jej działalności jest najlepiej poznany. Zresztą w poniższym tekście jej autorstwa, o kobietach, a zwłaszcza o ich stroju również jest mowa. Muzeum Kurpiowskie to miejsce szczególne, a tekst jest o tyle ważny, że powstał jeszcze przed uroczystym otwarciem placówki, które odbyło się 19 czerwca 1927 roku. Podhorska-Okołów zajmująco opowiadała m.in. o nabywaniu eksponatów do muzeum, co rzuca pewne światło na to w jaki sposób Chętnik musiał przekonywać Kurpiów do czynnego poparcia jego idei. A że nie było to łatwe, przekonują jego własne słowa z 1929 roku:
Obecnie od dłuższego czasu muzeum nie posiada żadnej pomocy znikąd (...). Ludność miejscowa z małemu wyjątkami nie docenia potrzeby podobnej pracy, zaś tzw. „inteligencja” okoliczna nie interesuje się zupełnie sprawami dawnej kultury ludowej i swego muzeum, jedynego w tych stronach[2].
Mimo licznych trudności, Muzeum Kurpiowskie cieszyło się znacznym zainteresowaniem. Relacja z 1933 roku zaświadczała: Zwiedzają je szkoły i uczelnie, studenci i wojskowi, profesorowie uniwersytetów i artyści, przedstawiciele władz i duchowieństwa, przybywają wycieczki nauczycielskie, harcerskie, wioślarskie itp. jak również ludowe dla zapoznania się z własną przeszłością i kulturą. Były wycieczki i gości z zagranicy: (Mazur pruskich, Bułgarji, Jugosławji a nawet Ameryki). Do r. 1930 przybyło razem 163 wycieczki i 4614 zwiedzających, w r. 1931 zwiedzających było 1255, w r. 1932 - 657 osób[3].
Adam Chętnik był przekonany o ważnym miejscu muzeum dla całej kultury kurpiowskiej. Mając poczucie, że nasza kultura rodzima całej połaci północnego Mazowsza (…) ulega już ogólnej niwelacji[4], widział ten badacz wyjątek na tle kosmopolitycznej powodzi. Tym wyjątkiem byli oczywiście Kurpie. Etnograf pod koniec lat 20. pisał: I kto wie, czy regjonalizm nie jest tą naszą ostatnią deską, której wszyscy chwycić się musimy dla ratowania tego, co się w gruzy sypie, a co być winno ostoją naszej kultury swoistej i narodowej[5].
Dzieło Chętnika interesowało publicystów, a jeden z ciekawszych tekstów zamieszczam poniżej, zachęcając czytelników do odbycia podróży wąskotorówką kurpiowską wraz z dziennikarką „Kuriera Warszawskiego”. Zapraszam do Nowogrodu Anno Domini 1926.
_______________________
W krainie bursztynu
Mała lokomotywka i wagoniki, dużo zgrzytu starego żelastwa, brzękania zardzewiałych łańcuchów, tempo tych dawnych dobrych czasów, kiedy pociąg stał tyle „ile trzeba”, – oto wązkotorówka kurpiowska. Niemcy ją zbudowali, w celu eksploatacji lasu, a dziś stanowi ona jedyny środek komunikacyjny, jedyny związek ze światem, a może i błogosławieństwo tej zapadłej okolicy.
Puszcza? Dziś za mocna i niezrozumiała nazwa dla kraju, w którym całemi godzinami można jechać, lasu nie widząc, chyba na widnokręgu. W niepamięć poszły dawne statuty bartne, o których surowości szepce pogłoska, jakoby złodzieja pszczół karał wypróciem jelit i okręceniem ich wokół zrabowanej barci. Mało już kto na Kurpiach umie zażyć liny bartniczej, z której pomocą wspinał się przemyślny pszczół hodowca na najgrubsze nawet barcie o własnej sile i miód wybierał do drewnianych skopków i stągiewek. Ostatnią bodaj taką linkę udało się zdobyć posłowi Adamowi Chętnikowi dla Muzeum krajoznawczego w Nowogrodzie i to w chwili, gdy jej właściciel już ją chciał pociąć na postronki do uprzęży.
– Ile chcecie za linkę? – zapytał zbieracz.
Chłop poskrobał się w głowę: pieniędzy nie ułaknął, powroza mu było szkoda. Sprzedać ani rusz nie chciał. Wreszcie zgodził się przywieźć linkę na targ do miasta, zważyć ją i otrzymać w zamian tyleż postronków na wagę. Tą drogą handlu zamiennego doszedł poseł Chętnik do posiadania oryginalnego zabytku dawnego życia puszczy.
W małym, ale malowniczym ogródku tegoż Muzeum, wspinającym się po stromem zboczu wysokiego brzegu Narwi, wyprostowała się dumnie, niegdyś potężna, dziś zdetronizowana królowa puszczy, barć pięćsetletnia, również niemal cudem ocalona od zagłady. Pszczoły dawno już opuściły w niej swe siedlisko, ale chciwość ludzka nie dała spokoju krzepkiej staruszce. Chodziła wieść, że w otworze barci, misternie dawną modą dłubanym, przechowuje się jeszcze dużo miodu. Dobrali się do niej złodzieje leśni. Dwa dni we czterech rąbali siekierami smolny, na kamień zakrzepły pień, aż powalili olbrzymkę. Wybrali pono trzy pudy miodu, zupełnie scukrowanego i to był ich jedyny łup. Bowiem trzon sosny, nawet porżnięty na kawały, wywieść się z puszczy nie dawał. Łamały się wozy, rwały uprzęże, ludzie klęli na czem świat stoi. A pan Chętnik się uparł zdobyć barć dla Muzeum. Nareszcie pewien gospodarz zgodził się przywieźć ją do Nowogrodu pod warunkiem, że mu zapłacą za wszystkie połamane wozy. Stanęła umowa, chłopek-roztropek zbudował sobie specjalny wóz i historyczną sosnę dostawił na miejsce. Dolna jej część z charakterystycznym otworem stanęła na terytorjum Muzeum krajoznawczego, z górnego kloca zdziałano pomnik dla Stacha Konwy, bohatera kurpiowskiego, co za saskich czasów zginął śmiercią bohaterską w obronie puszczy od obcego najazdu.
(Pomnik Stacha Konwy w Jednaczewie, powstały z sosny bartnej, wspomnianej w reportażu.) |
Wycinanki, z powtarzającym się ulubionym motywem „leluji”, fantastycznego drzewka, z wplecionemi między gałązki postaciami „panny” i „ptaszków”. W jednej z chat w Myszyńcu Starym widzieliśmy przepysznie stylizowane pawie i brykę w parę koni, bardzo żywych w ruchu, potraktowanych z prymitywnym naturalizmem, dziwnie przypominającym rysunki na wazach staro-greckich.
Strój dzisiejszej kurpianki jest pełen surowej nieco prostoty. Ciemna, mieniąca się spódnica z samodziału, tkanego z wełny w dwóch kolorach, np. zielony z granatowym, bronzowy z ponsowym, długa po pięty, zszyta z pięciu brytów, ułożonych w głębokie fałdy, które się utrzymuje w stałem zaprasowaniu przez umiejętne złożenie, a przed schowaniem do skrzyni. Kaftanik luźny o krótkim stanie, też najczęściej ciemny. Tę surową nieco i jednostajną w kolorycie sylwetkę kurpianki, podobną kształtem do dzwonu, cicho, miękkiemi, choć szybkiemi ruchami płynącego po piasku, ożywia jasna, najczęściej żółta lub kremowa perkalowa chusteczka, którą się naprzód według pewnej metody wiąże w powietrzu w rodzaj czółka z wywiniętymi na tyle głowy rogami, a potem dopiero nakłada. Z pod chusteczki, jednakowo zawiązanej u panien i u mężatek, spływają na plecy dwa, obowiązkowo dwa warkocze, przy święcie związane jaskrawemi kokardami wstążek.
Zamożniejsze kurpianki wkładają do kościoła albo na wesele ciężkie naszyjniki z bursztynów, przezroczystych i ciemnych jak miód leśny. Zazwyczaj jest to jeden sznur, zaczynający się od drobnych kuleczek, wielkości grochu, kończący na bryłach, soczewkowato spłaszczonych, a tak dużych, jak leśne jabłuszka, albo koci łeb.
Są to pamiątki po babkach i po „prajbabkach”, jak się mówi po kurpiowsku, troskliwie przechowywane po skrzyniach zabytki tych czasów, gdy jednem z najbardziej dochodowych zajęć kurpia było kopanie bursztynu.
Prześliczny jest strój druchny, który należałoby wyzyskać na naszych, tak ubogich w pomysły balach kostiumowych i reprezentacyjnych. Koszula z długiemi rękawami, zapięta pod szyję, z kołnierzykiem w drobniutkie gwiazdki haftowanym, gorset z ciemnej materji, lamowanej barwny, jedwabiem, na szwach złotem wyszyty, nie sznurowany, ale zapinany na kolorowe guziczki, z rozcinanemi, sięgającemi aż za biodra połami, spódnica czerwona w prążki, takiż fartuszek, a na głowie charakterystyczne czółko: wysoki, aksamitny kołpaczek bez denka, z przypiętym z boku bukietem sztucznych błękitnych kwiatów. Strój wykwintny, nie banalny i tak mało u nas znany, że widuje się go tylko po gablotach muzeów.
Zdaje się, że i na Kurpiach przejdzie on rychło do przeszłości. Wprawdzie kurpianka przechowuje go skrzętnie, pokazuje z dumą, ale rzadko go przywdziewa. Jeżeli wzdraga się go sprzedać ciekawemu przybyszowi z miasta, to poprostu dlatego, że wstrzymuje ją czysto kobieca troska: - A może jeszcze wróci taka moda?
I z pewnym sentymentem chowa wydobyty na światło odświętny strój do ciemnej komory, tak jakbyśmy chowały do szafy, woniejącej paczulą, krynolinę po prababce. I ta sama mgła rozrzewnienia i zadumy przesłania bystre oczy dziecka puszczy, co blade, zopalizowane od sztucznych świateł źrenice córki salonu.
Stefania Podhorska-Okołów
________________
Źródło: S. Podhorska-Okołów, W krainie bursztynu, „Kurier Warszawski” 1926, nr 228 (20 sierpnia), s. 7-8
Źródło: S. Podhorska-Okołów, W krainie bursztynu, „Kurier Warszawski” 1926, nr 228 (20 sierpnia), s. 7-8
Przypisy:
[1] A. Kowalczyk, Moda w wybranych czasopismach Towarzystwa Wydawniczego "Bluszcz" z lat 1921-1939, „Rocznik Historii Prasy Polskiej” 2005, t. 8, nr 1 (15), s. 67.
[2] A. Chętnik, Ostatni Kurpie, „Pamiętnik Warszawski” 1929, z. 4, s. 85.
[3] Nieco wiadomości o Muzeum Kurpiowsko-Nadnarwiańskiem w Nowogrodzie pod Łomżą, Łomża 1933.
[4] A. Chętnik, op. cit., s. 70.
[5] Ibidem, s. 85.
Autor: Łukasz Gut