wtorek, 2 stycznia 2024

Opis Puszczy Zagajnicy z 1566 roku

Poniższy opis lustracji Puszczy Zagajnicy z 1566 roku, znajdujący się w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie został udostępniony i opublikowany w 2023 r., jako część lustracji królewskich puszcz, lasów i borów na Mazowszu.

Tekst do edycji podali i opracowali Tomasz Związek, Mariusz Leńczuk i Urszula Zachara-Związek. Poniższy tekst lustracji pochodzi, jak czytamy w opracowaniu „z relacji rewizorskich przedstawianych na sejmach w 1566 oraz 1567 r. (…). Publikowany tekst jest kompilacją opisów pochodzących z czasu lustracji 1564/1565 z tymi pochodzącymi z roku 1566”. Opis Puszczy Zagajnicy z 1566 r. to znakomite, choć niezbyt obszerne źródło do badań m.in. nad historią tej puszczy, stanem lasów i występowaniem jezior między Pisą a Przasnyszem.

(Fragment Puszczy Zagajnicy na mapie obrazującej Mazowsze w drugiej połowie XVI wieku.
Źródło: Atlas Historyczny Polski. Mazowsze w drugiej połowie XVI wieku ; Cz.1, Mapa, plany, skala 1:10 000. PAN Instytut Historii. opracowanie kartograficzne W. Lewandowskiej. Opracowanie graficzne i druk Wyd. Geologiczne, Warszawa 1973.)



Zapraszam do lektury.
_________________

Puszcza Zagajnica

Ta puszcza, którą zową Zagajnica, poczyna się od mostu, który jest na Pisy za Kolnem, a kończy się pod Przasnyszem. Wedle podobieństwa na dłużą citra vel ultra mil 30, a wszerz jest jej mil 12. Tej puszczej jest część pod sprawą a obroną pana starosty łomżyńskiego. Za Kolnem, począwszy od rzeki Pisie, aż do jeziora, które zową Rybno, a z drugą stronę po rzekę Rybnicę zasię za Nawogrodem, tenże pan starosta łomżyński ma w swej opiece i obronie część tej puszczej. Począwszy od mostu pisławego przy Nowogrodzie, aż do drugiej rzeki, którą zową Turośl. Insze części tej puszczej, okrom tych mianowitych, pan Wilga starosta ostrołęcki[1] ma w opiece swej ku Ostrołęce. Tam w tej puszczej są jeziora wielkie. Tam też są i dwory, które jeszcze są za książąt budowane. Jeden dwór leży przy jezierze Krusku[2], drugi dwór na Skiwy[3], trzeci dwór na Rososznie[4]. W tych dworzech jest budowania dosyć i stajen.



Przypisy:
[1] Mikołaj Wilga – starosta ostrołęcki.
[2] Krusko – jezioro położone 22 km na północny zachód od Nowogrodu nad Narwią.
[3] Szkwa – wieś królewska położona 14 km na południowy zachód od Nowogrodu nad Narwią.
[4] Rososz – wieś królewska położona 30 km na północny zachód od Nowogrodu nad Narwią.



Cyt. za: Lustracja królewskich puszcz, lasów i borów na Mazowszu z 1566 roku, oprac. T. Związek, M. Leńczuk, U. Zachara-Związek, „Kwartalnik Historii Kultury Materialnej” 2023, t. 72, nr 2, s. 197-198.

Łukasz Gut

czwartek, 28 września 2023

Jak Kurpie z Kadzidła bronili bocianów w 1913 roku

Bociany to ptaki wyjątkowe, kojarzone z Polską i z naszymi zmieniającymi się zresztą krajobrazami. Bociany na Kurpiach z powodu licznych pastwisk mają i miały w przeszłości dogodne tereny do gniazdowania. Poniższa korespondencja z 1913 roku opisuje Kurpiów stających w obronie bocianów, które w innym rejonie Polski miejscowi myśliwi chcieli wytępić. Poniższy list to świadectwo przywiązania Kurpiów do tych wyjątków ptaków i ciekawy przyczynek do kurpiowskiego pojmowania przyrody.

______________


(Rycina autorstwa Ferdynanda Ruszczyca)


W obronie bocianów

„Łowiczanin” doniósł, iż Towarzystwo myśliwskie postanowiło wytępić bociany, z tego powodu ukazało się parę protestów włościan łowickich, występujących w obronie boćków. Zdaje się iż uczucia te podziela całe włościaństwo polskie. Poniżej drukujemy list grona Kurpiów.

„Wyczytaliśmy w «Łowiczaninie» oburzenie chłopa polskiego na jakichś tam pp. myśliwych za zły zamiar wytępienia bocianów. Ponieważ i nasze serce tak czuje, jak i tamtych chłopów, gdyż i my jesteśmy chłopi i bociana uważamy za swego wychowanka, któremu krzywdy zrobić nie damy, oświadczamy więc niniejszym, że my chłopi z Kadzidła czulibyśmy się skrzywdzeni, gdyby ktoś chciał wytępić bociany.

Gdy przyjdzie wiosna, to sobie gospodarz z utęsknieniem wygląda bociana, a co radości, gdy go zobaczy, a gosposia niejedna podskoczy do góry, gdy pierwszy raz wiosna bociana widzi, aby jej len duży urósł. Często dach przygarbiony od starości dźwiga gniazdo bocianie i choć gospodarz widzi uginające się krokwie pod ciężarem gniazda, gniazda nie zrzuci – żal mu ukochanego ptaka.

Ludzie cokolwiek rozwinięci piszą i mówią, aby nie niszczyć gniazd ptasich i ptakom nie dokuczać, a tu wprost przeciwnie się dzieje. Dotąd dokuczały ptakom dzieci małe, wybierając jaja i pisklęta, a obecnie, gdy ludzkość wymyśliła sztuczne ptaki, unoszące ludzi w powietrzu, starsi chcą niszczyć ptaki.

My niżej podpisani protestujemy przeciwko temu, oburzamy się poprostu na taką swawolę!

Jeżeli głosy chłopskie nic nie zaważą na szali pp. myśliwych, knujących spisek na życie bezbronnych bocianów, jeżeli staną się głusi na prośby polskiego ludu wiejskiego, to my, chłopi-włościanie – Kurpie, odzywamy się do was bociany, opuśćcie niegościnne progi swych gnębicieli, przylećcie do nas, nasze błotniste łąki staną dla was otworem: myśliwi zaś nasi żadnej krzywdy wam nie wyrządzą, a gdyby się znalazł taki, to lud się za wami ptaszęta ujmie i krzywdy wam wyrządzić nie da.

Mateusz Sobiech, Józef Sobiech, Szczepan Sobiech, Franciszek Kosiński, Adam Sobiech, Walenty Boruch, Wojciech Kamieński, Piotr Punuj (?), Piotr Witkowski, Stanisław Krystjaniak, Jan Deptuła, Konstanty Wolos, Jakób Pabich, Antonina Sobiech, Flarentyna Szuman”.


___________

Źródło: „Kurjer Polski” 1913, nr 142.

Oprac. Łukasz Gut

niedziela, 23 lipca 2023

Sprawa Stanisława Cichego, czyli opowieść o kurpiowskim przemytniku

Był prawdopodobnie prostym chłopakiem, który w momencie śmierci miał zaledwie 21 lat. Pochodził ze wsi Cupel, gm. Czarnia. Rocznik 1914. Kawaler. Mimo typowego zapewne życiorysu, materiały do ostatnich godzin życia bohatera niniejszego tekstu odnaleźć można w aż trzech archiwach państwowych.

Stanisław Cichy – bo o nim mowa – urodził się 3 kwietnia 1914 roku jako szóste dziecko Juliana i Marianny z domu Mróz. Kiedy miał osiem lat, zmarła mu matka, a dwa lata później, w 1924 roku ojciec. Osierocony dziesięciolatek miał więc trudne dzieciństwo, tym bardziej, że w tymże 1924 roku oprócz Stanisława, żyła jeszcze trójka jego rodzeństwa: Marianna (ur. 1905), Franciszek (ur. 1907) i Antonina (ur. 1910). Pozostała czwórka zmarła we wczesnym dzieciństwie[1].

(Cupel i miejscowości pograniczne na niemieckiej mapie z 1937 roku. Źródło: 1:100 000 Karte des Deutschen Reiches, Großblatt/Einheitsblatt)

Przemyt na Kurpiach w latach II RP

Powyższa sytuacja rodzinna może być jakimś wytłumaczeniem, dlaczego Stanisław Cichy zajął się przemytem. Przemyt, który na pograniczu polsko-niemieckim był zjawiskiem powszechnym, stawał się często źródłem zarobku dla ludności kurpiowskiej zamieszkującej tereny w okolicy Myszyńca. Szmugiel już w epoce porozbiorowej był intratnym zajęciem, a jego „tradycja” przetrwała zmiany polityczne powstałe po I wojnie światowej. Pojawienie się Polski Odrodzonej nie zlikwidowało nielegalnych interesów na granicy, o czym obrazowo wzmiankował Adam Chętnik. Wybitny etnograf pisał już w 1920 roku, iż do „7 puszczańskich grzechów głównych” należy zaliczyć nieczystość – w interesach, prowadzonych przez przemytników i szmuglerów pogranicznych[2].

O tym, że na Kurpiach rola przemytu jest szczególnie znacząca, wiedziały dobrze władze Rzeczypospolitej. W memoriale z 1937 roku, znajdującym się w papierach ambasady RP w Berlinie, referującym sytuację w powiatach nadgranicznych, podkreślano, że wśród Kurpiów „fach przemytniczy” przechodził z ojca na syna, metody przemytnicze miały być wyspecjalizowane, a sam przemyt przez to trudno uchwytny[3]. Wśród przyczyn, dla których przemyt był dość powszechny wśród mieszkańców północnej części regionu kurpiowskiego, autorzy memoriału wymienili „niezmiernie ubogą glebę” i fakt, że ów „fach” był bardziej opłacalny niż rolnictwo. Trudno z taką konstatacją się nie zgodzić, a warto też dodać, że oprócz czynników gospodarczych, wskazywano na mentalność samych Puszczaków, dla których przemytnictwo stało się swego rodzaju nałogiem. Efekty działalności przemytników oceniano krytycznie i chociaż słaba gleba miała być jedną z przyczyn przemytu, to nadmierne zajęcie się takim interesem sprawiało, że niejeden z przemytników przestawiał uprawiać rolę[4]. Dodajmy też, że oprócz słabej gleby, istotne znaczenie w rozwoju przemytnictwa można przypisać „wielkiej” polityce, a więc wojnie celnej, która rozpoczęła się w 1925 r.[5].

Warto też dodać, że tzw. wymyt towarów do Prus Wschodnich i przemyt z Prus na Kurpie związany był z zapotrzebowaniem na konkretne towary po obu stronach „zielonej granicy”. Z Kurpiami współpracowali m.in. Garnuch z Księżego Lasku, Gustaw Duda z Faryn i Kaczmarczyk z Wujak. Do najczęściej szmuglowanych towarów na stronę niemiecką należały mięso wieprzowe, zboże, gęsi, nabiał, oraz konie. Z kolei z Prus na Kurpie przemycano sacharynę, jedwab, koronki bawełniane, rodzynki czy zapalniczki[6]. O skali przemytu, w który zaangażowani byli mieszkańcy nadgranicznych wiosek niech świadczy fakt, że przykładowo w czerwcu 1933 roku niemiecka straż graniczna na odcinku granicznym powiatu ostrołęckiego zatrzymała 15 sztuk koni[7].

Na tym tle nieco lepiej możemy zrozumieć przemytniczą działalność Stanisława Cichego. Wychowujący się przez połowę życia bez rodziców, być może tylko w ten sposób mógł się utrzymywać. Przejdźmy zatem do wydarzeń z drugiej połowy listopada 1935 roku[8].

Listopad 1935

21 listopada 1935 roku obok Stanisława Cichego, nielegalnie do Prus udał się też inny mieszkaniec wsi Cupel, Franciszek Olender. Udając się z wymytem kilkudziesięciu kg mięsa wieprzowego, które otrzymali u gospodarza Mroza ze wsi Cupel, około godziny 15.30 przekroczyli „zieloną granicę”. Przemyt nie był przypadkowy. Miejsca, do których Cichy i Olender mieli dostarczyć mięso, były z góry zaplanowane. Stanisław Cichy miał odnieść mięso do gospodarza Dygnala w miejscowości Schrötersau, a Franciszek Olender do gospodarza Szlaska w Altwerde w powiecie Ortelsburg (Szczytno). Niestety, po 10 minutach od rozdzielenia się Cichego i Olendra zaczęły się problemy.

Cichy trafił na patrol niemieckiej straży granicznej. Stanisław został trafiony w „bok koło kręgosłupa”, a mimo to, zdołał jeszcze zeznać posterunkowemu Jerzemu Winklerowi w Czarni o całym zdarzeniu! Oddajmy głos Kurpiowi, który jak wielu jego sąsiadów zajmował się przemytem:

(…) w dniu 21 listopada 1935 r. około godziny 15.30 przeszedłem granicę państwa na terenie wsi Cupel gminy Czarnia wraz z Olendrem Franciszkiem zamieszkałym we wsi Cupel, udając się w głąb do Niemiec, bez zezwolenia władz polskich. Ja i Olender nieśliśmy mięso wieprzowe. Kiedy Znaleźliśmy się pod wsią Olszynka w Niemczech, w odległości około jednego kilometra od granicy z za krzaków naprzeciwko nas Straż Graniczna niemiecka nas oświetliła reflektorem, poczem bez żadnego ostrzeżenia posypały się strzały jak by pistoletowe, jak mnie się wydaje było pięć strzałów. Wobec tego ja i Olender poczęliśmy uciekać w stronę granicy do Polski i jedna z kul trafiła mnie z tyłu w bok koło kręgosłupa i wylot jej był z prawej strony brzucha. Pomimo wielkiego bólu dobiegłem do granicy i upadłem i na ten czas podbiegł do mnie Olender Franciszek, który się mną zaopiekował przenosząc mnie na polską stronę do pobliskiego domu. Dodaję, że Niemcy strzelali na przestrzeni około 50 metrów. Mięso przy ucieczce porzuciłem. Ile było Niemców na czatach tego nie wiem.

Podobnie do Cichego zeznawał towarzysz jego przemytniczej wyprawy, wspomniany Franciszek Olender. 32-letni Olender dodał jednak kilka szczegółów. Będąc już po stronie niemieckiej, miał usłyszeć 6-7 strzałów, a następnie głos Cichego wykrzykującego słowa „O Boże”. Olender miał przenieść postrzelonego Cichego na terytorium Polski i razem trafili do gospodarza Władysława Mroza zamieszkałego w Cuplu. W poszukiwaniu furmanki Olender udał się, jak można mniemać, do innych mieszkańców wsi, a gdy powrócił, Stanisława Cichego opatrywali już funkcjonariusze Straży Granicznej.

Jak zeznawał dalej Franciszek Olender, nie usłyszał on żadnego strzału ostrzegawczego, co miało się zdarzać coraz częściej i co spowodowało, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych prosiło Ambasadę RP w Berlinie o interwencję w niemieckim MSZ (Auswärtiges Amt), aby wyjaśnić tę sytuację. Dodajmy, że zeznania Cichego i Olendra mijały się w szczególe, gdzie miało dojść do postrzelenia. Według Olendra Stanisław Cichy został postrzelony pod wsią Szlitrowo, a nie pod Olszynką.

(Przemyt we wsi Cupel nie zaczął się wraz ze Stanisławem Cichym i Franciszkiem Olendrem. Dowód w powyższym fragmencie z czasopisma „Czaty” z 1929 r., nr 7.)

Tragiczny koniec

Postrzelony Cichy nie zdołał przeżyć. O godz. 22.00 został przywieziony do myszynieckiego lekarza, dr. Stanisława Pawłowskiego. Niestety, po pięciu godzinach od przyjazdu i mimo prób odratowania, Stanisław Cichy zmarł. Pochowano go na cmentarzu w Czarni.

Historia Stanisława Cichego to przykład, jeden z wielu słabo rozpoznanych dotychczas przykładów długiego trwania przemytu na pograniczu polsko-niemieckim. Niech powyższy tekst będzie przyczynkiem i zachętą do badań nad tym dość pobieżnie opisanym tematem z historii Kurpiowszczyzny.

______________

Przypisy:

[1] Archiwum Państwowe w Warszawie Oddział w Pułtusku, Urząd Stanu Cywilnego w Myszyńcu. Księga Zgonów Gmina Czarnia. Roczniki: 1930-1941, nr 109. (metryki.genbaza.pl) Za wskazanie akt metrykalnych związanych z postacią Stanisława Cichego dziękuję Pani Marcie Wojciechowskiej.
[2] Nr 61. 1920 kwiecień 25. Informacja o Związku Puszczańskim, [w:] Źródła historyczne do dziejów Kurpiowszczyzny 1789-1956, red. W. Łukaszewski, Truskaw-Żelazna Rządowa 2020, s. 206.
[3] Nr 96. 1937 Listopad. Memoriał w sprawie stosunków w powiatach graniczących z Prusami Wschodnimi, [w:] Źródła historyczne…, s. 328.
[4] Ibidem, s. 328-329.
[5] L. Grochowski, Walka z przestępczością przemytniczą w okresie II Rzeczypospolitej, „Studia Prawnoustrojowe” 2004, t. 3, s. 136.
[6] Z. Kudrzycki, Rozogi – wieś mazurska a Kurpie, „Zeszyty Naukowe Ostrołęckiego Towarzystwa Naukowego” 1996, t. 10, s. 134.
[7] Archiwum Państwowe w Białymstoku (dalej: APB), Urząd Wojewódzki Białostocki, Miesięczne sprawozdania sytuacyjne wojewody białostockiego za 1933 rok, sygn. 72, k. 84.
[8] Opis wydarzeń z listopada 1935 roku oparłem na materiałach zawartych w: Archiwum Akt Nowych, Ambasada RP w Berlinie, sygn. 2791, k. 1-20; APB, Urząd Wojewódzki Białostocki, Miesięczne sprawozdania sytuacyjne wojewody białostockiego za 1935 rok, sygn. 85, k. 111.

Autor: Łukasz Gut

sobota, 28 stycznia 2023

Relacje z bitew pod Myszyńcem i Żelazną z 1863 roku

Kolejna rocznica wybuchu powstania styczniowego skłania do przyjrzenia się kurpiowskiemu aspektowi wydarzeń 1863 roku. Niewątpliwie, powstanie stało się, jak i gdzie indziej, ważnym elementem lokalnej historii, czasem punktem odniesienia dla patriotyzmu kilku pokoleń Kurpiów i legendą, która przetrwała za pośrednictwem pisarzy (Maria Konopnicka) czy miłośników regionu i jego badaczy (Adam Chętnik). Bitwy pod Myszyńcem i pod Żelazną stanowią chyba najlepiej rozpoznane epizody powstańcze na Kurpiach. Pierwsza, kojarzona słusznie z Zygmuntem Padlewskim, unieśmiertelnionym przez Konopnicką, to wydarzenie, które doczekało się opracowań historyków i upamiętnienia w postaci pomników. Druga bitwa, coraz lepiej znana dzięki lokalnym badaczom i pasjonatom, również staje się trwałym elementem zbiorowej pamięci.

Nasza wiedza o obu bitwach nie może się obyć pośród innych źródeł m.in. bez ówczesnej prasy. Poniżej przedstawiam dwie relacje z walk, pierwsza z gazety „Wiadomości z Pola Bitwy”, dotycząca bitwy pod Myszyńcem, a druga o bitwie pod Żelazną pochodzi z krakowskiego „Czasu”. Jak relacjonowano oba starcia „nazajutrz” po ich rozegraniu? Co pisano o Padlewskim i drugim bohaterze powstania na Kurpiach – Konstantym Rynarzewskim? Zapraszam do lektury.

(Kurpie na rycinie z 1864 roku. „Postęp” 1864, nr 5)


______________

20 marca 1863. Opis bitwy pod Myszyńcem

Myszyniec, województwo Płockie

Oddział Zameczka składający się z jazdy, kosynierów i strzelców, pod dowództwem Naczelnika wojskowego województwa Płockiego, pułkownika Zygmunta Padlewskiego, będąc otoczonym przez trzy kolumny moskiewskie idące z Łomży, Ostrołęki i Pułtuska pod dowództwem jenerała Tolla, po 2-dniowych najzręczniejszych obrotach, nakoniec forsownym marszem doszedł do brzegów Narwi między Ostrołęką a Łomżą i dnia 6 marca o godz. 11 w nocy przeprawił się w miejscu nazwanem Kępa. Dnia 7 marca oddział znajdował się w Myszeńcu, poniszczywszy mosty na Rosodze. Dnia 8 marca oddział nasz zajął stacyę graniczną Dąbrowy, gdzie w jego ręce dostały się amunicya, broń, kilka koni, znaczna ilość mundurów i inna wojskowa odzież pozostawiona przez strażników granicznych, którzy przed nadejściem naszego oddziału do Pruss schronili się, a z których 5 pojmano.

Dnia 9 marca po powrocie z Dąbrowy, kiedy oddział maszerował ku wsi Surowe, o godz. 6 rano, o wiorstę od Myszeńca zaatakowany został przez moskali w sile przeszło 1000 piechoty, 200 jazdy i 2 działa pod dowództwem jenerała Tolla idącego z Łomży. Walka trwała pięć godzin, w ciągu których nasz oddział cofał się w najzupełniejszym porządku pod nieprzyjacielskim działowym i karabinowym ogniem, oraz pod natarciami jazdy, na przestrzeni 3 wiorst, zakrywając swoje rezerwy i obozy.

Nakoniec w dogodnej pozycyi, kosynierzy mając na czele naczelnika oddziału pułkownika Padlewskiego, który z Narodową chorągwią w ręku, pierwszy ich raz do boju za Ojczyznę prowadził, rzucili się do ataku, i tem niespodzianem i bohaterskiem natarciem, zmusili wroga do sromotnej ucieczki. Po zupełnem cofnięciu się moskali, oddział nasz w dalszą udał się drogę. Ten oddział prowadzony przez niego, patryotycznego i dzielnego naczelnika, prawdziwie wielką i zasłużoną okrył się sławą: albowiem tak w całym odwrocie, jak w zwycięzkim odparciu wroga, okazał wytrwałość i odwagę, przez które dorównał najdoświadczeńszym i najdzielniejszym zastępom.

Odznaczyli się nadto w tej bitwie: dowódzca 1-go batalionu kosynierów, podpułkownik Frycze, Edward Rolke i dowódzca 2-go bataljonu kosynierów Wilkoszewski, który zginął (poprzednio już odznaczył się w kilku potyczkach, jak w Mężeninie gdzie dowodził, i w innych miejscach). Pod Myszyńcem padło z naszej strony 10, ranionych było 20; moskale zaś stracili 100 ludzi, między którymi kilku oficerów. Ta nierówność w stratach ztąd pochodzi, że oddział nasz w zakrytych bronił się pozycyach, a nadto opatrzony jest doborem strzelców, których strzały rzadko są daremnemi.


Źródło: „Wiadomości z Pola Bitwy” nr 6 z 20 III 1863
________________


17 listopada 1863. Opis bitwy pod Żelazną

Warszawa 17 listopada

Chociaż najazd moskiewski wytężył ucisk i wszystkie swoje siły, aby powstanie narodowe wraz z narodem zniszczyć, siły nasze zbrojne wzrastają i na całej krajów naszych przestrzeni walka z najazdem się toczy. Z następnego listu dowiadujemy się o nowej pomyślnej potyczce w Płockiem:

„Przed kilkunastu godzinami (d. 8 b. m.) opuściłem oddział nasz, który odpoczywał wówczas we wschodniej części powiatu ostrołęckiego, po zwycięzkiem spotkaniu się we wsi Żelazna, na pograniczu powiatu prasnyszskiego. Radość nasza była jednak pomięszana, bo major Rynarzewski kochany od żołnierzy i wszystkich go znających, otrzymał ranę ciężką w boju tym, która zagraża jego życiu (Korespondent nasz z Płocka doniósł już o śmierci tego dzielnego dowódzcy. P. R. Cz.). Co do opisu boju, takowy nadeszle zapewne do Warszawy władza wojskowa, ja ograniczę się przytoczeniem wiadomych mi dobrze szczegółów. Moskali było 4 roty piechoty gwardyi (Raport moskiewski twierdzi, że było 3 roty z semanowskiego pułku gwardyi a czwarta z pułku liniowego, 150 objeszczyków i 50 kozaków. P. R. Cz.), a nadto znaczna liczba objeszczyków i kozaków.

Z naszej strony wzięły udział w boju: płocki oddział IV pod dowództwem Lenartowicza, 200 strzelców; 120 kosynierów i 76 koni (Dunetti); oraz oddział Kurpiów pod dowództwem majowa Felickiego, 250 strzelców, 160 kosynierów, 30 koni; oraz oddział III (jazda Ziembińskiego 78 koni i oddział strzelców koni 20); razem 450 strzelców, 280 kosynierów, 150 koni jazdy regularnej, 50 koni jazdy nieregularnej. Dowództwo nad temi siłami miał major Rynarzewski. Plac bitwy otrzymali nasi, Moskale zmuszeni do cofnięcia się, stracili 2ch oficerów zabitych, 2ch rannych ciężko, żołnierzy rannych i zabitych do czterdziestu. Z naszej strony zginęło: z oddziału IV żołnierzy 10 i podporucznik Antoni Łazowski, który trzy razy upadłszy dnia tego z koniem, dostał nareszcie cios śmiertelny. Z oddziału kurpi, żołnierzy 4ch było rannych. Jazda straciła kilka koni; razem straty nasze wynoszą: zabitych 17, rannych 12 do 15. Zabraliśmy kilka koni, kilkanaście szaszek kozackich, kilkanaście karabinów. Żołnierz młody, ale dzięki pracy i dobrym rozporządzeniom majora Rynarzewskiego, kapitana Lenartowicza, poruczników Koźmińskiego, Ciesielskiego, w jak największym porządku prowadził pięciogodzinną walką.

Rezultat powyższy walki niedoświadczonego żołnierza z wyborowem moskiewskiem wojskiem bo gwardyą, byłby jeszcze korzystniejszy dla nas, gdyby nie nieszczęsne przeznaczenie odbierające nam najdzielniejszych dowódzców. Major Rynarzewski kochany przez żołnierzy, tak jak nikt jeszcze w naszem województwie od czasu nieodżałowanego Mystkowskiego, ciężko ranny. W godzinę po rozpoczęciu boju kula karabinowa raniwszy konia w szyję, utkwiła mu w prawem biodrze. Aczkolwiek ciężka rana, dzielny dowódzca nie chciał opuszczać swego stanowiska i dopiero po parę godzinach zbytnie osłabienie zmusiło go zsiąść z konia i powierzyć dowództwo przy końcu boju swym pomocnikom: Obok niego ranieni dwaj adjutanci: Józef Bogucki i Nieciewkiewicz. Ostatni lekko raniony, ale pierwszy zapewne nie przyjdzie do zdrowia. Bogucki był dzielny 18letni młodzieniec, pełen odwagi i poświęcenia.

Jako odznaczających się odwagą w boju, przytomnością i karnością przedstawieni są w raporcie: kapitan Lenartowicz, Ciesielski podporucznik, Koźmiński porucznik, Piotrowski podoficer”.

Współcześnie donoszą władze, że w tym oddziale i w niektórych innych brak zupełny lekarzy. W boju pod Żelazną nie było ani nawet felczera, z tego powodu stan naszych rannych po tej potyczce był opłakany, szczególniej majora Rynarzewskiego, który nie mógł być dobrze opatrzonym. Wiadomo, że Moskale mszczą się zarówno nad lekarzami, którzy opatrują rannych naszych, jak i nad księżmi którzy ich spowiadają, to jednak nie powinno ich odstręczać od spełniania swego wysokiego powołania, tak jak nie odstręcza i innych kraju obywateli.


Źródło: „Czas” nr 268 z 22 XI 1863


Oprac. Łukasz Gut

niedziela, 24 lipca 2022

Aleksander Pieńdak z Kierzka – Kurp, co listy do gazety pisał

Aleksander Pieńdak z Kierzka to postać bardzo mało znana, a szkoda, bo jego korespondencje, które przesyłał w okresie międzywojennym do „Gazety Świątecznej” zasługują na uwagę. Napisał kilka listów, które w znakomity sposób oddają problemy Kurpiów przełomu lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku, a przy okazji dają możliwość przynajmniej pobieżnego poznania mentalności tego rolnika. Był to jeden z tych światłych mieszkańców regionu, którzy dzięki „Gazecie Świątecznej” próbowali unowocześniać swoje gospodarstwa i podnosić poziom życia u siebie i swoich sąsiadów.

„Gazeta Świąteczna” i Kurpie

„Gazeta Świąteczna” to czasopismo założone przez Konrada Prószyńskiego „Promyka”, autora m.in. słynnego elementarza, na którym uczyło się czytać i pisać kilka pokoleń Polaków. Założona w 1881 roku „Gazeta…” stała się z miejsca interesującą nowością na rynku prasowym Królestwa Polskiego. Było to pierwsze czasopismo przeznaczone „dla ludu”, w którym regularnie publikowano korespondencje od czytelników. Od początku istnienia czasopisma publikowali w nim Kurpie, by wymienić chociażby Franciszka Pieńkosa z Brodowych Łąk, Mateusza Perzona i Piotra Kaczyńskiego z Dylewa, czy Franciszka Ugniewskiego z Lemana. „Gazeta Świąteczna”, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę panujący jeszcze przed 1939 r. analfabetyzm, była czasopismem bodaj najpopularniejszym z tych, które dochodziły na Kurpie. Konstanty Kaczyński z Kadzidła notował w 1917 r.: Ludzie garną się do czytania tak, że Gazety Świątecznej przychodzi do naszego zakątka 100 egzemplarzy, a każdy z chęcią ją czyta i chwali, że jest najlepsza dla wszystkich, bo dla każdego zrozumiała[1]. W czasach II RP niejako wtórowały kadzidlańskiemu korespondentowi dane urzędowe, według których w 1935 r. „Gazeta Świąteczna” należała nadal do częściej czytanych w powiecie ostrołęckim[2].

Popularność „Gazety…” i być może przywiązanie do niej czytelników sprawiało, że kiedy powstawały lokalne czasopisma („Gość Puszczański”, „Przegląd Ostrołęcki”), to niektórzy nadal od niej się nie odwracali. Aleksander Pieńdak obok innego mieszkańca Kierzka – Antoniego Zadrożnego, należał do najczęściej publikujących Kurpiów w „Gazecie Świątecznej” po 1918 roku.

(Winieta „Gazety Świątecznej” z 1887 roku zawierająca ilustrację kościoła w Kadzidle
Źródło: „Gazeta Świąteczna” 1887, nr 364.)

Rolnik z Kierzka

Kierzek miał w dwudziestoleciu międzywojennym szczęście do chłopów, którzy, by posłużyć się sformułowaniem zaczerpniętym z „Gazety…”, położyli cepy w stodole i wzięli do ręki pióro. Jak wspomniano, obok Pieńdaka do „Gazety Świątecznej” pisał też Antoni Zadrożny, a kilkanaście listów przez nich łącznie napisanych to ciekawe źródło do historii małej miejscowości, którą Kierzek był w latach dwudziestych, licząc u progu niepodległości 185 mieszkańców[3]. Do 1931 r. Kierzek znajdował się w gminie Dylewo, a po zmianie nazwy gminy z 30 czerwca 1931 r. wieś znalazła się w nowoutworzonej gminie Kadzidło[4].

Co wiemy o tym ciekawym rolniku, który czasami chwytał za pióro? Niestety niewiele. Milczą o nim regionalne publikacje poza nielicznymi wyjątkami. Wiemy, że jak wielu zresztą Kurpiów był w swoim czasie na emigracji w Ameryce, jak sam pisał, przez kilkanaście lat[5]. Trudno zidentyfikować, kiedy do Ameryki przybył, ale być może już w 1903 lub 1909 r., bo wtedy to amerykańskie źródła z Ellis Island Foundation notują Aleksandra Pieńdaka z Kierzka, przybywającego do Stanów Zjednoczonych. Czy to ten sam Aleksander Pieńdak? Tego niestety nie wiadomo. Wiadomo za to, że w latach 1929-1935, a być może i dłużej był sołtysem wsi Kierzek. Próbował swoich sił jako domorosły „mleczarz”, zbierając śmietankę od rolników, mimo że nie posiadał na to stosownego zezwolenia, a na dodatek, jak opisywano w urzędowym memoriale z drugiej połowy lat trzydziestych, wygniata masło w fatalnych warunkach higienicznych. Działalność na tym polu była zresztą konkurencją wobec spółdzielni mleczarskiej „Zrozumienie” z Zawad[6].

Więcej o Aleksandrze Pieńdaku mówi nam jego publicystyka. Dziewięć listów do „Gazety Świątecznej”, jakie tam opublikowano w latach 1924-1934, posłuży do opowiedzenia o tym mieszkańcu Kierzka, którego nazwisko warto przypomnieć i umieścić w kontekście historycznym Kurpiowszczyzny lat 1918-1939.

Portret Autora – polityka, historia i tożsamość

Dziewięć listów Aleksandra Pieńdaka, które posłużą do analizy jego poglądów nie stanowią jednolitej tematyki. Pieńdak zabierał głos w różnych sprawach, począwszy od pisanego w 1924 r. wezwania do wspierania polskiego lotnictwa, a skończywszy na korespondencji z 1934 r. dotyczącej fatalnego stanu dróg na Kurpiach. Przy tej różnorodności tematycznej, da się jednak powiedzieć coś o autorze listów, co jakby mimochodem można z nich wyczytać.

Niewątpliwie rolnik z Kierzka odznaczał się gorliwą pobożnością i zdaje się, że żył na co dzień wyznawaną przez siebie wiarą katolicką. W jego listach znajdujemy liczne odwołania do Boga i przekonanie o religijności ludu kurpiowskiego. Jeden z opisów jaki zostawił, dobrze oddaje jego własne nastawienie: Pomimo ubogiej gleby mieszkańcy puszczy są weseli i razem z ptaszętami zanoszą korne modły do swego Stwórcy. Bo trzeba wiedzieć, że mieszkańcy puszczy Kurpiowskiej są bardzo pobożni. Lud puszczy Kurpiowskiej miłuje Boga i bliźniego, za wiarę gotów krew przelać[7]. W 1926 r., pisząc w obronie sakramentu małżeństwa stwierdzał: My, mieszkańcy puszczy Kurpiowskiej, stajemy wszyscy jak mur niezmożony w obronie sakramentu małżeństwa, w obronie wiary naszej świętej. Nie chcemy brać ślubów w sądach, w urzędach gminnych, nieraz może przed ludźmi wrogimi naszej Ojczyźnie kochanej. My chcemy Boga! Chcemy śluby składać w kościele przed ołtarzem. Jesteśmy narodem katolickim i wrogowie wiary św. nie przemogą nas swą przewrotnością. Rysem pobożności nie tylko Kurpia z Kierzka, ale i wielu z jego sąsiadów, a mówiąc ogólniej, całej ówczesnej katolickiej społeczności w Polsce był też kult maryjny. W wyżej cytowanej korespondencji Pieńdak oznajmiał wyraźnie o przywiązaniu do Matki Bożej, przypominając i wierząc, że to dzięki Niej Polacy obronili niepodległość w starciu z bolszewicką Rosją: uwielbiamy Matkę Boską, Królowę Korony Polskiej, która w chwili rozpaczy całego narodu polskiego wejrzała nań okiem miłosierdzia i pokonała gada piekielnego, który pełzł do serca Polski, do Warszawy. Słusznie postąpił naród polski, że z dziękczynieniem ofiarował berło Tej, która uratowała przodków naszych przed nawałą szwedzką, a nas przed nawałą bolszewicką[8]. Stosunek Aleksandra Pieńdaka do wiary i jego pobożność dobrze podsumowuje przysłowie, które sam cytował: „Bez Boga ani od proga”[9].

Oprócz religijności Pieńdaka, łatwo zauważyć jego zainteresowanie historią i polityką. Nawołując do zbierania ofiar na samoloty („latawce”) dla Wojska Polskiego, mieszkaniec Kierzka relacjonuje pogłoski o rozwoju lotnictwa w Związku Sowieckim i w Niemczech, wyrażając przekonanie o wrogości tych dwóch państw wobec Polski. Według niego Polska powinna tem bardziej mieć setki statków powietrznych, aby mogła śmiało stanąć przeciwko nieprzyjaciołom, którzy czatują na nią jak djabli na dobrą duszę, żeby ją porwać w swe szpony. Tak, niestety, czatują na tę naszą ukochaną Polskę bolszewicy i Niemcy[10]. Interesujący jest stosunek Pieńdaka do rządów, który zresztą, jak się wydaje, zmieniał się w czasie. O ile w 1924 r. Kurp ten okazywał zrozumienie, iż rządy w Polsce działają od niedawna, a więc należy je wspomóc jako społeczeństwo, o tyle dziesięć lat później wypowiadał się już krytyczniej. Wy, panowie, co dzierżycie władzę w ręku, co zmieniacie prawa państwa, nie myślcie, że wy, to państwo. Państwo to jesteśmy wszyscy: rolnik, rzemieślnik, robotnik, dopiero na końcu urzędnik. Bo gdyby rolnik nie pracował nad temi płodami, które są najpotrzebniejsze dla każdego, niktby w państwie nie żył – pisał i w dalszej części nawoływał do pamiętania o Bogu, którego miano wyrzucić z nowej konstytucji[11]. Wspominał o zaletach ludu z okolic Myszyńca, ale aby Kurpie mogli oddać ojczyźnie pożytek, trzeba było, jak dowodził, obchodzić się z nimi jak z obywatelami: Kurpie są waleczni, kochają Polskę i gotowi za nią krew wylać, ale chcą, żeby się z nimi obchodzono, jak z obywatelami, i żeby były dla nich ustanowione prawa sprawiedliwe, ojcowskie, a nie macosze, jak dotychczas[12].

W listach Aleksandra Pieńdaka widać też nawiązywanie do historii. Jego korespondencja, w której opisuje Ostrołękę i jej przeszłość jest wcale niezłym przykładem znajomości dziejów tego miasta, zwłaszcza powstania listopadowego, co do którego powołuje się zarówno na opowiadania starszych ludzi, jak i na wiedzę, którą musiał przyswoić być może w jakiś inny sposób, gdy wspominał nieudolność „jenerała Skrzyneckiego” i losy pomnika wystawionego przez Rosjan na pamiątkę bitwy rozegranej 26 maja 1831 r. Na marginesie opowieści o Ostrołęce, da się zauważyć niechęć do Rosjan wynikającą nie tylko z osobistych doświadczeń, ale także historii, bo na to wskazuje poniższy fragment listu, gdy mowa o usunięciu dawnego pomnika carskiego: Pomnik ten był upokorzeniem dla nas, Polaków. Stał po prawej stronie Narwi, gdzie się schodzą główne drogi z puszczy Kurpiowskiej i główna droga do Warszawy. Stał tam, jak djabeł na rogatce, do roku 1916; lecz przyszedł dzień, że go zburzono do szczętu. Teraz na tem miejscu zbudowany jest tartak parowy. Po zburzeniu tego potwora rossyjskiego lżej się zrobiło na sercu każdemu prawemu Polakowi, że już nie będzie patrzał na ten objaw wzgardy dla nas[13].

Na koniec tych krótkich uwag nad mentalnością Autora listów do „Gazety Świątecznej”, warto zauważyć, że nie należał on do grona chyba nadal licznego w okresie międzywojennym, które niechętnie przyznawało się do swojej kurpiowskiej tożsamości. Pieńdak czuł się obywatelem polskim (Otóż jako obywatel polski postanowiłem…[14]), a do tego właśnie Kurpiem, na co przynajmniej zdają się wskazywać tu i ówdzie wyrażane sformułowania podobne do tego: My, mieszkańcy puszczy Kurpiowskiej, czy gdzie indziej formułowane i cytowane wyżej Kurpie są waleczni, kochają Polskę i gotowi za nią krew wylać…, które odnosił chyba również do siebie.

Kronikarz kurpiowskiej rzeczywistości

Tyle o samym portrecie Autora i próbie jego scharakteryzowania. Spójrzmy na listy, jako po prostu na źródło wiedzy o Kurpiowszczyźnie przełomu lat dwudziestych i trzydziestych. Jest to źródło interesujące, wzbogacające naszą wiedzę jak zresztą i inne listy pisane przez Kurpiów do „Gazety Świątecznej”. Aleksander Pieńdak dość skrupulatnie opisywał otaczającą go rzeczywistość, której wspólnym mianownikiem była mówiąc najogólniej bieda. Pieńdak, zgodnie zresztą z tym, co promowała „Gazeta Świąteczna” wskazywał na problemy i środki zaradcze, aby poprawić los mieszkańców wsi kurpiowskiej. Nie dziwi więc np. wskazywanie problemu pijaństwa, z którym „Gazeta…” walczyła właściwie od momentu swojego powstania. Należał tu zresztą mieszkaniec Kierzka do dość licznego grona krytykującego Kurpiów za nadmierne spożycie alkoholu[15]. Według niego Zbrodnią jest także, że w państwie takiem, jak Polska, niezasobnem, bo nowoodbudowanem, w którem brak jeszcze chleba powszedniego, wyrabia się tak dużo gorzały, przez którą ludzie tracą mienie i zdrowie[16]. W innym miejscu alarmował o problemie braku drzewa budulcowego na Kurpiach, problemie, który przecież należał do kategorii żywotnych interesów dla mieszkańców tego biednego regionu[17].

Nie uszły jego uwadze także kurpiowskie drogi, których fatalna jakość była powszechnie znana. Jak poprawić ich stan? Recepta Pieńdaka była następująca: Rząd, co ma wydawać miljony na bezroboczych, powinien rozpocząć budowę bitych dróg, których bardzo brak w całej Polsce, choć może najgorzej w puszczy Kurpiowskiej. Roboty w Polsce nie powinno zabraknąć, bo Polska jest jako ten rolnik, co gdzieś założył nową gospodarkę, gdzie musi zrzynać i karczować pnie, krudować nieporuszoną od wieków ziemię. Polska jest tą nowo założoną gospodarką, gdzie brak bitych dróg i koleji, gdzie trzeba uporządkować rzeki, osuszyć błota i wiele, wiele wykonać. Słowem – moc zadań do wykonania, ale pomysłów na ich rozwiązanie sołtysowi Kierzka nie brakowało.

Podobnie zresztą diagnozował on inny ważny problem nie tylko zresztą kurpiowskiej wsi przed wojną, a mianowicie słomiane strzechy, które sprzyjały licznym, skądinąd często relacjonowanym w samej „Gazecie Świątecznej” pożarom. Według Aleksandra Pieńdaka w tej sprawie powinien działać rząd, a mianowicie: niech rząd nasz, zamiast nakazywać bielenie domostw wapnem, rozkaże stopniowo kasować strzechy słomiane, tak, żeby w ciągu dwóch, trzech lat nie było już ich w Polsce. Sowicie się to wynagrodzi[18]. Gdy dodamy do tego znakomitą polemikę w sprawie użytkowania torfu na Kurpiach (Trzeba to przyznać, że i torf może być użyteczny już to jako opał, już to jako pastwiska, łąki i pola. Ale pole to nigdy nie będzie urodzajne, chociażby przy dużym nakładzie kosztu i pracy[19]), otrzymamy miarodajny obraz niektórych problemów kurpiowskich wsi lat dwudziestych i trzydziestych. Listy do „Gazety Świątecznej” dają możliwość spojrzenia na owe problemy oczami samych Kurpiów, co samo w sobie jest niezwykle cenne.

Aleksander Pieńdak wart upamiętnienia

Niewątpliwie sołtys Kierzka w latach kiedy piastował tę funkcję musiał być znany wszystkim mieszkańcom tej wsi, a poprzez swoje korespondencje trafiał być może do świadomości niektórych Kurpiów z innych miejscowości. Warto przywracać pamięć o takich postaciach jak Aleksander Pieńdak czy Antoni Zadrożny. Być może należałoby ich w jakiś sposób upamiętnić w Kierzku? Niech powyższy tekst stanowi zaproszenie do upamiętnienia tych Kurpiów, którzy niegdyś „zostawili cepy w stodole” i chwycili za pióro. Kimś takim był niewątpliwie Aleksander Pieńdak.


______________

Przypisy:
[1] Czytelnik K., Z parafji Kadzidła na Kurpiach, „Gazeta Świąteczna” 1917, nr 1884.
[2] Archiwum Państwowe w Białymstoku, Urząd Wojewódzki Białostocki, Miesięczne sprawozdania sytuacyjne wojewody białostockiego za 1935 r., sygn. 82, k. 73.
[3] Skorowidz miejscowości Rzeczypospolitej Polskiej, t. V, województwo białostockie, Warszawa 1924.
[4] Nr 161. 1931 czerwiec 30. Obwieszczenie MSW o zmianie nazwy gminy Dylewo, Nasiadki i Wach, [w:] Kadzidło i okolice w źródłach historycznych, red. Ł. Gut, W. Łukaszewski, Kadzidło 2021, s. 325.
[5] A. Pieńdak, Bielenie domów czy krycie ogniotrwałe, „Gazeta Świąteczna” 1929, nr 2532.
[6] H. Tanianis, Wspomnienia, „Zeszyty Naukowe Ostrołęckiego Towarzystwa Naukowego” 1994, t. 8, s. 248.; Nr 96. 1937 Listopad. Memoriał w sprawie stosunków w powiatach graniczących z Prusami Wschodnimi, [w:] Źródła historyczne do dziejów Kurpiowszczyzny 1789-1956, pod red. W. Łukaszewskiego, Truskaw – Żelazna Rządowa 2020, s. 294.; W. Łukaszewski, Z dziejów ruchu spółdzielczego na Kurpiowszczyźnie w II Rzeczypospolitej, [w:] Kurpiowszczyzna – kultura, historia, gospodarka. Wybrane zagadnienia, pod red. J. Gołoty i J. Mironczuka, Ostrołęka 2017, s. 196.
[7] A. Pieńdak, Z puszczy Kurpiowskiej, „Gazeta Świąteczna” 1934, nr 2780.
[8] Ibidem.
[9] Ibidem.
[10] A. Pieńdak, O lotnictwo polskie, „Gazeta Świąteczna” 1924, nr 2283.
[11] Idem, Z puszczy Kurpiowskiej, „Gazeta Świąteczna” 1934, nr 2780.
[12] Idem, Z pod Myszyńca w puszczy Kurpiowskiej, „Gazeta Świąteczna” 1929, nr 2522.
[13] Idem, Z Ostrołęki, „Gazeta Świąteczna” 1928, nr 2448.
[14] Idem, Z gminy Dylewskiej, „Gazeta Świąteczna” 1929, nr 2539.
[15] Por. Ł. Gut, Wyrzeczysko. Kurpie i alkohol w drugiej połowie XIX wieku, kurpie-historia-trwanie.blogspot.com [dostęp: 24.07.2022]
[16] A. Pieńdak, Z gminy Dylewskiej, „Gazeta Świąteczna” 1928, nr 2465.
[17] Idem, Z Puszczy – pustkowie, „Gazeta Świąteczna” 1928, nr 2452.
[18] Idem, Bielenie domów czy krycie ogniotrwałe, „Gazeta Świąteczna” 1929, nr 2532.
[19] Por. Ł. Gut, Karaska – historia torfem pisana, kurpie-historia-trwanie.blogspot.com [dostęp: 24.07.2022]

Autor: Łukasz Gut

niedziela, 17 lipca 2022

„Trzy dni wśród Kurpiów” – Długi Kąt, Siarcza Łąka i Leman w 1925 roku

W okresie międzywojennym trwał nadal lub  jak kto woli  rozpoczynał się kolejny etap procesu odkrywania Kurpiów. Odkrywano mieszkańców regionu w różny sposób, m.in. jako miejsce na mapie turystycznej Polski. Takie wydarzenia jak występy Teatru Regionalnego z Płocka z Weselem na Kurpiach, czy uroczystość Bożego Ciała w Myszyńcu w 1937 roku wzmagały zainteresowanie mieszkańcami Puszczy Zielonej. Goszczący na Kurpiach dziennikarze, którzy pozostawili po sobie znaczną liczbę reportaży, z reguły odwiedzali największe miejscowości między Pisą a Orzycem. Zwykle rozpoczynano wycieczki po Kurpiach w Ostrołęce, zatrzymywano się w Kadzidle, by dotrzeć do głównego celu – Myszyńca.

Poniższa relacja, opublikowana we wrześniu 1925 r. w „Polsce Zbrojnej”, to cenny i niezbyt częsty przykład, gdy na plan pierwszy nie wyłaniają się Myszyniec czy Kadzidło (choć autor tekstu tam też zajrzał), ale mniejsze miejscowości: Długi Kąt, Siarcza Łąka i Leman. Poniższa korespondencja dobrze oddaje realia połowy lat dwudziestych na Kurpiach. Trudne warunki gospodarcze (bagniste tereny), codzienne pożywienie, reemigranci z Ameryki, echa wojny polsko-bolszewickiej i propaganda na pograniczu polsko-niemieckim. Wszystko to, a dla uważnego czytelnika jeszcze więcej kryje dwuczęściowy artykuł, scalony poniżej w jedno, a podpisany pseudonimem R. S.

W tekście zachowano pisownię oryginalną, poprawiono jednak interpunkcję i literówki. Dla lepszej czytelności dość długiego artykułu, pogrubiono też nazwy miejscowości wymienione przez Autora. Dodano też kilka przypisów. 

Zapraszam do lektury.

(Fotografia zamieszczona w „Kurierze Warszawskim” (nr 43 z 12 II 1933) i przedstawiająca tzw. typy Kurpiów.)

_________________


R. S.

Trzy dni wśród Kurpiów

Po korespondencjach z wyżyn i nizin tatrzańskich, czy z wybrzeża morskiego być może zainteresuje cię, czytelniku wieść od puszczy kurpiowskiej, z krainy leżącej pomiędzy Orzycem a Piszą[1], gdzie od dawna mieszkają puszczacy wśród „borów szumiących, piasków sypkich i błot grząskich”. Ci dawni myśliwi, bartnicy, rybacy i smolarze zajmując od wieków puszcze królewskie siedzieli zawsze cicho w czasach pokojowych, a słychać było o nich jeno wówczas, gdy dzielnie bronili kraju od Szweda, łączyli się w oddziały strzelców wyborowych podczas powstań w r. 1831 i 1863.

Zamiast na oczekiwany urlop po intensywnej pracy letniej los mię rzucił służbowo w te oto strony. Nigdy nie byłem na Kurpiach. Wiedziałem jedynie, że na tych północnych kresach Rzeczypospolitej żyje lud odmienny, czerstwy, zdrowy i miłością ojczyzny przepojony. Wiedziałem, że na lichych glebach sadzą kartofle, sieją owies i grykę, hodują do dziś pszczoły w pniach, a nie w ulach, zajmują się rybołóstwem i hodowlą koni i bydła wśród rozległych błot i łąk. I oto poznałem Kurpie.

Jechałem konno wzdłuż błotnistej doliny rz. Rozogi, mając na lewo lasy, przetrzebione w czasie wojny przez Niemców, na prawo szerokie błonia, łąki i bagna Rozogi, przez które jedynie w suche lato można się przeprawić bezpiecznie.

W południe zatrzymaliśmy się we wsi Długikąt na odpoczynek. Wieś niewielka przytyka do „bieli” tj. bagna. Kilkanaście chałup zaledwie, sołtys zajął się naszem zakwaterowaniem. Nie było to łatwe, bo gospodarze w polu, mając po kilka kilometrów do swych niewielkich szmatów ziemi ornej, nie wracają na obiad. Z trudnością we wsi znaleść można było trochę zsiadłego mleka i czarnego chleba. Usiedliśmy w niewielkim ogrodzie, w którym kilka olch i brzóz daje nieco cieniu. Drzew owocowych nie widać na Kurpiach, sadków niema.

W cieniu drzew sołtys nas bawi rozmową. Napozór wieś bogata. Gospodarze mają po 70-90 morgów, ale z tego zaledwie 10-15 morgów ziemi ornej, a reszta „biel” czyli bagnista łąka, z której nawet siana zebrać nie można, gdy przyjdzie rok mokry. Teraz oto już drugie lato nie można nic zebrać. Zeszłoroczne kopki siana jeszcze do dziś nie zebrane, stoją na niedostępnych mokradłach, tegoroczne – woda zabrała. Ciężki los dotknął Kurpiaków, wielkie musi być przywiązanie do ziem tych, którzy masowo muszą emigrować do Ameryki, a po uzbieraniu trochę grosza wracają, aby znów na rodzinnej, choć niewdzięcznej roli pracować dla przyszłych pokoleń.

Po krótkim wypoczynku jedziemy przez Kadzidło, niewielkie miasteczko zniszczone w czasie wojny światowej, ale już odbudowane – aż do Siarewłąki[2], gdzie stajemy na nocleg.

Gospodarz, miły staruszek, wrócił przed wojną z Ameryki i w miejsce spalonej w czasie wojny chałupy, wybudował sobie wcale ładne osiedle. Izba duża, przestronna, w izbie piec kuchenny, na którym się nigdy nie pali, bo kuchnia jest oddzielnie, talerze i miski malowane w barwne kwiaty, w ten sam sposób pozatykane łyżki, na ścianie na gwoździach rzędem wiszą kabki kwieciste, świadczące o zamożności domu. Wzdłuż ścian ławy i ławki, w kącie pomiędzy oknami stół przykryty serwetą, nad nim święte obrazki, z sufitu zwiesza się pająk misternie zrobiony z bibułki i słomek. Pyta, co trzeba przyrządzić. Jajecznica i mleko, to przysmaki, które zastąpią nam wieczerzę. Po podwórzu krzątają się chłopaki, jeden już „za dwa roki” do wojska pójdzie, patrzą się na żołnierzy ciekawie. Obaj przyszli na świat w Ameryce, a znać to po nich, bo pracują szybko, składnie. Ojciec, mając gości, chce przerwać robotę, ale chłopaki nie chcą, robota pali im się w garściach. „Jeszcze raz obrócimy” i jadą po zboże, które zwozić trzeba, póki pogoda dopisuje.

Nazajutrz jesteśmy w Myszyńcu, stolicy Kurpiów. Nędzna mieścina, zniszczona w czasie wojny, choć częściowo odbudowana. W chwili, gdyśmy wjeżdżali do miasteczka, właśnie kończyła się tam jakaś uroczystość. Straż pożarna w pełnej gali przedefilowała obok nas oddając nam honory wojskowe. Przed kościołem rozchodzi się publiczność do domu. To obchód 5 rocznicy oswobodzenia Myszyńca od bolszewików! Niestety, spóźniliśmy się na tę uroczystość.

Po krótkim postoju w Myszyńcu jedziemy dalej, by na noc stanąć w nadgranicznej wiosce – w Dąbrowach. W oddali widać wieżę kościoła w Fridrichshofe[3] już za granicą. Tuż za rogatką bawią się dzieci. Słucham – mówią po polsku. Dzieci mazurskie, oderwane od macierzy, nie mają nawet świadomości, że należą do narodu polskiego. Do rogatki prowadzi śliczna szosa, zbudowana przez Niemców a już za rządów polskich odnowiona. Pomiędzy rogatkami szosa zarosła trawą bo jej nikt nie konserwuje, a ruchu prawie niema.

Granica pruska zaznacza się wyraźnie dachami murowanych domów, świeżo odbudowanych po wojnie. Niemcy wszystko umieją robić na pokaz. To też pas nadgraniczny w promieniu 7 klm. odbudowano wspaniale, aby sąsiednich Kurpiów olśniewać swoją „Wirtschaft”. Ale Kurpie znają się na farbowanych lisach.

Nazajutrz jedziemy dalej wzdłuż granicy. Droga gdzieniegdzie wypada zaledwie o kilkanaście metrów od granicy. Spotykamy naszych strażników celnych, a po tamtej stronie jakby nie było nikogo. Granica oznaczona dawnemi słupami niemiecko-rosyjskiemi i dawne orły carskie, zamalowane jedynie białą farbą jeszcze prześwitują pod literami P. (Polska) i D. (Deutschland). Nie wiem od kogo to zależy, ale możnaby te słupy graniczne zmienić, bo Niemcy nie pragną zatarcia swego orła cesarskiego, ale dla nas orzeł rosyjski, prześwitujący pod literą „P” nie może być miły.

Przez dłuższą połać lasu dojeżdżamy wreszcie do ustronnej wioski Leman. Malowniczo położona na skraju lasu, wśród wzgórz nad Turoślą, zdawałoby wzięła nazwę od szwajcarskiego Lemanu. Historja tej wioski jest jednak nieco inna. Dawno już „jeszcze za czasów dawnej Polski” przywędrował tu jakiś Lemański z Nowogrodu nad Narwią i założył fabrykę żelazną. Przy fabryce powstała wioska, którą nazwał od swego nazwiska – Lemanem. Później fabrykę przeniesiono do sąsiedniego Wądołku na Mazurach pruskich, gdzie do dziś jej ruiny się znajdują, a Leman został i do dziś głównie przez Lemańskich jest zamieszkały.

W Lemanie dostaliśmy kwaterę na skraju lasu u gospodarza, co całą wojnę był żołnierzem armji rosyjskiej, siedział u Niemców w niewoli, i wrócił dopiero na krótko przed najazdem bolszewików. To też gdy bolszewicy uciekając przechodzili przez Leman, żyłka żołnierska w nim się odezwała, chwycił karabin i strzelał. Jak mówi, ostrzegał d-cę batalionu, który w Lemanie stał, że niebezpieczeństwo groźne, bo cała dywizja kozacka tu wali, a jeden bataljon mu się nie ostoi. I tak się stało. Bataljon ten, zdaje się z pułku kowieńskiego dywizji litewsko-białoruskiej został wycięty, a schwytanych jeńców bolszewicy rozebrali do naga i szablami wysiekli. Nim pomoc nadeszła, przekroczyli granicę i znaleźli bezpieczne schronienie w Prusach. Groby pomordowanych żołnierzy i kilku mieszkańców cywilnych Lemanu, którzy brali udział w walce znajdują się na cmentarzu lemańskim.

Gospodarz nasz ucieszył się wielce, że żołnierzy mógł u siebie gościć, a choć mu ta wizyta nie w porę wypadła, bo właśnie zajęty był pieczeniem chleba w izbie, którąśmy zajęli, za nic nie chciał ustąpić twierdząc, że takiej izby i stajni dla koni nie znajdziemy nigdzie. Gospodarz zamożny, bo ma 20 morgów ornego w jednym kawałku, obejście duże, ogród i pszczoły. Chciał sadzić drzewa owocowe, ale twierdzi, że grunt niepodatny. Gorsza ziemia niż tam za kordonem w Wądołku, Dziadkach czy Karpie. Bywa tam czasem, sąsiadów zna, boć to chłopy polskie, mazurskie, po polsku mówią, choć po niemiecku myślą. Jak był plebiscyt, to wszyscy głosowali „na Niemca”, bo się bali, że się mścić będzie, jeden tylko głosował za Polską, choć Niemiec jest, ale z Polaków pochodzi i chciał zmyć grzechy ojców, którzy go po polsku nie nauczyli. Bogaty jest więc Niemców się nie boi. Toć to tak blizko, gdyby w 1919 r. nie czekać było, ale pójść naprzód, to aż za Jańsbork[4], Szczytno, Olsztyn wszystko co polskie można było zająć. Puszcza by poszła, ale nie było nikogo, ktoby ją poprowadził.

Tak oto na pogawędce upłynął miło wieczór w chatce kurpiowskiej, a nazajutrz przez bagna Barbarki, lasy, mokradła doszliśmy do wschodniego kraju puszczy, przekraczając Pissę. Tu już krajobraz się zmienia zupełnie, wyżyną między Pissą a Biebrzą ma całkiem innym charakter.

Trzydniowa podróż przez puszczę była skończona. Z żalem opuszczałem Kurpiów. Tu w tej wolnej ziemi, która prócz króla nie znała pana, niema do dziś dnia ani jednego dworu. Puszcza siedzi ławą, jest sobie tylko panem i do dziś czci majestat Rzeczypospolitej, witając uśmiechem i ukłonem przejeżdżającego żołnierza z własnej ochoty, z przywiązania do munduru, który reprezentuje majestat państwa. Tu każdy rad jest ugościć żołnierza, pieniędzy nie chce, bo mleka czy chleba sam nie kupuje, rad jest że może przyjąć u siebie, jak gościa. Takiej gościnności jak na Kurpiach nie spotyka się w innych okolicach kraju. A chłop to biedny, mało ma ziemi i ciężka ziemia dużo wymaga pracy, a mało daje z siebie.

A puszcza? Puszcza jest właściwie legendą. Lasów już niema. Są niewielkie połacie lasu poprzerzynane bagnami i błotami, wytrzebione i wycięte przez Niemców na wielkiej przestrzeni przylegając do ogromnych lasów puszczy Jańsborskiej cudownie utrzymanej i pielęgnowanej przez tychże Niemców. Puszczy, w znaczeniu wielkich lasów już niema, ale istnieje lud puszczański, pełen patrjotyzmu i rycerskiego ducha, o którym mało się wie i pisze, bo puszcza nie jest i nie może być modnem letniskiem – to też nikt się nim nie interesuje, choć na szersze zainteresowanie ze wszechmiar zasługuje.

– KONIEC –

____________


Przypisy:
[1] Pisa (przyp. Ł. G.)
[2] Siarcza Łąka (przyp. Ł. G.)
[3] Friedrichshof – po 1945 r. Rozogi (przyp. Ł. G.)
[4] Jańsbork – po 1945 r. Pisz (przyp. Ł. G.)

Źródło: „Polska Zbrojna” nr 261 z 23 IX 1925; nr 262 z 24 IX 1925.

Oprac. Łukasz Gut

czwartek, 4 lutego 2021

Karaska – historia torfem pisana

Nie masz podobno w teraźnieyszym Królestwie Polskim smutnieyszey okolicy nad puszczę Myszeniecką, dawniey starostwo Ostrołęckie dziś ekonomią koronną Ostrołęka składaiącą. Nieuyrzysz tam tylko wydmy piaszczyste, obszerną przestrzeń ziemi lotnym piaskiem zasypaną, i do uprawy mniej zdatną. Bagna błotniste, i lasy nikczemne, bo na lichym gruncie nawet sosnowe drzewo tępo, i krzywo rośnie[1] – tak opisywał Wincenty Hipolit Gawarecki kurpiowski krajobraz około 1830 roku, wskazując jego charakterystyczne cechy. Zwykle skupiamy się na „lasach nikczemnych”, a tymczasem nie brakowało w przeszłości na Kurpiach również lotnych piasków i licznych bagien, jakby mniej oświetlonych przez historyków[2]. Poniższy tekst dotyczy torfowiska Karaska, które obecnie jest jednym z największych w Polsce torfowisk wysokich typu kontynentalnego[3].

Torfowisko powstało w bezodpływowej niecce na skutek wytopienia się tutaj na przełomie plejstocenu i holocenu warstwy wiecznej zmarzliny[4]. Niniejszy artykuł nie dotyczy jednak najdawniejszej przeszłości torfowiska Karaska, a w skali tak długiej historii jest jedynie wycinkiem z dziejów najnowszych. Przypomnijmy kilka obrazów z XIX i XX w., w których pojawia się bagno Karaska.

1806 rok

Karaska to nazwa zarówno torfowiska, jak i jeziora oraz późniejszej osady. Trzeci rozbiór Rzeczypospolitej okazał się nową epoką dla mieszkańców Puszczy Kurpiowskiej. Od 1797 r. torfowisko Karaska znalazło się w granicach nowej jednostki administracyjnej – Prus Nowowschodnich (Neuostpreussen). Osada Karaska powstała w 1806 r., kiedy to rząd pruski nadał menonicie Piotrowi Schultzowi 90 m. (19 lasu, reszta bagien) gruntu nad bagnem z prawem kolonizacyi[5]. Dlaczego menonita Schultz został sprowadzony w okolice bagien Karaska? Możemy się domyślać, iż miało to związek z legendarnymi wręcz umiejętnościami gospodarowania menonitów (zwanych też olędrami) na podmokłych terenach[6]. Tym samym byłaby to pierwsza data, z którą można skojarzyć początki zainteresowania zagospodarowaniem bagien Karaska w XIX wieku. Tak późne, jak na resztę puszczy osadnictwo, można chyba łączyć z trudnymi warunkami, które bez wątpienia pierwsi osadnicy musieli napotykać. Franciszek Piaścik podawał nawet Karaskę jako przykład wsi o z góry ograniczonych możliwościach rozwoju[7]. Wiemy, że osada ta w 1827 r., a więc po dwudziestu latach od jej założenia, liczyła 13 mieszkańców, a w 1878 r. 26 osób[8]. Gawarecki, podając stan liczebny poszczególnych wsi, wymienia przy okazji Karaski jednego kolonistę. Na „obcy element” w Karasce zwrócił uwagę cytowany Piaścik, piszący: Nazwiska gospodarzy zamieszkałych w Karasce w r. 1881: Józef Koziatek, Agata Koziatek, Józef Szulc i Michał Glazer wskazują na obecność osadników obcego pochodzenia[9]. Czy Józef Szulc był potomkiem Piotra Schultza, a wymienieni osadnicy byli również menonitami? O tym źródła milczą.

Tyle o samej miejscowości. Skupmy się na torfowisku. Mówienie o puszczy (w sensie formacji roślinnej) w stosunku do Kurpiowszczyzny na przełomie XVIII i XIX wieku jest – jak wykazał Marcin Tomczak – pewną przesadą. Bliższe prawdy na temat ówczesnego krajobrazu jest określenie „pustynia kurpiowska”. Twórca tego określenia słusznie jednak podkreśla, że dla dawnej Kurpiowszczyzny charakterystyczna była przede wszystkim duża różnorodność środowiska naturalnego[10]. Pośród tej różnorodności, zauważamy istotną rolę bagien, które stanowiły ważny wyróżnik omawianego terenu. W lustracji starostwa ostrołęckiego z 1789 r. czytamy m.in. o Kadzidle, jak to oprócz piasków, zarośli, i lasów (…) ta wieś niema innych gruntów więcey tylko bagna, a o Myszyńcu, iż grunta ta wieś ma piasczyste i bagniste, borów żadnych, prócz zarośli, mniey zdatnych[11].

(Fragment mapy Topographisch-Militärische Karte vom vormaligen Neu Ostpreussen, oder dem jetzigen Nördlichen Theil des Herzogthums Warschau, nebst dem Russischen Distrikt, 1:150 000)

Na mapie obrazującej stan na koniec XVIII w., przedstawiającej obszary puszczy jako część Prus Nowowschodnich, widzimy, że bagno Karaska (Karaska Bruch), otoczone lasami, znajdowało się pomiędzy wsiami Piasecznią, Kierzkiem, Kopaczyskami i Olszynami. Na obszarze torfowiska widoczne było również małe jezioro, o którym wspomina m.in. Wincenty Pol, piszący, iż wśród błot Karaska – pomiędzy Rozogą a Omulewem – w puszczy Myszynieckiej, przy wsi Piaseczna – rozlało się jezioro Karaska, około 15 morgów powierzchni zajmujące[12]. Jezioro Karaska było jednym z licznych jezior, dziś wyschniętych, które znajdowały się w granicach puszczy, takich jak m.in. Serafin, Łacha, Otok i Burawe[13]. Ich zanikanie było zauważalne już przed 1939 rokiem[14]. Pruska mapa pokazuje to, co na temat Kurpiowszczyzny odnotowała literatura geograficzna w XIX stuleciu, a więc znaczną ilość mokradeł i trzęsawisk. Jeszcze w międzywojennej Polsce szacowano zabagnienie puszczy na 20%, choć zauważono zmniejszanie się tego obszaru[15]. Według Haliny Radlicz, największe torfowiska wówczas znajdowały się we wschodniej i zachodniej części Kurpi, a do ciekawszych należały jej zdaniem m.in. torfowisko ciągnące się wzdłuż kanału Turoślańskiego, bagno Kaczory, torfowisko leżące pomiędzy wsiami Serafinem a Pupkowizną i Szeroka Biel[16].

Karaskę błoto osuszyć!

W cytowanej wyżej pracy W. H. Gawarecki twierdził: Z między licznych bagien, nayznacznieysze iest zwane Karaska, między wsiami Olszynami, Kopaczyskiem, Kierzskiem, i Glebą, na mile długie, a przeszło ćwierć mili szerokie, za spuszczeniem wody do rzeki Omulwi, mogłoby bydź osuszone, i w użyteczne łąki obrócone[17]. Myśl osuszenia bagien pomiędzy Piasecznią a Olszynami towarzyszyła dziejom torfowiska w kolejnych latach. Tym bardziej, że, jak widzimy na Topograficznej Karcie Królestwa Polskiego (wykonana w latach 20-30. XIX wieku), Karaska błoto wyglądało podobnie, jak w końcu XVIII w.

(Fragment mapy Topograficzna Karta Królestwa Polskiego, Kol. IV. Sek. I., 1:126 000)

Ideę osuszenia podejmowała administracja Królestwa Polskiego, a konkretniej Komisja Rządowa Przychodów i Skarbu. Już w 1845 r. planowano osuszenie bagna Karaska, na co chciano przeznaczyć 1570 rubli[18]. Jak informował nadleśny Jan Nieciengiewicz, w latach 1852 i 1854 przedsięwzięto osuszenie bagna Karaska, dla dania sposobności zarobkowania tutejszej ludności do utrzymania życia, gdyż były to tzw. głodne lata[19]. Bagno, według Nieciengiewicza, miało dwie wady: z jednej strony było po prostu bezużyteczne, a z drugiej, z powodu zepsutych swych wyziewów, niekorzystnie oddziaływało na zdrowie ludzi i zwierząt domowych. Ze szkodliwych oparów zdawano sobie sprawę nie tylko w przypadku Karaski. Podobnie w XIX wieku pojmowano problem np. w stosunku do rzeki Orzyc[20].

Karaska została w części osuszona, a okoliczni Kurpie mieli od tej pory możliwość użytkowania powierzchni torfowiska jako łąk i pastwisk[21]. Osuszenie polegało na wykopaniu kanału i rowów odprowadzających wodę z samego jeziora Karaska do rzeki Omulew[22]. Problem techniczny, jaki wiązał się z wykopanym kanałem, sprowadzał się do tego, że bieg wody napotykał pokłady skaliste, potrzebujące znacznej siły do przebicia[23]. Kanały wykopane w latach 50. i 60. wykopano nie tylko dla osuszenia Karaski. W tym samym czasie powstały kanały na jeziorze Serafin[24]. Na lata 1839-1862 przypadały nie tylko pierwsze melioracje. Starano się poradzić sobie w omawianym okresie z licznymi wydmami piaskowymi, w czym pomóc miało zalesianie, które nie zawsze dawało pożądane skutki, czasami chyba nie bez winy samych Kurpiów[25].

Do pieca torf zamiast drewna

Karaska w latach 1918-1939 stała się jednym z niewielu miejsc na Kurpiach, gdzie można było podziwiać dobrze zachowaną – jak na resztę Kurpiowszczyzny – faunę. To tutaj licznie występowały dzikie kaczki, co potwierdza ks. Władysław Skierkowski[26]. Bywały także – jak określał je Chętnik – „żmije jadowite”, czyli najpewniej żmije zygzakowate (Vipera berus)[27]. Jeśli chodzi o roślinność, notowano bagno zwyczajne (Leudum palustre L.), borówkę bagienną, zwaną też łochynią (Vaccinium uliginosum L.) i żurawinę błotną (Vaccinium Ozycoccos L.), a do tego liczne mchy torfowe i karłowatą sosnę[28].

Nieszczęśliwie dla Karaski wyglądały pierwsze lata w niepodległej Polsce. Od wiosny 1921 r. panowała na Kurpiowszczyźnie susza, powysychały błota, źródła, strumienie i całe rzeki. W wyniku suszy powysychały w znacznym stopniu także torfowiska, w tym Karaska. Pożary, które objęły torfowiska, (czemu oczywiście sprzyjała wspomniana susza) Adam Chętnik wiązał z nieostrożnym posługiwaniem się ogniem[29].


(Fragment mapy Mapa operacyjna Polski, 1932, 1:300 000)

3 sierpnia 1921 r. wybuchł pożar torfowiska Karaska, trwający przynajmniej kilka dni. Jak relacjonowano, torf, którego pokład dochodzi tu do kilku metrów, utworzył jedno morze piekielnego gorąca, a paląc się w ziemi, sprawia, iż rosnący na nim las sosnowy i brzozowy wali się w ogień, powiększając pożar wielokrotnie[30]. Straty określane jako „miljonowe”, dotknęły mieszkańców okolicznych wsi. Ludzie z wiosek sąsiednich uciekają z dobytkiem, spalił się już jeden dom, ogarnięty przez płomienie. Dym wielki i cuchnący zasłał całą okolicę na dużej przestrzeni. Dziwna w tym wypadku była obojętność władz miejscowych; do ognia – jak powiada ludność miejscowa – dowiadywał się codziennie policjant z Kadzidła – i to narazie wystarczało. Dopiero w kilka dni później (w poniedziałek 8 VIII) spędzono ludność z wiosek do pobliskich, do tłumienia ognia[31]. Skądinąd można przypuszczać, że największe zniszczenia dotknęły najprawdopodobniej zachodnią część bagna, pokrytą „spalonym lasem karłowatym”[32].

Odrodzona Rzeczpospolita poszukiwała wpływów do skarbu, w związku z czym we wczesnych latach dwudziestych zwrócono uwagę na torfowiska. W 1919 r. utworzony został Instytut Torfowy, mający zajmować się m.in. badaniami, inwentaryzacją i opracowywaniem zasad eksploatacji torfowisk. Już w latach dwudziestych Karaska była jednym z najlepiej zbadanych mokradeł przez Instytut Torfowy[33]. W sprawozdaniu Najwyższej Izby Kontroli za rok 1923, czytamy o możliwościach utworzenia przedsiębiorstwa zajmującego się pozyskiwaniem torfu. Szacowano, iż surowa masa tego surowca wynosiła na terenie Karaski 19 550 000 m3, z czego można było otrzymać 2 463 000 ton „średnio wysuszonego” torfu[34]. Zabiegi o to, by podjąć eksploatację torfowiska, rozpoczął Zarząd Okręgowy Lasów Państwowych w Siedlcach, planując na 22 maja 1923 r. „rozprawę ofertową” i wzywając Osoby, Spółki i Firmy do składania ofert[35].

Mimo, że na większą skalę torf zaczęto kopać w Karasce po II wojnie światowej, należy stwierdzić, że na myśl o wykorzystaniu terenu natrafiamy już w 1908 roku, gdy jeden z Kurpiów pisał o Karasce: Teren należy do rządu, który chętnie jednak wydzierżawiłby go dla eksploatacji. Bliższych szczegółów w tej sprawie chętnie udzieli pan Władysław Teplicki, aptekarz w Myszyńcu[36]. Podobnie w koncepcjach wysuwanych po 1918 r. zdawano sobie sprawę z potencjału torfowiska. U progu niepodległości stwierdzano, że złoża Karaski mogłyby dostarczać opału na popęd elektrowni nawet przez kilkadziesiąt lat[37]. Do kopania torfu zachęcano na łamach „Gościa Puszczańskiego”, wskazując, iż należy dać „odpocząć” lasom zniszczonym w czasie I wojny światowej na rzecz torfu, który może zastąpić drewno jako opał[38]. Ksiądz Skierkowski twierdził podobnie i dodawał, że torf z Karaski jako materiał opałowy mógłby na wiele lat służyć w powiecie ostrołęckim[39]. 800 ha torfowiska mogłoby, jak sądzono, dać zarobek dla okolicznej ludności[40]. W okresie międzywojennym podjęto próby wydobywania torfu. Spółdzielnia budowlana z Dylewa, która w głównej mierze zajmowała się produkcją cegły, 2 września 1924 r. zawarła umowę z Nadleśnictwem Ostrołęckim na eksploatację torfu z Karaski na trzy lata, do 2 września 1927 r. za opłatą tenuty dzierżawczej w wysokości 30 groszy od 1 m3 wydobytego torfu. Prawo eksploatacji powyższego torfowiska Spółdzielnia odstąpiła Apolinaremu Sobiechowi na przeciąg 2-ch lat za opłatą 20m3 torfu rocznie. Spółdzielnia na wydobyciu torfu poniosła ponad 500 zł straty, wobec czego dalszej eksploatacji zaniechano.

Jako, że Karaska nadal nie była wykorzystana na większą skalę do wydobycia torfu, proponowano zainteresować tym terenem rząd. Taką myśl przedstawił w 1928 r. starosta ostrołęcki Henryk Bieńkiewicz, twierdząc, że obszar ten należałoby przekazać Ministerstwu Reform Rolnych do parcelacji i wydobywać torf na opał. W dalszej kolejności – proponował starosta – powinno się osuszyć mokradła, zamienić je na grunty uprawne, a piaski i nieużytki zalesić. Jak konstatował starosta, Karaska leży wielką plamą na ziemi kurpiowskiej, posiadającej ludność biedną, małorolną  lub bezrolną[41]. Jeszcze w 1937 r. sprawa regulacji bagien Karaski i przesiedlenia gospodarujących tam na piaskach Kurpiów była zaliczana do rzędu istotnych projektów czekających na realizację. Wiemy również, iż przed 1939 r. torf z Karaski chcieli eksportować do celów przemysłowych Francuzi[42]. Różnorodne plany przerwała wojna.

(Źródło: „Rynek Drzewny i Przegląd Leśniczy”, 1923, nr 23.)

Już po wojnie, do czerwca 1953 r. prymitywną, ręczną eksploatację torfowiska prowadziła GS „Samopomoc Chłopska”, a następnie wydobywaniem torfu zajął się Zarząd Przemysłu Torfowego, co doprowadziło do znacznie większego wydobycia, a sama kopalnia zatrudniała łącznie 34 pracowników stałych i ok. 100 sezonowych[43].

Pomysł wykorzystania torfu nie zmieniał jednak istotnie położenia tych okolicznych rolników, którzy uprawiali bagnistą ziemię. Antoni Zadrożny z Kierzka w 1929 r. tak opisywał trudy gospodarowania: Z wiosny pasiemy bydło za pewną opłatą w lesie rządowym, na tak zwanej „karasce”, gdzie za czasów moskiewskich z dawien dawna nasi przodkowie mieli w każdym czasie wolne pastwisko, rozumie się również za pewną opłatą. Obecnie zaś rząd nasz nie chce nam pozwolić paść wcześniej, niż od 12 maja, na czem dużo cierpimy, zwłaszcza mieszkańcy pięciu wiosek: Kierzka-Karaski, Wacha, Piaseczni i Jeglijowca, dlatego, że z powodu lichych łąk nie mamy wystarczającej paszy i zmuszeni jesteśmy wyganiać bydło na pastwisko nieraz już w marcu, aby tylko śniegu i tęgiego mrozu nie było[44]. Pola i łąki na bagiennych terenach nie radziły sobie np. z wiosennymi przymrozkami. Komisja gminna oszacowała w naszej wsi Kierzku 80 na 100 straty w zbożu z powodu przymrozków wiosennych, których nasze torfy i lotne piachy wytrzymać nie mogły – dodawał Zadrożny[45]. Inny mieszkaniec Kierzka, Aleksander Pieńdak, nie dowierzał zapewnieniom, że torf może być urodzajną ziemią. Swoje poglądy na ten temat wykładał następująco: Trzeba to przyznać, że i torf może być użyteczny już to jako opał, już to jako pastwiska, łąki i pola. Ale pole to nigdy nie będzie urodzajne, chociażby przy dużym nakładzie kosztu i pracy. Pszenicy nie będzie można na torfie uprawiać, jedynie ziemniaki, owiec i inne jarzyny. Najwięksi nawet znawcy nie przemienią torfowisk na pola, na których można uprawiać szlachetne rośliny[46]. Skomplikowane gospodarowanie na torfie według Pieńdaka polegało na tym, że był on w bardzo podłym gatunku: wierzchnią warstwę, dość grubą, stanowi czerwona ruda i żelazo. Podczas deszczów ulewnych robi się błoto, a w czasie posuchy ta czerwona ruda idzie z wiatrem i osiada na trawie, a trawa taka jest niezdrowa dla dobytku. Dlatego też niektóre wsie nie mogą się obyć bez pastwiska w lasach państwowych[47]. W efekcie Kurpie z okolic Karaski nie widzieli alternatywy: Hodowli bydła zmniejszyć nie możemy, bo ziemia nasza jest najuboższa z całej puszczy Kurpiowskiej: same torfy, lotne piachy i wydmy, od których musimy płacić podatki narówni z gospodarzami w innych powiatach[48].

Możemy się domyślać, że bagno mimo wcześniej wykonanej melioracji nie całkiem wysychało, skoro w latach dwudziestych kanał odprowadzający wodę do Omulwi był zarośnięty[49]. W późniejszym okresie nic już nie wiemy o zarośnięciu owego kanału, ale za to narzekano, że uciekała nim woda, dosłownie „ostatnie kropelki” z okolicznych pól, co powodowało ich znaczne wysuszenie. Mieszkańcy czynili starania o wstrzymanie wody w kanale[50].

Karaska nie była jednak tylko terenem walki człowieka z przyrodą. Chętnik pisał: Kto lubi spokój i ciszę, to tego nęci nietylko szum morza, ale i szum lasu, kogo obchodzi bliżej życie wsi i ludu ten na Kurpiach znajdzie napewno dużo miłych zakątków i rzeczy godnych uwagi[51]. Do takich miłych zakątków zaliczał jeziora i bagna, a wśród nich Karaskę, bagno – jak zaznaczał – już nieco podeschnięte. Gwoli prawdy powiedzmy, że ciekawsze dla wybitnego etnografa wydawało się chyba jezioro i torfowisko Serafin, któremu poświęcał więcej miejsca w swych pracach. Nie wiemy, jakimi trasami wędrował będąc przewodnikiem wycieczek organizowanych przez Polskie Towarzystwo Krajoznawcze, ale być może nie omijał Karaski[52].

Złoża bursztynu

Z bagien Karaski wykopywano poroża jeleni i łosi, a także kości zwierzęce[53]. Ale nie tylko to można było znaleźć w torfie. Podobnie jak w wielu innych miejscach regionu, również błota Karaski mieściły duże pokładu bursztynu, którego wykopywaniem zajmowali się Kurpie. Zresztą to właśnie na mokradłach kopano zwykle bursztyn, trafiający potem m.in. na sprzedaż do Prus, do miast lub na kadzidło do kościołów[54]. W XIX wieku bursztyn według Adama Chętnika kopano w 31 miejscowościach powiatu ostrołęckiego i w 13 powiatu przasnyskiego. Jantar znajdowano m.in. w nieodległych od Karaski Kopaczyskach i Piaseczni[55]. Już w 1838 r. Józef Haczewski pisał: W leśnictwie Ostrołęckiem jest bagno Karaska zwane, obfitujące w bursztyn; dogodną byłoby rzeczą osuszyć go za pomocą kanałów[56]. W prasie pisano, że Karaska znana jest nie tylko jako torfowisko, ale też dzięki temu, że w okolicy znajdowało się dużo bursztynu[57]. Rzeczywiście, chyba można wierzyć Haczewskiemu, skoro wg Chętnika nad Karaską (bagnem) wykopali raz ludzie kawał pięknego bursztynu wielkości «pół cegły». Za bursztyn ten handlarz dał im 46 rb., a musiał sam na tym zarobić[58].

(Poroże jelenia wykopane w torfie w powiecie ostrołęckim. Fot. A. Chętnik. Źródło: A. Chętnik, Z Zielonej Puszczy, „Ziemia”, 1914, nr 3)

1863 –1915 – 1948

Na Karaskę spójrzmy wreszcie jako na miejsce, którego nie unikała „wielka” historia. Podmokłe tereny bagna bywały niemym świadkiem wydarzeń z czasów powstania styczniowego i obu wojen światowych. Nie rozwodząc się szerzej nad tym tematem, zasygnalizujmy jednak tytułem przykładu, że naczelnik wojenny powiatu przasnyskiego raportował w sierpniu 1863 r. o swoich działaniach wobec Rosjan: Widząc, że nieprzyjaciel ściga nas po lewej stronie Omulwi, a nie po prawej, jak przypuszczaliśmy, przeprawiliśmy się znowu i stanęli we wsi Kieszek. Wysłany podjazd doniósł o 5ej rano, że nieprzyjaciel znajduje się w Brodowych Łąkach i naprawia most na rzece. Wkrótce potem zaczęła się przybliżać do Kieszka jego straż przednia: cofnąłem się więc przez Karaska błoto i śpiesznym marszem przybyłem do Piaseczna (w Ostrołęckie) o 10ej rano. Nie bez znaczenia przy ciągłym marszu musiało być dodatkowe utrudnienie w postaci podmokłego gruntu, gdyż dalej w raporcie czytamy, że znużenie w oddziale było ogromne, a towarzyszył temu na domiar złego głód[59].

Okolice torfowiska były również znaczną przeszkodą wojenną w latach I wojny światowej. Operujące tu wojska niemieckie często w kronikach pułkowych zwracały uwagę na „bagno Karaska”. W okolicach uroczyska miały miejsce zacięte starcia w lutym 1915 r., a pobliska wieś Kierzek przechodziła kilka razy z rąk do rąk[60]. Walki odbywały się w dość malowniczej scenerii, co zauważyli niemieccy kronikarze: Wieczorem, gdy kula słońca opadała na płomiennym czerwonym zachodnim niebie, chór tysiąca żab, które zamieszkiwały Bagno Karaska rozpoczynał swój głośny śpiew, a w jego monotonną melodię dziwnie wplatało się grzechotanie karabinów maszynowych i pomruk armat[61]. W okolicach Karaski życie straciło wielu żołnierzy walczących w mundurach niemieckich i rosyjskich, w tym liczni Polacy, którzy musieli wtedy walczyć w obu wrogich sobie armiach, a ślad po tym stanowiły i stanowią mogiły około bagna gęsto rozsiane i zapomniane na łąkach oraz w lasach, a także na licznych cmentarzach[62]. Cmentarze wojenne wokół Karaski znalazły się m.in. w Kierzku, Piaseczni i Olszynach[63].

Przypomnijmy, że II wojna światowa również nie ominęła Karaski. 24 czerwca 1944 r. oddziały Józefa Kozłowskiego „Lasa” i Kazimierza Stefanowicza „Asa” stoczyły na bagnie walkę z niemiecką grupą przeciwpartyzancką, zadając jej znaczne straty i zmuszając ją do odwrotu[64]. Niedaleko Karaski znajdowała się również już po 1945 r. leśna baza Komendy XVI Okręgu NZW „Orzeł”, rozbita 25 czerwca 1948 r. przez siły KBW, funkcjonariuszy PUBP i MO. W sumie prawie dwa tys. żołnierzy stanęło naprzeciw… piętnastu partyzantów[65].

Epilog

Obecnie część torfowiska Karaska to istniejący od 2000 r. rezerwat przyrody (pow. 402 ha), ważny obszar na mapie turystycznej (ale czy w pełni wykorzystany?), miejsce sezonowego zarobkowania okolicznej ludności (żurawina!) i wspomnienie dawnej, znacznie bardziej zabagnionej Kurpiowszczyzny. Zakończmy poniższy artykuł, będący punktem wyjścia do badań nad dziejami Karaski, legendą, którą próbowano w latach 60. XIX wieku wyjaśnić dlaczego właśnie w tym miejscu powstało wielkie bagno:

Podanie ludu twierdzi, także że tu kiedyś istniało miasto, które miało liczne domy i kościół oraz sklepy kupieckie, a w rynku jego było jeziorko pełne karasi. Raz zachciało się dziecku w dzień świąteczny wykąpać się w tem jeziorze, lecz skoro tylko weszło w wodę, wnet utonęło. Matka strapiona żalem po stracie dziecka zaczęła płakać, w rozpaczy zawołała: „bodajeś zapadło takie miasto i to jeziorko!”. Nie długo czekano na spełnienie tego przeklęstwa, bo nazajutrz woda zaczęła być słoną i do picia nieprzydatną, a po kilku dniach miasto zapadło i ustąpiło miejsca wylewom jeziora, które pochłonęło w swych nutach nieszczęsną matkę z wielu innymi mieszkańcami miasta. Po tym wypadku pasterze niejednokrotnie słyszeli żale owej matki po straconem dziecku i przeklinania miotane na miasto i jezioro; słyszeli także w południe i w wieczór dzwonienie na pacierze i ludzkie śpiewy pieśni nabożnych; widzieli przytem w powietrzu nad bagnem Karaską ludzi w bieli ubranych, odbywających procesyą i śpiewających pieśni religijne, którzy znowu nikli w jeziorze, wydając z głębi wody narzekania na ową matkę za przeklęcie miasta i jeziorka
[66].

_____________

Przypisy:
*Pierwotnie artykuł ukazał się w magazynie "Kurpie" nr 62. Do niniejszej wersji wprowadziłem drobne poprawki i uzupełnienia.

[1] W. H. Gawarecki, Pamiętnik historyczny płocki, t. 2, Warszawa 1830, s. 56-57.
[2] M. Tomczak, Pustynia Kurpiowska. Studium z dziejów krajobrazu Puszczy Zielonej, „Rocznik Mazowiecki”, 2016, t. 27, s. 199-216.
[3] A. Kiczyńska, F. Jarzombkowski, E. Gutowska, K. Kotowska, A. Horbacz, Bory bagienne i torfowiska Karaska PLH140046 [w:] Informacja o projektach planów zadań ochronnych dla obszarów Natura 2000 opracowanych w 2012 roku w ramach projektu POIS.05.03.00-00-285/10 "Projekty planów zadań ochronnych dla obszarów Natura 2000 na terenie województw kujawsko-pomorskiego i mazowieckiego": województwo mazowieckie, red. M. Stachowiak, Bydgoszcz 2012, s. 61.
[4] Ibidem.
[5] L. Krzywicki, Karaska, [w:] Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich, t. 3, red. F. Sulimierski, B. Chlebowski, W. Walewski, Warszawa 1882, s. 831.
[6] Osadnictwo olęderskie na ziemiach polskich sięga pierwszej połowy XVI wieku. Zob. M. Targowski, Osadnictwo olęderskie w Polsce – jego rozwój i specyfika [w:] Olędrzy - osadnicy znad Wisły. Sąsiedzi bliscy i obcy, red. A. Pabian, M. Targowski, Toruń 2016, s. 11-26.
[7] F. Piaścik, Osadnictwo w Puszczy Kurpiowskiej, Warszawa 1939, s. 41.
[8] L. Krzywicki, Karaska…, s. 831.
[9] F. Piaścik, Osadnictwo…, s. 29, przyp. 30.; W. H. Gawarecki, Pamiętnik…, s. 69.
[10] M. Tomczak, Pustynia…, s. 212.
[11] W. H. Gawarecki, Pamiętnik…, s. 53, 67.
[12] W. Pol, Puszczaki Mazowsza [w:] Obrazy z życia i natury, seria II, Kraków 1870, s. 247.
[13] A. Chętnik, Puszcza Kurpiowska, Warszawa 1913, s. 13.
[14] Idem, Krótki przewodnik po Kurpiach, Warszawa 1932, s. 27.
[15] J. Miklaszewski, Lasy i leśnictwo w Polsce, Warszawa 1928, s. 492.; H. Radlicz, Studjum morfologiczne puszczy Kurpiowskiej, „Przegląd Geograficzny”, 1935, t. 15, s. 36.
[16] Ibidem, s. 35.
[17] W. H. Gawarecki, Pamiętnik…, T. 2, s. 66.
[18] W. Maleszewski, Osuszanie bagien i łąk błotnych w Królestwie Polskim, „Gazeta Rolnicza”, 1861, nr 14, s. 106.
[19] J. Thugutt, Wydmy w Leśnictwie Ostrołęka, „Rocznik Leśniczy”, 1862, t. 2, s. 49-50. Ustęp o Karasce napisał nadleśny Jan Nieciengiewicz; O głodnych latach decydowały klęski elementarne. Przykładowo, Sąd Administracyjny gubernii płockiej przyznał w 1856 r. całoroczną ulgę podatkową w kwocie 210 rubli ośmiu wsiom powiatu ostrołęckiego, dotkniętym klęską gradobicia. Zob. AGAD, Ogólne Zebranie Warszawskich Departamentów Rządzącego Senatu, sygn. 1/187/0/-/26, s. 85-86.
[20] M. W. Kmoch, Regulacja rzeki Orzyc w pow. przasnyskim w okresie międzywojennym, „Krasnosielecki Zeszyt Historyczny”, 2017, nr 32-35, s. 5.
[21] J. Thugutt, Wydmy…, s. 50.
[22] Listy o gubernii płockiej, „Kronika Wiadomości Krajowych i Zagranicznych”, 1860, nr 108, s. 5.; W. Maleszewski, Osuszanie bagien i łąk błotnych w Królestwie Polskim, „Gazeta Rolnicza”, 1861, nr 26, s. 211.
[23] Ibidem.
[24] A. Chętnik, Jezioro Serafin, „Ziemia”, 1912, nr 39, s. 636.
[25] M. Biernacka, Gospodarka hodowlano-pasterska w Puszczy Zielonej od końca XIX w. do lat pięćdziesiątych XX w., „Etnografia Polska”, 1959, t. 2, s. 243.; M. Tomczak, Pustynia…, s. 209-210.
[26] W. Skierkowski, Puszcza Kurpiowska w pieśni, t. 1, Ostrołęka 1997, s. 2.
[27] Ze żmii przyrządzali Kurpie nalewkę na spirytusie, polecaną na rany i reumatyzm. Zob. A. Chętnik, Życie puszczańskie Kurpiów, Warszawa 1971, s. 131.
[28] J. Miklaszewski, Lasy…, s. 492.
[29] „Gość Puszczański”, 1921, nr 9, s. 9.
[30] Kurp z pod Ostrołęki, Olbrzymi pożar torfowisk, „Gazeta Poranna 2 grosze”, 1921, nr 222, s. 2.
[31] Ibidem.
[32] L. Tołłoczko, Torfowiska w Polsce, „Przegląd Techniczny”, 1925, nr 29, s. 442; Sprawozdania z posiedzeń, „Przegląd Techniczny”, 1932, nr 25-26, s. 292.
[33] Ibidem.
[34] Sprawozdanie Najwyższej Izby Kontroli o Czynnościach Dokonanych w 1923 r., [T.] 4, Warszawa 1923, s. 438.
[35] Torfowisko Karaska!, „Rynek Drzewny i Przegląd Leśniczy”, 1923, nr 23, s. 11.
[36] Kurp, Z puszczy Myszynieckiej, „Goniec Poranny”, 1908, nr 561, s. 3.
[37] F. Bujak, Z. Pazdro, Z. Próchnicki, S. Sobiński, Polska Współczesna. Geografia - życie gospodarcze - ustrój Państwowy - administracja. Podręcznik szkolny, Lwów 1923, s. 156.
[38] Kopmy torf!, „Gość Puszczański”, 1920, nr 9-10, s. 8.
[39] W. Skierkowski, Rybołówstwo w Puszczy Zielonej, teczka nr 7 (mps, Miejska Biblioteka Publiczna). Za udostępnienie materiału i cenne wskazówki dziękuję Marcinowi Tomczakowi.
[40] Wniosek nagły, „Goniec Pograniczny” 1934, nr 3, s. 2.
[41] Archiwum Akt Nowych, Rada Spółdzielcza w Warszawie, „Jedność” Stowarzyszenie Budowlane w Kadzidle z siedzibą w Dylewie (woj. warszawskie /białostockie/, pow.ostrołęcki), sygn. 4102, Sprawozdanie z rewizji spółdzielni, k. 5.; Archiwum Państwowe w Białymstoku, Urząd Wojewódzki Białostocki 1920-1939, Protokóły zebrań naczelników władz i urzędów I instancji powiatu ostrołęckiego 1927-1933, sygn. 14, k. 8.
[42] „Wiadomości Muzeum Ziemi”, 1939, t. 1-4, s. 192.; Źródła do dziejów Kurpiowszczyzny 1789-1956, red. W. Łukaszewski, Truskaw-Żelazna Rządowa 2020, s. 288.
[43] J. Endrukajtis, Myszyniec [w:] Studia geograficzne nad aktywizacją małych miast, red. K. Dziewoński, M. Kiełczewska-Zaleska, L. Kosiński, J. Kostrowicki, S. Leszczycki, Warszawa 1957, s. 151-152.
[44] A. Zadrożny, Z puszczy Kurpiowskiej, wsi Kierzka w powiecie ostrołęckim, „Gazeta Świąteczna” 1929, nr 2517, s. 4.
[45] Idem, Z puszczy Kurpiowskiej, wsi Kierzka w powiecie ostrołęckim, „Gazeta Świąteczna”, 1930, nr 2579, s. 7.
[46] A. Pieńdak, Z pod Myszyńca w puszczy Kurpiowskiej, „Gazeta Świąteczna” 1929, nr 2522, s. 1.
[47] Ibidem.
[48] A. Zadrożny, Z puszczy Kurpiowskiej, wsi Kierzka w powiecie ostrołęckim, „Gazeta Świąteczna”, 1930, nr 2579, s. 7.
[49] L. Tołłoczko, Torfowiska…, s. 442.
[50] A. Z., Gleba w puszczy Kurpiowskiej, „Gazeta Świąteczna” 1929, nr 2539, s. 7.
[51] A. Chętnik, Krótki przewodnik…,. s. 27.
[52] „Kurjer Poranny”, 1914, nr 166, s. 2.
[53] R. Macura, Ziemia Kurpiów, Kraków 193-, [s. 8]
[54] A. Chętnik, Z Zielonej Puszczy, „Ziemia” 1914, nr 5, s. 73.
[55] A. Białczak, Zastygłe łzy puszczy kurpiowskiej [w:] Bursztyn jako stymulator turystyki kulturowej, red. J. Hochleitner, Jantar 2009, s. 149-150.
[56] J. Haczewski, O bursztynie, „Sylwan”, 1838, t. 14, s. 369.
[57] Al. M., Błota i bagna w Królestwie Polskiem, „Gazeta Rzemieślnicza”, 1898, nr 36, s. 289.
[58] A. Chętnik, Przemysł i sztuka bursztyniarska nad Narwią, „Lud”, 1952, t. 39, s. 404.
[59] „Czas” 1863, nr 201, s. 2.
[60] J. Czaplicki, M. Karczewska, Cmentarze Wielkiej Wojny wokół Uroczyska Karaska w Puszczy Kurpiowskiej. Stan rozpoznania i ochrony [w:] Cmentarze i pomniki I wojny światowej po stuleciu. Stan badań i ochrony, red. M. Karczewska, Białystok 2019, s. 40.
[61] Lewa flanka, część 3: Epidemia Ospy, „Rowerem wokół Ostrołęki” <https://www.facebook.com/notes/rowerem-wokół-ostrołęki/lewa-flanka-część-3-epidemia-ospy/741454786380745/ [data dostępu: 23.03.2020]
[62] W. Skierkowski, Rybołówstwo w Puszczy Zielonej, teczka nr 7, s. 1 (mps, Miejska Biblioteka Publiczna). Za udostępnienie materiału i cenne wskazówki dziękuję Marcinowi Tomczakowi. Za cenne wskazówki co do żołnierzy pochowanych wokół Karaski dziękuję Jackowi Czaplickiemu.
[63] J. Czaplicki, M. Karczewska, Cmentarze…, s. 39-66.
[64] K. Krajewski, T. Łabuszewski, Józef Kozłowski „Las”, „Vis”, „J. Kawecki” [w:] Zapomniani Wyklęci. Sylwetki żołnierzy powojennej konspiracji antykomunistycznej, red. J. Bednarek, M. Biernat, J. Kwaśniewska-Wróbel, M. Wołłejko, Warszawa 2019, s. 181.
[65] A. Białczak, Operacja kryptonim „P”. Likwidacja Okręgu „Orzeł” Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, „Zeszyty Naukowe Ostrołęckiego Towarzystwa Naukowego”, 2012, t. 26, s. 25.
[66] Listy o gubernii płockiej, „Kronika Wiadomości Krajowych i Zagranicznych”, 1860, nr 111, s. 5. Według legendy zanotowanej przez księdza Skierkowskiego, ludzie chodzący nad jezioro słyszeli jak pod ziemią dzwony wydzwaniały na „Anioł Pański”, oni czapki zdejmowali i modlili się. Zob. W. Skierkowski, Rybołówstwo…, s. 2.

Autor: Łukasz Gut